poniedziałek, 21 kwietnia 2014

Cichy przyjaciel



Podobno trzeba mieć jakikolwiek pomysł na swoje życie. Nie wiem. Ja nie miałem. I prawdopodobnie przez dłuższy okres czasu nie będę miał. Niestety, jestem jednym z tych, którzy nie mają pomysłu nawet na śniadanie. Przyglądałem się tym wszystkim ludziom i wszyscy byli tacy sami. I ja się na ich tle nie wyróżniałem. Nawet nie chciałem, moje życie było szare i nudne, nie było co do tego wątpliwości. Jednak nieszczególnie mi to przeszkadzało. Nie czułem się dobrze wśród ludzi. I nie było to spowodowane tą dziwną nową modą „chodźmy razem jak jeden mąż nienawidzić wszystkich!” Już po prostu tak miałem. Nie umiałem rozmawiać z nowymi ludźmi, nie obchodziły mnie problemy innych, nawet większość problemów bliskich mi osób mnie nie interesowała. Nic. Nuda. Stagnacja. Ja i moje nieciekawe, szare życie, które do niczego mnie nie doprowadziło. Nie marzyłem o wielkich pieniądzach, furach i sprzętach, blond lolitkach i o innych niepotrzebnych rzeczach. Święty spokój, to jedyne czego potrzebowałem. Ale niestety. Wszystko do czego dążyłem, zostało zachwiane. Ktoś postanowił urozmaicić moje szare, nudne życie, które tak kochałem.
Zaczęło się niewinnie, na wycieraczce. Bardzo romantyczny początek, historia także romantyczna a jakże. Znalazłem liścik. Niby nic, wygłupy osiedlowych dzieciaków, tak mi się wydawało. Wziąłem kawałek papieru i przeczytałem jego treść. Doprawdy, zniewalającą. 

 „Mój ulubiony kolor do czarny. A twój?”

Jak już wspomniałem, ceniłem sobie nudę i spokój. Więc nie podjąłem się owej, głupkowatej gry. Nie zastanawiając się także nad tym dziwnym zabiegiem podjęcia próby komunikacji, ów papier wywaliłem do kosza. Wyrzuciłem go także z mojej pamięci. Jednakże! Osiedlowe dzieci, jak myślałem w tamtym czasie, upomniały się o moją uwagę. Z westchnieniem bólu i rozpaczy podniosłem drugi liścik, który znajdował się w tym samym miejscu co jego poprzednik. Przeczytałem kolejny, niezwykle literacki tekst. 

„Moje ulubione zwierzę to królik. A twoje?”

Przyznam szczerze, poczułem się wtedy dziwnie. Zacząłem się zastanawiać, któremu z moich sąsiadów tak bardzo się nudziło, że wypisywał do mnie takie głupoty. Jednak, jak można się domyślić, nie wpadłem na żaden błyskotliwy pomysł. Miałem nadzieję, że mój „cichy przyjaciel”  w końcu się znudzi i da mi święty spokój. Więc tak jak to w moim zwyczaju, olałem sprawę, po raz kolejny. Wszedłem do mieszkania, włączyłem cicho muzykę, wziąłem książkę i zacząłem delektować się swoim cichym i nawet ułożonym życiem. Czytane zdania pochłonęły mnie całkowicie, a muzyka przyjemnie odprężyła. Także, zanim się obejrzałem dochodziła już dwudziesta druga. I wtedy, ze świata mojej lektury wyrwał mnie dźwięk dzwonka. Cichy i nieśmiały. Jednak na tyle upierdliwy, by wywołać nieprzyjemny grymas na mojej twarzy. Podszedłem do drzwi, zastanawiając się, kogo o tej godzinie do mnie licho przywiało. Otworzyłem drzwi, ubierając swoje usta w wymuszony uśmiech. Jednak nikogo za nimi nie zobaczyłem.  I teraz uwaga! Na wycieraczce znów leżała, mała, parszywa, biała karteczka. Coś w żołądku mi się zagotowało, a gdzieś z tyłu głowy zaczął nieśmiało odzywać się cichy głosik. Zignorowałem wszystkie, dziwne objawy mojego ciała. Drążącymi ze zdenerwowania dłońmi podniosłem kartkę i przeczytałem to, co chciała mi powiedzieć.

„Odpowiedz”

Co do cholery się tutaj wyprawiało? Miotany złością, niczym dziecię szatana, wyjąłem z szuflady kartkę papieru i długopis. I wylałem z siebie kawał porządnego jadu, które wywołało we mnie jedno, nieodpowiednie słowo, dostarczone o godzinie dwudziestej drugiej.

„ Mój cichy przyjacielu, kieruję do ciebie te o to słowa, by wyrazić, jak bardzo w głębokim poważaniu mam pytania, które do mnie kierujesz. Ujmując to mniej elokwentnie SPIERDALAJ. Znajdź sobie pracę i przestań się nudzić. Z wyrazami wielkiego braku szacunku. JA”

Wiadomość zostawiłem, tak jak mój korespondent, na wycieraczce. Dla pewności pozamykałem wszystkie zamki, jakie tylko posiadały moje drzwi. Postanowiłem także ignorować każdy dzwonek do drzwi, przynajmniej do rana. Wiadomo jak działała magia nocy. Wszystko urastało do rozmiarów groźnego potwora z dziecięcej wyobraźni. Jednak wolałem nie ryzykować. Tej nocy spałem bardzo niespokojnie.
Przyznam, że z duszą na ramieniu otworzyłem rano drzwi. Jednak kamień, który spadł mi z serca usłyszeli chyba nawet na dziesiątym piętrze. Na wycieraczce nie było niczego. Odetchnąłem z ulgą. Uśmiechnąłem się, widząc, że moja kulturalna odpowiedź odczepiła ode mnie tego człowieka. Zaślepiony radością, o mało nie dostałem zawału gdy chcąc zamknąć drzwi w celu udania się na zajęcia zobaczyłem TO. Cichy głos z tyłu mojej głowy przestał być już tak bardzo nieśmiały. Ktoś chciał się bawić w prześladowcę. Przeszedł mnie zimny dreszcz, a żołądek skręcił się nieprzyjemnie. Wiadomość napisana kredą na moich drzwiach cały czas, niczym echo, odbijała się w mojej głowie.

„Więzy”

Jakie więzy? Na pewno nie rodzinne. Rodzeństwa, które mogłoby się ze mną bawić w tak głupkowaty sposób, nie posiadałem. Rodzice też raczej nie należeli do tych dowcipkujących. Więc rodzinne odrzuciłem, chyba, że miałem jakiegoś zaginionego brata lub siostrę. W co szczerze powątpiewałem. Tak więc, wróciwszy do domu, odpaliłem szanowne, wszystkowiedzące Google. Wpisałem słowo klucz i przypuszczam, że automatycznie pobladłem. Wszystkie słowa, które mój mózg chciał wychwytywać brzmiały w następujący sposób: jarzmo, kajdany, knebel, łańcuchy, niewola i tak dalej. Czyżby mój „cichy przyjaciel”  jednym, magicznym słowem zdradził swoje plany w stosunku do mnie? Paranoja, niemożliwe. Kto? Z pewnością ktoś, z kim miałem jakąś styczność, chociażby najmniejszą. Kto by pasował na psychopatę-prześladowcę? Pewnie mógłbym kogoś wygrzebać z zakamarków mojej pamięci. Feliks? Spokojny, ułożony, prawie do nikogo się nie odzywał. Kto wie jakie sekrety skrywał? Boże święty, stój! Też z nikim nie rozmawiałem i to nie czyniło mnie psycholem. Jednak idąc tym dziwnym i haniebnym tropem wypisałem imiona wszystkich potencjalnych osób. Sherlock, nie ma co.

