Mój
wampir emocjonalny został nakarmiony, znowu. Ta bestia ma nade mną kontrolę.
Jest częścią mnie, a ja częścią jej.
Jednak zawsze mam nadzieję, że po kolejnym posiłku da mi już spokój, że pozwoli
mi być zdrowym, normalnym człowiekiem. I kiedy zapominam, że on istnieje, gdy
powraca spokój i ład życia, on znów się ujawnia. Wtedy znikam ja. Nie mam
skrupułów, nie obchodzą mnie uczucia partnera, nie obchodzi mnie nic. Moje
poczucie ciepła, potrzeba wyssania z drugiej osoby miłości została właśnie
załadowana do maksimum. Zaczynam robić się nerwowy, nie chcę mieć już z „ukochanym”
nic do czynienia. Nienawidzę jego oczu, które spowodowały, że się w nim
zakochałem, nie wytrzymuję tonu jego głosu, który teraz budzi we mnie
obrzydzenie. Wszystko to, co kiedyś było tak bardzo atrakcyjne, przepadło. Nie
ma niczego, co mogłoby mnie przy nim zatrzymać. Niszczę uczucia kolejnej osoby
i jest mi z tym cholernie dobrze. Wysysam z „partnera” wszystkie jego miłosne
soki, sprawiam by za mną szalał, by mnie pragną, robię wszystko by mnie kochał.
Ale to działa tylko w jedną stronę. Ja nie pokocham go nigdy, nie potrafię. Już
nigdy się nie nauczę tego prostego
uczucia. Utwierdzam się w tym coraz bardziej, ponieważ znowu to zrobiłem.
Uwiodłem kolejnego człowieka, wykorzystałem jego naiwne pojęcie miłości. Pokazałem,
że ja też byłem raniony – tak jak on. Wciąż powtarzałem, że jestem zmęczony krótkimi, bezsensownymi związkami – tak jak
on. Opowiadałem ckliwe historyjki o dupkach z przeszłości, o cwanych intrygach,
opowiadałem tak, jakby to wszystko działo się nie z mojej winy, jakbym był
bezbronny. Jednak mój „ukochany” nie zauważył, że tak naprawdę, to ja jestem
przyczyną rozkładu wszystkiego, co mnie w życiu kiedyś otaczało. Ten
łatwowierny dureń pragnący miłości, nie zauważył, że tak naprawdę nie potrzebuję
go jakoś specjalnie. To co było potrzebne mi, wampirowi, to jego emocjonalny
upadek. Jego upokorzenie, chęć sprawienia by poczuł, że nie jest na tyle dobry
by mnie mieć. Ten idiota myślał, że mówiąc „kocham cię!” zatrzyma mnie na
zawsze przy sobie. Był przekonany, że robiąc miłe rzeczy, szepcząc miłe słówka
okiełzna kogoś takiego jak ja. Nie jestem psem, nie jestem zwierzęciem. To ja wybieram,
ja! Nie pozwolę wpaść sobie w tę chorą grę. To ja wygrywam, ja, ja, ja! Zawsze
ja! To ja ranię! To ja wysysam dobro! To takie przyjemne. Gdy ty durniu mówisz „kocham”,
ja myślę „nienawidzę”. To jedno słowo
budzi we mnie potwora. Wampiry istnieją, zawsze istniały i będą istnieć. Tylko
nie o krew tu chodzi, a o proste nakarmienie swojej próżności, swojego ego. W
jakimś stopniu nie posiadam empatii. I co z tego? Nic. Czy jest ktoś, kto
mógłby mi pomóc? Nie wiem. Nie to jest ważne, ponieważ ja nie chcę tej pomocy.
Czasami w przypływie uczuć płaczę, użalam się nad swoją marną egzystencją, nad
tym kim jestem. Potrafię to robić godzinami, wyć tak głośno i tak intensywnie,
jakbym przechodził przez najgorsze tortury. Mam wrażenie, że nie ma już dla
mnie ratunku. I wtedy budzi się on – wampir. Uspokaja mnie jak matka swoje
dziecko. Mówi, że już po wszystkim, powtarza, że nikt nas już nie zrani. Wampir
na to nie pozwoli. Nie pozwoli się zranić. Jest na to zbyt potężny. Dlatego też
cichym, kojącym głosem mówi:
- Zamieńmy się na chwilę.
-
Ale zranisz kolejną, niewinną osobę…
- Niewinną? Przez kogo teraz płaczesz?
-
Przez niego…
- Kto sprawił, że cierpisz? Że nie możesz złapać
oddechu, że nie możesz jeść, że obwiniasz siebie za wszystko, co złe na tym
świecie, że zapomniałeś jak wygląda uśmiech? Kto? No kto sprawił, że czujesz
się jak śmieć?!
-
On…
- Więc dlaczego tak uparcie chcesz go bronić?
Czyje dobro jest ważniejsze twoje, czy jego? Tego, który powiedział, że to co
dajesz, to za mało, tego, który oskarżył cię o brak miłości, o brak uczuć, o
chłód. Chcesz patrzeć mu w oczy i za każdym razem widzieć, że wyrzuca ci twoje
słabości, a nie widzi starań? I choć małych, lekkich, to jednak starań? Chcesz
pozwolić by deptał twoje serce swoimi ciężkimi
buciorami? Czy tego właśnie chcesz?!
- Nie!
- Więc jaki jest wyrok?
-
Winny.
I
wtedy gdy staję prze lustrem nie ma już słabego i bezbronnego mnie. Uwolniona
została bestia, potwór, wampir. Wysysa to, co jeszcze może, po czym wpatrując
się swojego „kochanka” zimnym wzrokiem mówi – NIENAWIDZĘ CIĘ. I nigdy nie używa
do tego słów. Jest już tak silny, że wystarczy samo spojrzenie by dać drugiej
osobie do zrozumienia, że jest bezwartościowym śmieciem, który na mnie nie
zasługuje. I wiem, że będzie mnie bronił zawsze. Będziemy ze sobą do końca
życia. Ja i On – MY.