Podobno trzeba mieć
jakikolwiek pomysł na swoje życie. Nie wiem. Ja nie miałem. I prawdopodobnie
przez dłuższy okres czasu nie będę miał. Niestety, jestem jednym z tych, którzy
nie mają pomysłu nawet na śniadanie. Przyglądałem się tym wszystkim ludziom i
wszyscy byli tacy sami. I ja się na ich tle nie wyróżniałem. Nawet nie chciałem,
moje życie było szare i nudne, nie było co do tego wątpliwości. Jednak
nieszczególnie mi to przeszkadzało. Nie czułem się dobrze wśród ludzi. I nie
było to spowodowane tą dziwną nową modą „chodźmy razem jak jeden mąż
nienawidzić wszystkich!” Już po prostu tak miałem. Nie umiałem rozmawiać z
nowymi ludźmi, nie obchodziły mnie problemy innych, nawet większość problemów
bliskich mi osób mnie nie interesowała. Nic. Nuda. Stagnacja. Ja i moje
nieciekawe, szare życie, które do niczego mnie nie doprowadziło. Nie marzyłem o
wielkich pieniądzach, furach i sprzętach, blond lolitkach i o innych
niepotrzebnych rzeczach. Święty spokój, to jedyne czego potrzebowałem. Ale niestety.
Wszystko do czego dążyłem, zostało zachwiane. Ktoś postanowił urozmaicić moje
szare, nudne życie, które tak kochałem.
Zaczęło się niewinnie,
na wycieraczce. Bardzo romantyczny początek, historia także romantyczna a
jakże. Znalazłem liścik. Niby nic, wygłupy osiedlowych dzieciaków, tak mi się
wydawało. Wziąłem kawałek papieru i przeczytałem jego treść. Doprawdy,
zniewalającą.
„Mój ulubiony kolor do
czarny. A twój?”
Jak już wspomniałem,
ceniłem sobie nudę i spokój. Więc nie podjąłem się owej, głupkowatej gry. Nie
zastanawiając się także nad tym dziwnym zabiegiem podjęcia próby komunikacji,
ów papier wywaliłem do kosza. Wyrzuciłem go także z mojej pamięci. Jednakże!
Osiedlowe dzieci, jak myślałem w tamtym czasie, upomniały się o moją uwagę. Z
westchnieniem bólu i rozpaczy podniosłem drugi liścik, który znajdował się w
tym samym miejscu co jego poprzednik. Przeczytałem kolejny, niezwykle literacki
tekst.
„Moje ulubione zwierzę to królik. A twoje?”
Przyznam szczerze,
poczułem się wtedy dziwnie. Zacząłem się zastanawiać, któremu z moich sąsiadów
tak bardzo się nudziło, że wypisywał do mnie takie głupoty. Jednak, jak można
się domyślić, nie wpadłem na żaden błyskotliwy pomysł. Miałem nadzieję, że mój „cichy
przyjaciel” w końcu się znudzi i da mi święty spokój. Więc
tak jak to w moim zwyczaju, olałem sprawę, po raz kolejny. Wszedłem do
mieszkania, włączyłem cicho muzykę, wziąłem książkę i zacząłem delektować się
swoim cichym i nawet ułożonym życiem. Czytane zdania pochłonęły mnie
całkowicie, a muzyka przyjemnie odprężyła. Także, zanim się obejrzałem
dochodziła już dwudziesta druga. I wtedy, ze świata mojej lektury wyrwał mnie
dźwięk dzwonka. Cichy i nieśmiały. Jednak na tyle upierdliwy, by wywołać
nieprzyjemny grymas na mojej twarzy. Podszedłem do drzwi, zastanawiając się,
kogo o tej godzinie do mnie licho przywiało. Otworzyłem drzwi, ubierając swoje
usta w wymuszony uśmiech. Jednak nikogo za nimi nie zobaczyłem. I teraz uwaga! Na wycieraczce znów leżała,
mała, parszywa, biała karteczka. Coś w żołądku mi się zagotowało, a gdzieś z
tyłu głowy zaczął nieśmiało odzywać się cichy głosik. Zignorowałem wszystkie,
dziwne objawy mojego ciała. Drążącymi ze zdenerwowania dłońmi podniosłem kartkę
i przeczytałem to, co chciała mi powiedzieć.