 „Cichy przyjaciel”
1. Feliks
2. Marcelina
3. Jeremiasz.
 4. Sebastian.

Lista długa nie była. Ale zawsze był to jakiś pomysł. I przyznam szczerze, że Jeremiasza wpisałem tylko z powodu krzywdząco brzmiącego imienia. Zawsze, gdy czytali listę obecności, do głowy przychodziła mi myśl, że był niechcianym dzieckiem. Wiem, jestem dupkiem. Niemniej jednak, mogło być w tym ziarno prawdy.  Czym się wyróżniała pozostała trójka. Tak jak już wspomniałem, z Feliksem moglibyśmy założyć klub nietowarzyskich mruków. Marcelina zawsze dziwnie się denerwowała, gdy ktoś zadawał jej jakiekolwiek pytanie. Nawet jeśli pytał z czym ma dzisiaj kanapkę. Jej nerwowość była dosyć dziwna, co pewnie oznaczało tylko tyle, że była chorobliwie nieśmiała. I Sebastian. Człowiek, który miał w sobie ten dziwny, nieokreślony pierwiastek. Niby był taki jak wszyscy, a jednak był inny. Jako jedyny próbował się ze mną w jakiś sposób zaprzyjaźnić. Trwał w tym postanowieniu dosyć długo, jednak nie na tyle, by mnie do siebie przekonać.
I tak uzbrojony w tę idiotyczną listę poczułem się trochę pewniej. Chociaż miałem nadzieję, że te głupie żarty z liścikami i malowaniem drzwi same się skończą. O pójściu na policję nie było mowy. Co to w ogóle były za dowody? Parę liścików. I jak powszechnie wiadomo, najpierw ktoś musiałby mnie zabić, dopiero wtedy miałbym jakiś dowód. Cóż paradoks za paradoksem podążał. Jednak musiałem jakoś funkcjonować, tym bardziej, że rozluźniony żołądek w końcu dał o sobie znać. Byłem głody, strasznie głodny. A w lodówce, jak przystało, pustka. Westchnąłem karcąc się za swoją głupotę. Mogłem iść do sklepu od razu po zajęciach. A nie, specjalnie znów fatygować swoją osobę, by wyjść do świata ludzi. Cholerne lenistwo. Jednak, wtem niczym grom uderzyła mnie pewna myśl. Pizza.

Po godzinie po moim mieszkaniu rozbrzmiał zbawienny dźwięk dzwonka. Tym razem wzbudził przyjemne emocje. Ochoczo otworzyłem drzwi i popatrzyłem na dostawcę. Wysoki, sympatyczny, miałem wrażenie, że już kiedyś go spotkałem. Jednak głód przemawiał tak głośno, że nawet nie chciało mi się o tym myśleć. Zapłaciłem miłemu panu i zjadłem dobrodziejstwa, które mi przyniósł.
Musiałem przysnąć, bo obudził mnie dopiero dźwięk dobiegający z mojej kuchni. Dźwięk. Z kuchni. Zerwałem się na równe nogi i popatrzyłem za rzeczą, którą mógłbym obezwładnić osobę, panoszącą się po moim mieszkaniu. Przestraszony, na uginających się nogach, ruszyłem w kierunku kuchni. Starałem się iść jak najszybciej. Wziąłem trzy głębsze oddechy i wparowałem do kuchni niczym demon. Element zaskoczenia!

- Boże! Kacper, wystraszyłeś mnie!

- Mama… - wymamrotałem niemal niedosłyszalnie. Niewidzialna  gula, która utkwiła w moim gardle, już teraz prawie zniknęła.

- Mama, mama. A kto inny? – Popatrzyła na mnie nieco obrażona. No cóż, każdy by się wystraszył rozczochranego faceta wyskakującego znienacka.

- W ogóle co ty tutaj robisz?

- Miałam konferencję więc pomyślałam, że wpadnę odwiedzić pierworodnego. Wysłałam ci przecież SMS-a.

- Zasnąłem, pewnie dlatego go nie przeczytałem.

- Dobrze się czujesz? – Popatrzyła na mnie zatroskanym spojrzeniem. Dłoń przyłożyła do mojej głowy, by sprawdzić czy nie miałem gorączki.

- Tak, tylko na uczelni mam sporo do roboty – skłamałem. Co miałem jej powiedzieć? Słuchaj, jakiś psychol zostawia mi liściki pod drzwiami?

- No dobrze. Dbaj o siebie i odżywiaj się prawidłowo – pocałowała mnie w policzek, po czym wyszła. Zaciekawiony, co takiego mi zostawiła do jedzenia zajrzałem do lodówki. Wiadomo standard. Parę słoików z różnymi potrawami nadającymi się do jedzenia. Jednak moją uwagę przykuła, jedna dziwna potrawa. Wyciągnąłem rękę i wziąłem słoik. W środku był martwy, czarny królik…

Obudziłem się cały zlany potem. Moje serce galopowało w niewyobrażalnym tempie, a ja cały drżałem. Popatrzyłem na zegarek. Dochodziła dwudziesta. Sięgnąłem po telefon. Żadnych wiadomości czy nieodebranych połączeń. Jednak dziwne uczucie strachu nie minęło. Niczym idiota poszedłem do kuchni by sprawdzić lodówkę. Jeszcze nigdy jej pustka mnie tak nie ucieszyła. Zaczynałem świrować. Po trzech liścikach i wiadomości na drzwiach! Boże, jak mało trzeba, by wprowadzić człowieka w stan osaczonego zwierzęcia. Dla uspokojenia postanowiłem wrócić do wieczornej rutyny. Włączyłem muzykę, wziąłem książkę i odpłynąłem. Jednak o dwudziestej drugiej dzwonek do drzwi znów zadzwonił. Zamarłem. Nie ruszyłem się. Przez chwilę nawet nie oddychałem. Bałem się ruszyć nawet najmniejszym palcem u nogi. Poczułem jak zrobiło mi się niedobrze ze zdenerwowania. Siedziałem tak dziesięć minut. Żadna moc piekielna nie była w stanie zmusić mnie do tego, by pójść i otworzyć te cholerne drzwi. Po ciuchu, niczym szpieg odłożyłem książkę. Pogasiłem światła i wyłączyłem muzykę. Schowałem się pod kołdrą i leżałem. Tej nocy już nie zasnąłem.

Gdy rano zobaczyłem swoje odbicie w lustrze, przestraszyłem się. Zaczerwienione i podpuchnięte oczy były doskonałym tematem do rozmów. „Patrzcie na niego, jak musiał wczoraj imprezować. A na zajęciach taka cicha woda”. Jednak, tak naprawdę, pewnie nikt nie zwróci na to nawet odrobiny uwagi. Ewentualnie ktoś spyta czy dobrze się czuję i to wszystko.
Z duszą na ramieniu otworzyłem drzwi. Modliłem się, by tamten dzwonek nie zwiastował niczego strasznego. Może to była tylko sąsiadka. Proszę, proszę, proszę, niech nic nie znajdę pod drzwiami. Wziąłem głęboki łyk powietrza, przełknąłem zalegającą ślinę i wyszedłem z mieszkania. Jednak moje nadzieje okazały się niezwykle płonne. Tym razem mój prześladowca wykazał się większą finezją. Na klamce wisiał mały, czarny woreczek ze zdobieniami ze złotej nitki. Niepewnie zdjąłem go z klamki. Bałem się tam zaglądnąć. Bałem jak jasna cholera. Jednak musiałem się zorientować, jak wielką fantazję miał ten człowiek, który zakłócił mój rutynowy spokój. Zajrzałem do środka i pisnąłem. Prezencik rzuciłem na podłogę i pognałem prosto od łazienki. Zwymiotowałem. W środku woreczka była odcięta, czarna królicza łapka. Chcąc, nie chcąc musiałem się tego pozbyć. Nie zaglądając już do środka wrzuciłem to do wielkiego, czarnego worka na śmieci. Gdy doszedłem do kontenera wyrzuciłem łapę jak najszybciej. Znów zebrało mi się na wymioty. Tym razem jednak udało mi się je powstrzymać.  Ruszyłem w stronę uczelni. Idąc na zajęcia oglądałem się za siebie średnio co pięć minut. To już nie były głupie żarty. Jakiś zwyrodnialec odciął łapkę biednemu zwierzęciu, po czym zawiesił ją na moich drzwiach. W żołądku znów mi się zakotłowało. Co będzie następnym razem? Głowa? Następna kończyna? Przebiegł mnie dreszcz przerażenia i bezsilności. Zrobiło mi się słabo, a przed oczami zawirował cały świat. Musiałem na chwilę przystanąć, żeby nie zatoczyć się pod nogi nadchodzących ludzi. To już nie była zabawa. Przetarłem pot z czoła i szybkim krokiem ruszyłem w stronę uczelni.  

Przed jednym z niezwykle fascynujących wykładów o historii literatury rosyjskiej podszedł do mnie Sebastian. Popatrzyłem na niego zmarnowanymi oczyma i wykrzywiłem się w czymś, co miało przypominać uśmiech. Nie chciałem rozmawiać.

- Wszystko ok? Wyglądasz jakbyś nie zmrużył oka. – Popatrzył na mnie niby z zatroskaniem. Chociaż może faktycznie się martwił. Przed oczami stanęłam mi lista, którą wczoraj naskrobałem. Wzdrygnąłem się lekko. Jeśli to faktycznie był Sebastian? Na pewno nie mogłem dać po sobie poznać, że go podejrzewałem.

- Ta... Każdy tak czasami ma, że nie może zmrużyć oka. – Wysiliłem się na wypowiedź dłuższą niż trzy słowa. Sebastian poklepał mnie po ramieniu i podszedł do grupki bardziej rozmownych osób.
Tego dnia nie dałem rady wysiedzieć na wszystkich zajęciach. Zerwałem się z PNJR-ów i poszedłem na miasto. Nigdy nie spodziewałbym się tego, że lepię będę się czuć wśród ludzi, niż we własnym domu. Co będzie jeśli temu świrowi uda się włamać do mojego mieszkania? Jak miałem poradzić sobie z wrogiem, którego nie znałem? Za dużo pytań, zdecydowanie za dużo. Na takim mało owocnym rozmyślaniu i chodzeniu zszedł mi prawie cały dzień. Jednak musiałem wrócić do domu. Szedłem powoli, odwlekałem tę chwilę jak najbardziej tylko mogłem. Kiedy zobaczyłem znajome zarysowanie bloków, zatrzymałem się na chwilę. Popatrzyłem na zegarek, dochodziła już osiemnasta, a na dworze zaczynało zmierzchać. Jednak, mimo wszystko, bezpieczniej było teraz w domu niż na dworze. Jeśli ten szaleniec odważyłby się mnie napaść, porwać i nie wiadomo co jeszcze? Zadrżałem. Ruszyłem w stronę swojego mieszkania. Odczułem ulgę kiedy zobaczyłem, że przy drzwiach nie było żadnych prezentów, ani liścików. Jednak biorąc pod uwagę, że większość z tego badziewia dostałem około godziny dwudziestej drugiej,  to wszystko było jeszcze przede mną. Może gdybym się na niego zaczaił, może gdybym poznał jego tożsamość, to dałby mi spokój? Jednak co będzie jeżeli tym zagraniem go zdenerwuję, sprowokuję? Nie wygram w bezpośrednim starciu. Nie wygrałbym z dziesięcioletnim chłopcem. Złapałem się za głowę i skuliłem w kącie. Targany tak licznymi i różnymi spostrzeżeniami zacząłem ryczeć, łkać i wrzeszczeć. Wariowałem, oficjalnie odchodziłem od zmysłów. A to zapewne był dopiero początek.
Zmęczenie zrobiło swoje. Obudził mnie dopiero dźwięk dzwonka do drzwi.

- Nie… - jęknąłem głucho i przeciągle. Zegar pokazywał dwudziestą drugą. Może gdybym teraz wybiegł, to bym go złapał. Tego kogoś. Bez twarzy, bez imienia, bez niczego. Tego kogoś kto zainfekował cały mój umysł. Niczym zwierzę, pobiegłem prosto do kuchni i wyciągnąłem z szuflady najostrzejszy nóż jaki miałem. Wyskoczyłem na klatkę schodową, jednak tak jak się spodziewałem, nikogo już nie zastałem. Rozejrzałem się dookoła. Żadnych cieni, żadnych dźwięków. Tylko ja, głucha cisza i kartka papieru na mojej wycieraczce. Podniosłem ją. W głębi duszy cieszyłem się, że to nie kolejna część tego biednego zwierzaka. Wszedłem do mieszkania i zamknąłem za sobą dokładnie drzwi. Ze trzy  razy sprawdziłem czy są zamknięte, za nim od nich odszedłem. Paranoja. Usiadłem przy stoliku i przeczytałem liścik.

„Niegrzeczny chłopiec musi zostać ukarany. Nie wolno uciekać z zajęć”

To ktoś z mojego uniwersyteckiego otoczenia! Jednak miałem racę. Tylko, kto?! Kto do cholery?! Wypuściłem powietrze z płuc próbując się uspokoić. Myśl. Myśl spokojnie i racjonalnie. Nazwał mnie „niegrzecznym chłopcem”. Skarcił jak dziecko. Z pewnością był świadom tego, że znajdował się w lepszym położeniu niż ja. Czuł, że ma nade mną władzę, był pewien, że ma prawo mnie ukarać, skarcić. Jak rodzic niesforne dziecko. Gdybym znał ludzi, którzy mnie otaczają trochę lepiej, mógłbym snuć jakieś głębsze domysły. A tak? Tamta lista, którą sobie szybko zrobiłem, była nic niewarta.
I nagle dzwonek rozbrzmiał po raz kolejny. Zesztywniałem na krześle, nie mogłem się ruszyć. Skoro przyszedł jeszcze raz, musiałem coś zrobić. Tak jak wtedy, gdy ponaglił mnie z odpowiedzią. Tylko nie mówcie, że… Zerwałem się nagle, to był impuls. Z impetem otworzyłem drzwi, wziąłem kartkę, po czym znów schowałem się w mieszkaniu. Cała akcja nie trwała nawet pięciu sekund. Drżącymi rękoma rozłożyłem karteczkę. Prawie dostałem zawału.

„I co chciałeś zrobić z tym nożem?”