„Odpowiedz”
Co do cholery się tutaj
wyprawiało? Miotany złością, niczym dziecię szatana, wyjąłem z szuflady kartkę
papieru i długopis. I wylałem z siebie kawał porządnego jadu, które wywołało we
mnie jedno, nieodpowiednie słowo, dostarczone o godzinie dwudziestej drugiej.
„ Mój cichy
przyjacielu, kieruję do ciebie te o to słowa, by wyrazić, jak bardzo w głębokim
poważaniu mam pytania, które do mnie kierujesz. Ujmując to mniej elokwentnie
SPIERDALAJ. Znajdź sobie pracę i przestań się nudzić. Z wyrazami wielkiego
braku szacunku. JA”
Wiadomość zostawiłem,
tak jak mój korespondent, na wycieraczce. Dla pewności pozamykałem wszystkie
zamki, jakie tylko posiadały moje drzwi. Postanowiłem także ignorować każdy
dzwonek do drzwi, przynajmniej do rana. Wiadomo jak działała magia nocy.
Wszystko urastało do rozmiarów groźnego potwora z dziecięcej wyobraźni. Jednak
wolałem nie ryzykować. Tej nocy spałem bardzo niespokojnie.
Przyznam, że z duszą na
ramieniu otworzyłem rano drzwi. Jednak kamień, który spadł mi z serca usłyszeli
chyba nawet na dziesiątym piętrze. Na wycieraczce nie było niczego. Odetchnąłem
z ulgą. Uśmiechnąłem się, widząc, że moja kulturalna odpowiedź odczepiła ode
mnie tego człowieka. Zaślepiony radością, o mało nie dostałem zawału gdy chcąc
zamknąć drzwi w celu udania się na zajęcia zobaczyłem TO. Cichy głos z tyłu mojej głowy przestał być już tak bardzo
nieśmiały. Ktoś chciał się bawić w prześladowcę. Przeszedł mnie zimny dreszcz,
a żołądek skręcił się nieprzyjemnie. Wiadomość napisana kredą na moich drzwiach
cały czas, niczym echo, odbijała się w mojej głowie.
„Więzy”
Jakie więzy? Na pewno
nie rodzinne. Rodzeństwa, które mogłoby się ze mną bawić w tak głupkowaty
sposób, nie posiadałem. Rodzice też raczej nie należeli do tych dowcipkujących.
Więc rodzinne odrzuciłem, chyba, że miałem jakiegoś zaginionego brata lub
siostrę. W co szczerze powątpiewałem. Tak więc, wróciwszy do domu, odpaliłem
szanowne, wszystkowiedzące Google. Wpisałem słowo klucz i przypuszczam, że
automatycznie pobladłem. Wszystkie słowa, które mój mózg chciał wychwytywać
brzmiały w następujący sposób: jarzmo, kajdany, knebel, łańcuchy, niewola i tak
dalej. Czyżby mój „cichy przyjaciel”
jednym, magicznym słowem zdradził swoje plany w stosunku do mnie?
Paranoja, niemożliwe. Kto? Z pewnością ktoś, z kim miałem jakąś styczność,
chociażby najmniejszą. Kto by pasował na psychopatę-prześladowcę? Pewnie
mógłbym kogoś wygrzebać z zakamarków mojej pamięci. Feliks? Spokojny, ułożony,
prawie do nikogo się nie odzywał. Kto wie jakie sekrety skrywał? Boże święty,
stój! Też z nikim nie rozmawiałem i to nie czyniło mnie psycholem. Jednak idąc
tym dziwnym i haniebnym tropem wypisałem imiona wszystkich potencjalnych osób.
Sherlock, nie ma co.
„Cichy przyjaciel”
1. Feliks
2. Marcelina
3. Jeremiasz.
4. Sebastian.
Lista długa nie była.
Ale zawsze był to jakiś pomysł. I przyznam szczerze, że Jeremiasza wpisałem
tylko z powodu krzywdząco brzmiącego imienia. Zawsze, gdy czytali listę
obecności, do głowy przychodziła mi myśl, że był niechcianym dzieckiem. Wiem,
jestem dupkiem. Niemniej jednak, mogło być w tym ziarno prawdy. Czym się wyróżniała pozostała trójka. Tak jak
już wspomniałem, z Feliksem moglibyśmy założyć klub nietowarzyskich mruków.
Marcelina zawsze dziwnie się denerwowała, gdy ktoś zadawał jej jakiekolwiek
pytanie. Nawet jeśli pytał z czym ma dzisiaj kanapkę. Jej nerwowość była dosyć
dziwna, co pewnie oznaczało tylko tyle, że była chorobliwie nieśmiała. I Sebastian.