On tam był. Obserwował mnie kiedy wyszedłem na klatkę schodową. Widział mnie. Patrzył na mnie. Obserwował, jak myśliwy. Spokojnie i w ukryciu. Sprawdzał mnie. Już wiedział, że zaczynałem panikować. Już wiedział, że traciłem zdrowy rozsądek. Tylko jak? Gdzie siedział, że mnie widział? Przecież się rozglądałem. Nie było nikogo na schodach, niczego nie było słychać. Któryś z sąsiadów? Prawda, nie znam ich, ale w większości to starzy ludzi. Kto mieszka na moim piętrze? Staruszka z małym rozszczekanym pieskiem, i małżeństwo z dwójką dzieci. Wszyscy są zbyt zajęci, a staruszka zbyt chorowita. No i skąd by wiedzieli, że nie byłem na zajęciach? To się kupy nie trzymało! Co ja takiego zrobiłem, że zwrócił na mnie uwagę jakiś cholerny psychopata?! Kiedy, w którym momencie mojego życia przyciągnąłem go do siebie? Bezowocne rozmyślanie.

Następnego dnia nie poszedłem na zajęcia. I tak przez cały tydzień. Siedziałem w mieszkaniu i czekałem. Na pewno nie na zbawienie. Czekałem na dźwięk dzwonka. Jednak od tygodnia nie dostałem od tego świra ani jednej wiadomości. Aczkolwiek już raz zrobił sobie przerwę. Przez ten tydzień prawie w ogóle nie spałem. Czasami przysypiałem w dzień, na parę godzin. Noce, natomiast były największą katorgą. Bałem się nawet najmniejszego dźwięku, a każdy cień w mieszkaniu wyglądał jakby się poruszał. Po drugiej takiej nocy, zapalałem lampkę w pokoju i gasiłem dopiero rano. O spokoju nie było mowy. Nie wychodziłem z mieszkania, a ponieważ moja lodówka wiała pustkami, prawie nic nie jadłem. Na lustro zarzuciłem koc. Nie chciałem na siebie patrzeć. I teraz większą odrazę zaczynałem czuć do siebie, niż do niego. Nienawidziłem tej obślizgłej bezsilności, która oplotła mnie swoimi mackami. Najbardziej na świecie jednak, nienawidziłem dzwonka do drzwi. Był dla mnie niczym zwiastun apokalipsy. I kiedy po  raz kolejny wyrwał mnie z transu, prawie wyskoczyłem przez okno. Jednak był tak długi i natarczywi, że w końcu zmusił mnie do otworzenia drzwi.

- Sebastian… - wymamrotałem. Mój głos łamał się dziwnie, a gardło jakby coś ścisnęło. Co on tu robił?

- Co się z tobą dzieje? – Zignorowałem jego pytanie i cofnąłem się.

- Skąd wiesz gdzie mieszkam? – Wymuszałem z siebie dźwięki z okropnym bólem. Gotów byłem walnąć go najbliżej stojącą rzeczą.

- Co to za pytanie? Przecież byłem u ciebie raz, na samym początku semestru. – Sebastian popatrzył na mnie podejrzliwie i bez mojego pozwolenia władował mi się do mieszkania. – Boże jaki tu zaduch. I czemu wszystkie okna masz pozasłaniane?

- Przyszedłeś w jakimś konkretnym celu? – Gdyby to Sebastian był tym prześladowcą, to chyba nie nachodziłby mnie w domu? Chyba, że  chciał zdobyć moje zaufanie i zaatakować kiedy będzie mu najwygodniej. Na pewno chciał wybadać sytuację.

- Grupa mnie oddelegowała do ciebie. Jako jedyny zamieniłem z tobą więcej niż pięć zdań – uśmiechnął się ciepło i podszedł do okna. Poczułem jak świeże powietrze owiało moje nozdrza.

- Super. Sprawdziłeś, że żyję więc teraz możesz już iść.

- Och, przepraszam, że naruszyłem twój prywatny, szary świat. – Skrzywiłem się na te słowa. Nie miałem ochoty na słowne potyczki. Na nic tak naprawdę nie miałem ochoty. Chciałem zniknąć.

- Wyjdź – odpowiedziałem chłodno. Jednak mój rozmówca całkowicie mnie zignorował.

- Nie wyjdę dopóki mnie nie powiesz, co się z tobą dzieje. – Sebastian przedarł się przez moją lichą linię oporu i wszedł do mojego pokoju. Usiadł wygodnie na krześle i chyba czekał na to, aż mu o wszystkich ochoczo opowiem.

- Jestem chory, to się dzieje. Nie mam ochoty na głupie  zabawy, po prostu mnie zostaw – powiedziałem zrezygnowanym głosem

- Skoro tak bardzo nalegasz – odparł urażony. – Przyniosłem ci notatki, mam nadzieję, że na następnych zajęciach już się zobaczymy. – Popatrzył na mnie  chłodno, po czym rzucił stertę papieru na moje biurko. Wyszedł bez pożegnania. Przyznam szczerze, że jakoś nieszczególnie mnie to martwiło. Tylko co miało znaczyć to spojrzenie? Jeśli to faktycznie był Sebastian, a ja go właściwie bez żadnych oporów wpuściłem do mieszkania? Z niechęcią popatrzyłem na stos notatek. I nagle mnie olśniło. Pobiegłem po to głupie liściki i porównałem je z pismem na notatkach. Różniło się. Ale też nie było jakoś całkowicie inne. Nie byłem pewien. Niby dużo osób potrafi zmieniać swoje pismo, to akurat nie był żaden problem. Jednak to, że pisma do siebie nie pasowały w jakimś stopniu mnie uspokoiło. Podświadomie nie chciałem, żeby to był Sebastian. I wtedy, po prawie tygodniowej przerwie, znów usłyszałem pojedynczy dźwięk dzwonka. Wiedziałem, że wrócił. Popatrzyłem na zegarek, dochodziła dziewiętnasta. Więc tym razem postanowił przyjść wcześniej. Powłócząc nogami poszedłem odebrać swoją korespondencję.

„Głupi gówniarzu, kazałem ci chodzić na zajęcia.”

Może to jakiś nadopiekuńczy profesor? Nie, niemożliwe. Oni przeważnie zainteresowani są tylko sobą. Odłożyłem liścik do innych i wróciłem do swojej stagnacyjnej pozycji. Skulony pod kołdrą zasnąłem. W końcu zmęczenie wygrało.
W weekend nadrobiłem wszystko, co musiałem. A w poniedziałek poszedłem na zajęcia. Trzymałem się większych skupisk ludzi, żeby nikt nie miał szansy mnie porwać. Po uczelni  chodziłem niczym duch. Prawie nikt nie zauważał mojej obecności. Raz nawet na kogoś wpadłem, posypały się notatki jego i Sebastiana. Jednak szybko pozbieraliśmy papiery, powymienialiśmy uprzejmości i każdy poszedł w swoim kierunku.

- Dzięki – powiedziałem do Sebastiana oddając mu plik papierów.

- Spoko. – Dalej patrzył na mnie z lekkim wyrzutem.  Poczułem się trochę winny, w końcu bardzo niegrzecznie wyprosiłem go z mojego mieszkania. Chciał dobrze, chyba.

- Przepraszam, że zachowałem się jak dupek. – Spuściłem wzrok.

- Nie ma sprawy, byłeś  chory – skwitował szybko i uśmiechnął się wesoło. Usiadłem na krześle i grzecznie czekałem na zajęcia.
Gdy wybiła godzina szesnasta, odetchnąłem z ulgą. Nie wytrzymał bym tutaj jeszcze godziny. W ogóle nie potrafiłem się skupić. Poszedłem jeszcze tylko do toalety, wiadomo, by załatwić swoje fizjologiczne potrzeby i ruszyłem ku wyjściu. Gdy wychodziłem z budynku, ktoś złapał mnie z rękę i pociągnął. Wrzasnąłem przerażony.

- Spokojnie! – powiedział rozbawiony Sebastian. – Ta kartka nie jest moja, musiała ci się zawieruszyć. – Wcisnął mi papier do ręki i odchodząc pomachał mi na do widzenia. A ja stałem tam jeszcze niczym idiota i przez chwilę trawiłem całą sytuację. Spojrzałem na wręczony mi kawałek papieru i prawie się przewróciłem. Nogi się pode mną ugięły, a w głowie zapanował chaos. Ręce latały mi tak, jakbym miał Parkinsona. Nie byłem w stanie utrzymać tej cholernej kartki. Włożyłem ją do kieszeni i pobiegłem do domu. Nie zatrzymałem się ani razu, w ogóle nie czułem zmęczenia. Wparowałem do mieszkania i wyciągnąłem liściki od mojego prześladowcy. Porównałem pismo na kartce i na liścikach. Zgadzało się! Było identyczne, miałem stu procentową pewność. Usiadłem na krześle i zacząłem myśleć. Skoro Sebastian oddał mi tę kartkę, to by znaczyło, że musiał myśleć, iż ów papier należał do mnie. Dosyć logiczne. Skąd ona się znalazła w jego notatkach. Przecież cały czas były u mnie w mieszkaniu. Poza tym, to notatki z pierwszego roku, historia Rosji. Idioto! Wpadłem na niego! Przecież wpadłem na tego pierwszaka. Byłem tak rozkojarzony, że nawet tego nie zapamiętałem. Więc wychodziłoby na to, że wpadłem na swojego prześladowcę… Przeszedł mnie zimny i nieprzyjemny dreszcz. Ale dlaczego jakieś pierwszak miałby się nade mną tak znęcać? Inaczej, to nie był normalny człowiek, to psychopata. Musiałem mieć z nim jeszcze jakiś kontakt. Jakikolwiek. Coś do niego powiedzieć. Przypomnij sobie jego twarz, dokładnie! Myśl! Myśl do cholery! Zacząłem się okładać pięściami po głowie. Jakby to miało jakoś pomóc. Jednak po paru mocniejszych uderzeniach zaprzestałem tego przykrego i bolesnego postępowania. I nagle, jak na filmach, doznałem olśnienia. Mój mózg zaskoczył, przypomniał sobie. Nie miałem pojęcia jak on miał na imię. Wiedziałem tylko, że na początku spytał mnie gdzie może znaleźć jakąś tam salę. I to wszystko. Tylko tyle wystarczyło żeby go zainteresować? Czy później mnie obserwował? Od tego wydarzenia minęło prawie półtora miesiąca.   
Włączyłem szybko komputer i dopaliłem Facebooka. Wszedłem na grupę Filologii Słowiańskiej i zacząłem przeglądać miniaturki zapisanych osób. Miałem nadzieję, że na którejś rozpoznam jego twarz. Serce waliło mi jak szalone, czułem się jakbym robił coś moralnie niedobrego. Nerwowo rozglądałem się po pokoju, jakby z obawy, że nagle za mną stanie i spyta „Kogo tak obsesyjnie szukasz?” Wyobraziłem sobie jak drwiąco się do mnie uśmiecha. Szybko jednak odgoniłem te przykre myśli i uważnie przyglądałem się każdemu zdjęciu. Boże, dlaczego ludzie mają na swoich miniaturkach zdjęcia kotów albo widoków? Nigdy tego nie zrozumiem. I nagle minęła mi twarz, której szukałem. Wszedłem na profil tej osoby. Przyjrzałem się zdjęciu, to z pewnością był on. Eryk Barnowski. Wysłać mu wiadomość? I co miałbym napisać? Wiem, że to ty mnie prześladujesz? A jeżeli się pomyliłem, jeżeli był niewinny? Nie, komunikacja drogą internetową odpadała. Za bardzo bałem się wpadki. Gdyby się okazało, że to nie on, chyba już nigdy nie wróciłbym na uczelnię. Plotki rozchodziły się bardzo szybko, aż za szybko. Jeszcze raz spojrzałem na zdjęcie. I znów doznałem olśnienia. On mi przyniósł pizzę! Wtedy, wiedziałem, że ta twarz wydała mi się znajoma! On cały czas był przy mnie. Nie wierzyłem w przypadek. Na pewno nie pracował w tamtej pizzerii. Musiał coś zrobić dostawcy. Miałem tylko nadzieję, że nie to, co biednemu królikowi. Wyciągnąłem z biurka kawałek papieru i napisałem na nim jego imię i nazwisko. Postanowiłem skontaktować się z nim w taki sam sposób, w jaki on ze mną. Może, gdy zobaczy, że znam jego tożsamość, to się przestraszy. Obym tylko go nie sprowokował… Biłem się chwilę sam ze sobą. A jeżeli faktycznie go sprowokuję, co wtedy zrobi? W końcu namieszam w jego planach. Z pewnością nie miał ochoty się ujawnić, jeszcze nie teraz. Jednak postawiłem wszystko na jedną kartę. Cały wypełniony nerwami i obawami położyłem skrawek papieru na wycieraczce i czekałem. Siedziałem pod drzwiami i nasłuchiwałem. Minęło parę godzin, a ja dalej siedziałem w takiej samej pozycji. Czułem jak wszystko mi zdrętwiało, jednak nie miałem zamiaru się ruszyć. Popatrzyłem na zegarek, dochodziła godzina dwudziesta druga. Spiąłem się jeszcze bardziej. Nagle robiło mi się gorąco tylko po to, żebym za chwilę trząsł się z zimna. Moje ciało zwariowało. Oddech stał się szybki i urywany. Równo o dwudziestej  drugiej zadzwonił dzwonek. Skoro powiedziałem A musiałem powiedzieć i B. Otworzyłem drzwi mocno trzymając klamkę. Na wycieraczce nic nie leżało. Podniosłem wzrok i rozejrzałem się uważnie. Może mi się przesłyszało? W takim stanie mógłby wmówić sobie wszystko. Nawet to, że widziałem latającą czarownicę. No nic, odetchnąłem z ulgą i pociągnąłem za drzwi, by je zamknąć. Ani drgnęły. Szarpnąłem jeszcze raz, tylko mocniej. Nic. Ktoś je trzymał. Doskonale wiedziałem, kto to był. Więc jednak sprowokowałem go. Sprowokowałem do bezpośredniego ataku!

- Nie… - jęknąłem głucho. Chciałem uciekać w głąb mieszkania, zamknąć się w łazience i zadzwonić po policję. Ręka jednak nie chciała puścić klamki, a nogi nie chciały się ruszyć. Wydawało mi się, że przemieniłem się w kamienny posąg. Przestałem oddychać. Zrobiłem najgłupszą i najmniej odpowiedzialną rzecz, jaką tylko mogłem zrobić. Zamknąłem oczy i wyczekiwałem. Poczułem pchnięcie tak mocne, że wylądowałem na podłodze w swoim mieszkaniu. Usłyszałem trzask zamykanych drzwi. Spojrzałem przed siebie. Stał tam. Wysoki, wyprostowany, ze spuszczoną głową. Ręce miał zaciśnięte w pięści. I nagle spojrzał na mnie. Jego oczy niczego nie wyrażały, były puste, przerażające.