Człowiek, który miał w sobie ten dziwny, nieokreślony pierwiastek. Niby był
taki jak wszyscy, a jednak był inny. Jako jedyny próbował się ze mną w jakiś
sposób zaprzyjaźnić. Trwał w tym postanowieniu dosyć długo, jednak nie na tyle,
by mnie do siebie przekonać.
I tak uzbrojony w tę
idiotyczną listę poczułem się trochę pewniej. Chociaż miałem nadzieję, że te
głupie żarty z liścikami i malowaniem drzwi same się skończą. O pójściu na
policję nie było mowy. Co to w ogóle były za dowody? Parę liścików. I jak
powszechnie wiadomo, najpierw ktoś musiałby mnie zabić, dopiero wtedy miałbym
jakiś dowód. Cóż paradoks za paradoksem podążał. Jednak musiałem jakoś
funkcjonować, tym bardziej, że rozluźniony żołądek w końcu dał o sobie znać.
Byłem głody, strasznie głodny. A w lodówce, jak przystało, pustka. Westchnąłem
karcąc się za swoją głupotę. Mogłem iść do sklepu od razu po zajęciach. A nie,
specjalnie znów fatygować swoją osobę, by wyjść do świata ludzi. Cholerne
lenistwo. Jednak, wtem niczym grom uderzyła mnie pewna myśl. Pizza.
Po godzinie po moim
mieszkaniu rozbrzmiał zbawienny dźwięk dzwonka. Tym razem wzbudził przyjemne
emocje. Ochoczo otworzyłem drzwi i popatrzyłem na dostawcę. Wysoki,
sympatyczny, miałem wrażenie, że już kiedyś go spotkałem. Jednak głód
przemawiał tak głośno, że nawet nie chciało mi się o tym myśleć. Zapłaciłem
miłemu panu i zjadłem dobrodziejstwa, które mi przyniósł.
Musiałem przysnąć, bo
obudził mnie dopiero dźwięk dobiegający z mojej kuchni. Dźwięk. Z kuchni.
Zerwałem się na równe nogi i popatrzyłem za rzeczą, którą mógłbym obezwładnić
osobę, panoszącą się po moim mieszkaniu. Przestraszony, na uginających się
nogach, ruszyłem w kierunku kuchni. Starałem się iść jak najszybciej. Wziąłem
trzy głębsze oddechy i wparowałem do kuchni niczym demon. Element zaskoczenia!
- Boże! Kacper,
wystraszyłeś mnie!
- Mama… - wymamrotałem
niemal niedosłyszalnie. Niewidzialna
gula, która utkwiła w moim gardle, już teraz prawie zniknęła.
- Mama, mama. A kto
inny? – Popatrzyła na mnie nieco obrażona. No cóż, każdy by się wystraszył
rozczochranego faceta wyskakującego znienacka.
- W ogóle co ty tutaj
robisz?
- Miałam konferencję
więc pomyślałam, że wpadnę odwiedzić pierworodnego. Wysłałam ci przecież SMS-a.
- Zasnąłem, pewnie
dlatego go nie przeczytałem.
- Dobrze się czujesz? –
Popatrzyła na mnie zatroskanym spojrzeniem. Dłoń przyłożyła do mojej głowy, by
sprawdzić czy nie miałem gorączki.
- Tak, tylko na uczelni
mam sporo do roboty – skłamałem. Co miałem jej powiedzieć? Słuchaj, jakiś
psychol zostawia mi liściki pod drzwiami?
- No dobrze. Dbaj o
siebie i odżywiaj się prawidłowo – pocałowała mnie w policzek, po czym wyszła.
Zaciekawiony, co takiego mi zostawiła do jedzenia zajrzałem do lodówki. Wiadomo
standard. Parę słoików z różnymi potrawami nadającymi się do jedzenia. Jednak
moją uwagę przykuła, jedna dziwna potrawa. Wyciągnąłem rękę i wziąłem słoik. W
środku był martwy, czarny królik…
Obudziłem się cały
zlany potem. Moje serce galopowało w niewyobrażalnym tempie, a ja cały drżałem.