- Wszystko zepsułeś… - Usłyszałem cichy szept, drgnąłem. – Zapłacisz mi za to – powiedział już głośniej i ruszył w moją stronę. Spanikowany odwróciłem się na kolana by zerwać się do biegu. Do kuchni. Po nóż. Cokolwiek. Cele miałem jasne. Jednak Eryk okazał się szybszy. Złapał mnie za bluzę i z powrotem ściągnął do parteru. Szarpnąłem się, zasłoniłem twarz rękoma, jednak nie byłem w stanie niczego zrobić. Skutecznie mnie obezwładnił. Chciałem krzyknąć, sprowadzić sąsiadów, chciałem nawet błagać o litość. Jednak żaden dźwięk nie zdążył wydobyć się z moich ust. Eryk wyciągnął z kieszeni chustkę i przyłożył mi ją do twarzy. Oczy zaczęły mimowolnie się zamykać, a jaźń oddalać. W końcu obraz rozmył się całkowicie.

Gdy się obudziłem było mi strasznie zimno. Oczy nie mogły przyzwyczaić się do panujących ciemności. Poruszyłem się lekko i usłyszałem brzdęk łańcuchów. Byłem przykuty do jakiejś rury. Bałem się. Byłem przerażony. Szarpnąłem rękoma w nadziei, że może jakimś cudem uda mi się uwolnić. Nic takiego jednak nie nastąpiło.

- To nic nie da. – Usłyszałem głos dobiegający z drugiego końca pomieszczenia. Dalej widziałem tylko niewyraźny zarys różnych rzeczy, których nie było za wiele.

- Czego ode mnie chcesz? – wyjęczałem nie poznając własnego głosu. Usłyszałem powolne kroki. Eryk podszedł do mnie i delikatnie położył dłoń na moim policzku.

- Chciałem to pociągnąć trochę dłużej. Chciałem żebyś bał się jeszcze bardziej – wyszeptał tuż przy mojej twarz. – Jednak ty postanowiłeś wszystko popsuć. – Zacisnął dłoń ma moim gardle. Przez chwilę myślałem, że mnie udusi. Jednak dłoń  tak samo szybko jak się zacisnęła, tak samo szybko puściła.

- Uwierz mi, że jestem tak przestraszony jak nigdy w życiu… Dopiąłeś swego, wypuść mnie… - łkałem, błagałem. Miałem jeszcze nadzieję, że mnie wypuści, że może się rozmyśli. Łaknąłem cudu, jak jeszcze nigdy dotąd. Poczułem jego dłonie jeżdżące po moich biodrach w górę i w dół, nasze strefy erogenne stykały się ze sobą. Był za blisko. Zrobiło mi się słabo i niedobrze. Zacząłem się domyślać, co takiego będzie chciał mi robić. Przeraziło mnie to. Już wolałbym żeby mnie udusił.

- Nie mogę cię wypuścić. Jesteś mój, tylko mój. Na zawsze. – Tymi słowami szybko uciął moje nadzieje na to, że wydostanę się stąd za jego pozwoleniem. Świat mi wirował przed oczami, a ciałem wstrząsały niechciane dreszcze. Jego dotyk czułem na całym ciele. Ręce Eryka wpełzły pod moją bluzkę i zaczęły gładzić moje plecy. Nie były to agresywne ani bolesne ruchy. Sprawiały jednak, że skóra mnie paliła w każdym miejscu, w którym akurat czułem niechciany dotyk.

- Błagam cię, przestań. To wcale nie jest przyjemne. – Już teraz czułem się poniżony. Nawet nie chciałem myśleć o tym, co mogło jeszcze nastąpić. Jednak nie nastąpiło nic nadzwyczajnego przez następnych parę dni. Chociaż nie byłem pewien ile dni minęło. Sekundy zlały się z minutami, minuty z godzinami, a godziny z dniami. Nie miałem możliwości określenie pory dnia czy nocy. Spałem dużo i zaspokajałem podstawowe potrzeby fizjologiczne. Moje ręce były oswobodzone, jednak szyję oplatała obraża, którą mocno trzymał łańcuch. Brzęczał on za każdym razem gdy się poruszyłem. Była to w zasadzie jedyna muzyka, która dobiegała moich uszu. Muzyka rozpaczy i agonii. Jednak nie była najstraszniejsza. Najgorzej czułem się wtedy, gdy słyszałem jego kroki. Głośne stukanie butów, skrzypnięcie schodów a nawet jego oddech. Mógłbym przysiądź, że w tej ciszy byłem w stanie usłyszeć nawet jak mrugał powiekami. Jeśli miałbym się zastanowić nad tym, co w tym wszystko było najstraszniejsze z pewnością wymieniłbym oczekiwanie. Świadomość nieznanej przyszłości. Czy mnie zabije? Czy będzie mnie torturował? Czy tylko postanowił trzymać mnie tu w nieskończoność? Co będzie jeśli zacznę krzyczeć? Czy ktoś mnie usłyszy?  Czy nie rozgniewam go jeszcze bardziej? Czy jest coś co mogłem zrobić by polepszyć swoją sytuację? Po serii tego typu pytań następowała jedna przerażająco odpowiedź. Zaczynasz wariować. Wiedziałem o tym. Tylko tej jednej rzeczy byłem pewien. Nie miałem silnej woli, mocnej psychiki, nie byłem też optymistą. Realnie zdawałem sobie sprawę z tego, że jeżeli potrwa to jeszcze dłużej zwariuję. I znów usłyszałem ciche skrzypnięcie drzwi. Eryk nigdy się nie odzywał gdy przychodził. Przynosił mi coś do jedzenia i picia, po czym siadał gdzieś niedaleko i się przyglądał. Starałem się  wtedy nie ruszać, aby niczym go nie zainteresować. Przeważnie wychodził po około dziesięciu minutach, przynajmniej tak mi się wydawało. Aczkolwiek możliwe, że nawet minuta w jego towarzystwie przeciągała się do niewyobrażalnych rozmiarów. Jednak tym razem Eryk usiadł naprzeciwko mnie. Zaczął mi się przyglądać, czułem jego wzrok. Jego puste i demoniczne spojrzenie oplatało całe moje ciało, nie mogłem się uwolnić spod tego ciężaru. Modliłem się żeby się nie odezwał, by z jego ust nie wypadło ani jedno obrzydliwe słowo. Nie śmiałem podnieść na niego wzroku, tak naprawdę bałem się nawet oddychać. Chciałem żeby to się już skończyło. Jeżeli chciał mnie tu przetrzymywać do końca życie, to dobrze niech to zrobi. Jednak niech się we mnie nie wpatruje w taki sposób!
I nagle Eryk wyciągnął rękę w moim kierunku i pogłaskał mnie po głowie. Jak psa, zwierzaka jednak nie jak człowieka. Tym jednym gestem odebrał mi człowieczeństwo. Czułem to, wiedziałem, że byłem dla niego jak pupil. Mały, zaszczuty szczeniaczek. Szarpnąłem się by wyrwać się spod jego dotyku. Jednak nie pozwolił mi na to. Złapał mnie za włosy i trzymał przez jakiś czas. Dalej się nie odzywał, jednak jego oddech był coraz szybszy, coraz bardziej agresywny. Wiedziałem, że coś się wydarzy. Nie potrafiłem sobie wmówić, że zaraz sobie pójdzie i będzie tak jak przed chwilą. Cicho i spokojnie. Gdzie się podziała moja cisza? Wyjdź stąd! WYJDŹ! Błagam… błagam zostaw mnie. Nie zostawi, musisz walczyć. Usłyszałem głos. Moje  ciało poruszyło się mimowolnie. Podniosłem ręce i delikatnie położyłem dłonie na jego ręce. Wbiłem w nią pazury jak najmocniej tylko potrafiłem. Chciałem by jego ręka pękła jak balon, chciałem żeby się rozpadła, żeby nic z niej nie zostało. Chciałem by Eryk pękł, zniknął. I nagle mój policzek zapłonął, a ziemia znalazła się niebezpiecznie blisko mojej twarzy. Zakręciło mi się w głowie i dopiero teraz zdałem sobie sprawę z tego, co tak naprawdę zrobiłem. Ostatnim razem gdy go sprowokowałem znalazłem się tutaj, więc  co teraz ze mną zrobi? Odpowiedź na to pytanie pojawiła się niebezpiecznie szybko. Moje ręce zostały związane, a na  głowie znalazł się worek. Zacząłem niewiarygodnie szybko oddychać. Eryk ciągnął mnie po schodach. Nie widziałem stopni, cały czas się potykałem i przewracałem. Jednak nie spadłem w dół. Trzymał mnie tak mocno, iż miałem wrażenie, że moja obroża zaraz przerżnie się prze moją szyję. Zacząłem krzyczeć niczym opętany. Jednak on dalej nie powiedział ani słowa, jakby w ogóle mnie nie słyszał. Jakby ogłuchł. Czułem krew spływającą po moich kolanach, czułem niewyobrażalny ból. I nagle coś mnie pochłonęło. Minęła dobra chwila nim zdałem sobie sprawę z tego, że jestem w wannie wypełnionej gorącą wodą. Eryk zaczął mnie myć. Jednak nie ściągnął z mojej głowy worka, nie rozwiązał mi też rąk. Pozwalał mi krzyczeć, nie próbował mnie uciszyć. To oznaczało tylko jedno, dookoła domu musiało być dzikie, pozbawione mieszkańców pustkowie. Jednak nie to było w tej chwili najważniejsze. Jego ręce były wszędzie. Mył mnie. Na wszystkich bogów, przygotowywał mnie do czegoś. Błagałem by nie było mi dane poznać do czego. Umrzeć, nagle, teraz, na cokolwiek. Na zawał, dlaczego moje serce wciąż biło? Przestań! Proszę cię przestań bić. Dlaczego nawet moje ciało postanowiło się nade mną znęcać? Kidy mózg przestawał działać normalnie, ciało też powinno! Kogo nienawidziłem bardziej w tej chwili? Jego, z rękami, które dotykały mnie wszędzie, czy siebie z bijącym sercem? Nie miałem czasu odpowiedzieć sobie na to pytanie. A może znałem już odpowiedź, tylko nie chciałem jej do siebie dopuścić? Nieważne. Rzucił mnie na coś, nie miałem czasu myśleć o niczym. Musiałem się skupić na odczuciach, chociaż i tego wolałbym nie robić. To na czym się znalazłem nie było przesadnie miękkie, jednak nie było też twarde. Materac? Leżałem nagi na materacu. Z nakrytą głową, ze związanymi rękoma, nie było mowy o walce.

- Nie gryzie się ręki, która cię karmi. – Usłyszałem nagle jego zimny głos. Nietrudno było się zorientować, że był zły. Wściekły. Rozjuszony. Rozwścieczony. Jednak miał rację, to wszystko była moja wina. Nie powinienem był…

- Przepraszam… - zaskomlałem żałośnie. Co ja sobie do cholery myślałem? Gdybym go nie podrapał, może dalej siedziałbym w tym ciemnym, cichym pomieszczeniu. Dlaczego to zrobiłem?

- Niszczysz każdy mój plan, tak nie może być. Musisz zostać ukarany. – Jego głos ciął ostro niczym nóż. Nie byłem w stanie odpowiedzieć na ten zarzut. Jednak i tak planował zrobić mi to co zaraz z robi. Nawet jeśli byłoby to trochę później i tak by nastąpiło. A może czekał tylko na pretekst, żeby sobie na to pozwolić? Jeśli tak, to ja byłem winny tego, że się tu w ogóle znalazłem. To wszystko było moją winą. Miał rację, dwa razy sprowokowałem go do czynów. To ja, wszystko moja wina. Ja, ja, ja, ja, ja. Jednak i moje samobiczowanie zostało przerwane przez Eryka. On wszystko robił nagle. Nagle mnie uśpił, nagle mnie złapał za włosy, nagle powlókł mnie do góry, nagle wrzucił mnie do wody i także teraz nagle położył na mnie swoje wielkie, wstrętne łapska. Nie mogłem zobaczyć jego twarzy, jednak wiedziałem, że nie wyrażała niczego. Jego dotyk był ciężki, trudny do wytrzymania. Znalazłem się na brzuchu, z biodrami uniesionymi do góry. Wiedziałem, co miało nastąpić, wiedziałem to już od samego początku. I choć wrzeszczałem, choć zaczynało mi brakować tlenu, wiedziałem, że moja jaźń zostanie ze mną do samego końca. Czułem jak jego palce zakleszczyły się na moich pośladkach, czułem jak jego urywany z podniecenia oddech ranił moją skórę. Jednak ten ból był niczym w porównaniu do tego, co nastąpiło. Wszedł we mnie szybko i gwałtownie. Miałem wrażenie, że moje ciało zostało rozerwane na strzępy, wrzasnąłem głośno. Zawyłem z bólu niczym zaszczute zwierzę. Pchał mnie, coraz mocniej i mocniej, a ja nie mogłem nic zrobić. Rżnął tak, jak mu się to podobało. I chociaż po paru ruchach było po wszystkim, dla mnie te parę ruchów trwało w nieskończoność. Zwymiotowałem. Odór moich własnych wymiocin oplótł moje nozdrza tak samo, jak świadomość tego, że jego sperma znajdowała się właśnie w moim wnętrzu. Jednak dla Eryka spuszczenie się we mnie wcale nie oznaczało spełnienia. Zaczął mnie katować, bić, kopać gdzie popadło. Oszczędził tylko moją głowę. Jednak moje ciało było już tak obolałe, że nie robiło mi to już żadnej różnicy. W końcu zaczynałem odpływać,  tak jak tego chciałem. W końcu ból i poniżenie zabrały mnie do tego, czego pragnąłem najbardziej. Do spokoju. Moja świadomość oddaliła się ode mnie, a oczy zamknęły.
Jednak nie umarłem. Na swoje nieszczęście straciłem tylko przytomność. Moje oczy znów się otworzyły i znów ujrzały to ciemne i ponure pomieszczenie. Rozejrzałem się gwałtownie, jednak nie dostrzegłem niczego co kształtem przypominałoby ludzką sylwetkę. Odetchnąłem z ulgą i poruszyłem się lekko. Ból jaki oplótł moje ciało był nie do opisania. Bolało mnie wszystko, pulsował każdy najmniejszy kawałek mojego ciała, a między udami dalej czułem… nie nawet nie chciałem myśleć o tym, co znajdowało się między nimi. Zamknąłem oczy. Zapomnij, zapomni, zapomnij! Zapomnij do cholery! Dlaczego kazałeś mi podjąć walkę, dlaczego?! Niczego ci nie kazałem, to przecież twoje ciało. Nie prawda. Nic już nie było moje, nic do mnie nie należało. Ciało, umysł. Zostałem obrabowany ze wszystkiego. Ściągnąłem na siebie nieszczęście i teraz za nie płacę. Jak się okazało nie ma niczego za darmo. Nawet za nieszczęście trzeba zapłacić. Nie miałem pomysłu na życie, postanowiłem wegetować, więc teraz maiłem. Los odebrał mi wszystko, bo niczego nie chciałem. Moje życzenie się spełniło. Niech Eryk robi ze mną co tylko zechce.
I tak też się stało. Robił ze mną co tylko chciał. W zasadzie codziennie powtarzał się ten sam scenariusz. Tylko moja rola się zmieniła. Już nie wymiotowałem, nie krzyczałem i nie błagałem o litość. Przyjmowałem wszystko, co mi dawał. Podarował mi nowe życie. Wyczekiwanie nie sprawiało mi już bólu, doskonale wiedziałem, co stanie się jutro, pojutrze, za rok. Zastanawiałem się tylko nad tym, co będzie kiedy się mną znudzi? Nie mógł mnie przecież tak po prostu wypuścić. Jednak każda myśl umierała tak samo szybko jak przychodziła. Teraz już nic nie miało większego sensu. Siedziałem i wegetowałem. Tylko od czasu do czasu rozmawiałem sam ze sobą. Chociaż i te pogawędki nie trwały długo. Jednak głos w mojej głowie przybierał na sile, a ja nie protestowałem. Nie wyobrażałem sobie niczego, bo wiedziałem, że nie było dla mnie już żadnej przyszłości. Zdałem sobie sprawę z tego, że nawet jeśli mnie znajdą, mnie już nie będzie. Jestem ci potrzebny, zaufaj mi a przetrwasz.