Popatrzyłem na zegarek. Dochodziła dwudziesta. Sięgnąłem po telefon. Żadnych
wiadomości czy nieodebranych połączeń. Jednak dziwne uczucie strachu nie
minęło. Niczym idiota poszedłem do kuchni by sprawdzić lodówkę. Jeszcze nigdy
jej pustka mnie tak nie ucieszyła. Zaczynałem świrować. Po trzech liścikach i
wiadomości na drzwiach! Boże, jak mało trzeba, by wprowadzić człowieka w stan
osaczonego zwierzęcia. Dla uspokojenia postanowiłem wrócić do wieczornej
rutyny. Włączyłem muzykę, wziąłem książkę i odpłynąłem. Jednak o dwudziestej
drugiej dzwonek do drzwi znów zadzwonił. Zamarłem. Nie ruszyłem się. Przez
chwilę nawet nie oddychałem. Bałem się ruszyć nawet najmniejszym palcem u nogi.
Poczułem jak zrobiło mi się niedobrze ze zdenerwowania. Siedziałem tak dziesięć
minut. Żadna moc piekielna nie była w stanie zmusić mnie do tego, by pójść i
otworzyć te cholerne drzwi. Po ciuchu, niczym szpieg odłożyłem książkę.
Pogasiłem światła i wyłączyłem muzykę. Schowałem się pod kołdrą i leżałem. Tej
nocy już nie zasnąłem.
Gdy rano zobaczyłem
swoje odbicie w lustrze, przestraszyłem się. Zaczerwienione i podpuchnięte oczy
były doskonałym tematem do rozmów. „Patrzcie na niego, jak musiał wczoraj
imprezować. A na zajęciach taka cicha woda”. Jednak, tak naprawdę, pewnie nikt
nie zwróci na to nawet odrobiny uwagi. Ewentualnie ktoś spyta czy dobrze się
czuję i to wszystko.
Z duszą na ramieniu otworzyłem
drzwi. Modliłem się, by tamten dzwonek nie zwiastował niczego strasznego. Może
to była tylko sąsiadka. Proszę, proszę, proszę, niech nic nie znajdę pod
drzwiami. Wziąłem głęboki łyk powietrza, przełknąłem zalegającą ślinę i
wyszedłem z mieszkania. Jednak moje nadzieje okazały się niezwykle płonne. Tym
razem mój prześladowca wykazał się większą finezją. Na klamce wisiał mały,
czarny woreczek ze zdobieniami ze złotej nitki. Niepewnie zdjąłem go z klamki.
Bałem się tam zaglądnąć. Bałem jak jasna cholera. Jednak musiałem się
zorientować, jak wielką fantazję miał ten człowiek, który zakłócił mój rutynowy
spokój. Zajrzałem do środka i pisnąłem. Prezencik rzuciłem na podłogę i
pognałem prosto od łazienki. Zwymiotowałem. W środku woreczka była odcięta,
czarna królicza łapka. Chcąc, nie chcąc musiałem się tego pozbyć. Nie
zaglądając już do środka wrzuciłem to do wielkiego, czarnego worka na śmieci. Gdy
doszedłem do kontenera wyrzuciłem łapę jak najszybciej. Znów zebrało mi się na
wymioty. Tym razem jednak udało mi się je powstrzymać. Ruszyłem w stronę uczelni. Idąc na zajęcia
oglądałem się za siebie średnio co pięć minut. To już nie były głupie żarty.
Jakiś zwyrodnialec odciął łapkę biednemu zwierzęciu, po czym zawiesił ją na
moich drzwiach. W żołądku znów mi się zakotłowało. Co będzie następnym razem?
Głowa? Następna kończyna? Przebiegł mnie dreszcz przerażenia i bezsilności.
Zrobiło mi się słabo, a przed oczami zawirował cały świat. Musiałem na chwilę
przystanąć, żeby nie zatoczyć się pod nogi nadchodzących ludzi. To już nie była
zabawa. Przetarłem pot z czoła i szybkim krokiem ruszyłem w stronę uczelni.
Przed jednym z
niezwykle fascynujących wykładów o historii literatury rosyjskiej podszedł do
mnie Sebastian. Popatrzyłem na niego zmarnowanymi oczyma i wykrzywiłem się w
czymś, co miało przypominać uśmiech. Nie chciałem rozmawiać.
- Wszystko ok?
Wyglądasz jakbyś nie zmrużył oka. – Popatrzył na mnie niby z zatroskaniem.
Chociaż może faktycznie się martwił. Przed oczami stanęłam mi lista, którą wczoraj
naskrobałem. Wzdrygnąłem się lekko. Jeśli to faktycznie był Sebastian? Na pewno
nie mogłem dać po sobie poznać, że go podejrzewałem.
- Ta... Każdy tak
czasami ma, że nie może zmrużyć oka. – Wysiliłem się na wypowiedź dłuższą niż
trzy słowa. Sebastian poklepał mnie po ramieniu i podszedł do grupki bardziej
rozmownych osób.
Tego dnia nie dałem
rady wysiedzieć na wszystkich zajęciach. Zerwałem się z PNJR-ów i poszedłem na
miasto. Nigdy nie spodziewałbym się tego, że lepię będę się czuć wśród ludzi,
niż we własnym domu. Co będzie jeśli temu świrowi uda się włamać do mojego
mieszkania? Jak miałem poradzić sobie z wrogiem, którego nie znałem? Za dużo
pytań, zdecydowanie za dużo. Na takim mało owocnym rozmyślaniu i chodzeniu
zszedł mi prawie cały dzień. Jednak musiałem wrócić do domu. Szedłem powoli,
odwlekałem tę chwilę jak najbardziej tylko mogłem. Kiedy zobaczyłem znajome
zarysowanie bloków, zatrzymałem się na chwilę. Popatrzyłem na zegarek,
dochodziła już osiemnasta, a na dworze zaczynało zmierzchać. Jednak, mimo
wszystko, bezpieczniej było teraz w domu niż na dworze. Jeśli ten szaleniec
odważyłby się mnie napaść, porwać i nie wiadomo co jeszcze? Zadrżałem. Ruszyłem
w stronę swojego mieszkania. Odczułem ulgę kiedy zobaczyłem, że przy drzwiach
nie było żadnych prezentów, ani liścików. Jednak biorąc pod uwagę, że większość
z tego badziewia dostałem około godziny dwudziestej drugiej, to wszystko było jeszcze przede mną. Może
gdybym się na niego zaczaił, może gdybym poznał jego tożsamość, to dałby mi
spokój? Jednak co będzie jeżeli tym zagraniem go zdenerwuję, sprowokuję? Nie
wygram w bezpośrednim starciu. Nie wygrałbym z dziesięcioletnim chłopcem.
Złapałem się za głowę i skuliłem w kącie. Targany tak licznymi i różnymi
spostrzeżeniami zacząłem ryczeć, łkać i wrzeszczeć. Wariowałem, oficjalnie
odchodziłem od zmysłów. A to zapewne był dopiero początek.
Zmęczenie zrobiło
swoje. Obudził mnie dopiero dźwięk dzwonka do drzwi.
- Nie… - jęknąłem
głucho i przeciągle. Zegar pokazywał dwudziestą drugą. Może gdybym teraz
wybiegł, to bym go złapał. Tego kogoś. Bez twarzy, bez imienia, bez niczego.
Tego kogoś kto zainfekował cały mój umysł. Niczym zwierzę, pobiegłem prosto do
kuchni i wyciągnąłem z szuflady najostrzejszy nóż jaki miałem. Wyskoczyłem na
klatkę schodową, jednak tak jak się spodziewałem, nikogo już nie zastałem.
Rozejrzałem się dookoła. Żadnych cieni, żadnych dźwięków. Tylko ja, głucha
cisza i kartka papieru na mojej wycieraczce. Podniosłem ją. W głębi duszy
cieszyłem się, że to nie kolejna część tego biednego zwierzaka. Wszedłem do
mieszkania i zamknąłem za sobą dokładnie drzwi. Ze trzy razy sprawdziłem czy są zamknięte, za nim od
nich odszedłem. Paranoja. Usiadłem przy stoliku i przeczytałem liścik.
„Niegrzeczny chłopiec
musi zostać ukarany. Nie wolno uciekać z zajęć”
To ktoś z mojego
uniwersyteckiego otoczenia! Jednak miałem racę. Tylko, kto?! Kto do cholery?!
Wypuściłem powietrze z płuc próbując się uspokoić. Myśl. Myśl spokojnie i
racjonalnie. Nazwał mnie „niegrzecznym chłopcem”. Skarcił jak dziecko. Z
pewnością był świadom tego, że znajdował się w lepszym położeniu niż ja. Czuł,
że ma nade mną władzę, był pewien, że ma prawo mnie ukarać, skarcić. Jak rodzic
niesforne dziecko. Gdybym znał ludzi, którzy mnie otaczają trochę lepiej,
mógłbym snuć jakieś głębsze domysły. A tak? Tamta lista, którą sobie szybko
zrobiłem, była nic niewarta.
I nagle