- Przetrwam… - wyburczałem w głuchą ciszę, sam nie wierząc w to, co powiedziałem. Ale ja nie musiałem wierzyć. ON wierzył a teraz to właśnie on stanowił większą część mnie. Ciemność mnie pochłaniała. Ale nie ta z pomieszczenia. To była zupełnie inna ciemność, moja własna, wyhodowana na mojej własnej piersi, moja przyszłość, moje przeznaczenie. I gdy urośnie, gdy będzie mogła sama funkcjonować, pozwolę jej na to. Nie miałam już nic do stracenia. ON, ciemność, jakkolwiek to nazwać, ten dziwny twór pragnął tylko jednego – zemsty. Jednak nie planowałem zemsty na Eryku. Chciałem się zemścić na tych wszystkich ludziach, którzy mieli i mają czelność chodzić swobodnie po tym świecie śmiejąc się, podczas gdy ja cierpiałem. Dlatego idąc zgodnie za tą myślą, gdy mnie znaleźli, gdy usłyszałem hałas na schodach i wymówki Eryka, gdy mnie oswobodzili, nie zapłakałem. Także się nie ucieszyłem, nie byłem im wdzięczny, nie obchodziło mnie co mówili i kim byli. Roześmiałem się głośno i ostatni raz wpatrzyłem się w ciszę. Popatrzyłem na miejsce, w którym odrodziłem się na nowo, zdolny do działania. Bo dlaczego miało to niby spotkać akurat mnie? Może i ja zostanę czyimś cichym przyjacielem?

Moim obowiązkiem jest się z kimś zaprzyjaźnić. Więc jaki jest twój ulubiony kolor?

6 komentarzy:

  1. O mój Boże. Świetne, prawie jak z jakiegoś thrilleru :D Początek zapowiadał się... właściwie zapowiadał wszystko. Tylko nie wiadomo było, co wybierzesz z tego 'wszystkiego'. Ach. Liściki były fajnee, takie tajemnicze, trochę zabawne, no i przerażające. Potem. Do czasu aż nie "dostał" tej kociej łapy w woreczku, sądziłam, że będzie fajnie, zabawnie itp xd a potem... :o Podejrzenia, chaos, świadome wariowanie. To było dobre, bardzo dobre. No i ten jego znajomy, bo chyba więcej niż to z nim go nie łączyło, Sebastian, był dobry. Fajny. Podejrzewałam, że to może być on, ale... Ach, to śledztwo Kacpra, trafione w dziesiątkę - ale co przyniosło...! Matko. Te opisy były piękne. Tak się wczułam... Myślałam, że on tam zostanie "na zawsze", jak powiedział Eryk. Ach~! Końcówka wyśmienita - "Bo dlaczego miało to niby spotkać akurat mnie? Może i ja zostanę czyimś cichym przyjacielem?" - te pytania takie trafne, takie... oddające jego uczucia. I oddające to, co będzie robił xD Hahaha, po tym: "Moim obowiązkiem jest się z kimś zaprzyjaźnić. Więc jaki jest twój ulubiony kolor?" śmiałam się, że matka przyszła sprawdzić, co się dzieje xD Jezu, takie to prawdziwe xD Znaczy - niepokojąco prawdziwe xD Końcówka miażdży, że tak zajadę slangiem xD Serio, już wiem, co skłania takich psychopatów do robienia podobnych rzeczy - zwykły człowiek, spotyka go coś traumatycznego, świruje i mści się na niewinnych ludziach. Ciekawe, czy Kacper będzie 'cichym przyjacielem' Sebastiana :D Może napisałabyś coś o tym? Teraz z jego perspektywy, perspektywy oprawcy xD Sebastian wydawał się... żywiołowy, skoro tak się rozweselił po przeproszeniu go przez Kacpra. Może więc zareaguje inaczej, weźmie za dowcip i pobawi się trochę? xD Dopóki nie dostanie w woreczku łapy... czego? Jakie zwierzę lubi Kacper? ;> Może się dowiemy? :D:D:D Proszę <3333
    Jak tylko przeczytam bloga Seyi, zabieram się za Twoje, bo mnie tak zachęciłaaaaś~ Dziewczyno! Podziwiam <3
    W ogóle świetny pomysł! Jak na niego wpadłaś? xd Spotkałaś jakiegoś podejrzanego typa na uniwerku? xd Ktoś spytał Cię o ulubiony kolor? XDD

    Zapraszam na one-shota Drarry :3

    OdpowiedzUsuń
  2. Świetne :-) Może napiszesz kolejną część do tego albo coś podobnego :D Jeszcze nie czytałam nic co trzymało by tak w napięciu. Mam nadzieję najwięcej takich historii :-)

    OdpowiedzUsuń
  3. Witam,
    o matko ja chce więcej takich tekstów, pewnie prowokując Eryka tylko wszystko przyspieszał
    Dużo weny życzę Tobie...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń
  4. Rany co za zakończenie! Aż przeszedł mnie dreszcz. To było po prostu mistrzowskie. Cieszę się, że trafiłam na taką świetną autorkę :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Tak sobie właśnie ubarwiam obiad.
    Końcówka mnie niesamowicie zaskoczyła. Był to taki szok, nagłe przeniesienie, które mi się jakoś osobiście nie spodobało. Mimo, że zostało to wprowadzone by dodać odrobinę dramaturgii, po cichu liczyłam na to, że okaże się to kolejnym snem.
    Masz swój charaterystyczny styl, ale jednak uważam, że temat na one shot jest trochę zbyt rozległy... Może po prostu działo się to dla mnie za szybko? Za dużo czytania Pretty Little Liars x3

    OdpowiedzUsuń
  6. Genialne! Po prostu genialne!
    Przez caly czas shot trzymal mnie w napieciu, z kazdym kolejnym slowem mialam ochote na wiecej. Na poczatku myslalam, ze jednak tym przesladowca okaze sie byc jakis zakochany chlopak, jednak po czwartym liscie juz poczulam, ze to nie bedzie to. Swietnie opisane przezycia bohatera, strasznie mi sie podobalo! Jeszcze ta koncowka... Genialna~
    Pozdrawiam i weny zycze ^^
    P.S. Przepraszam za brak polskich znakow >.<

    http://shineeiexoyaoi.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń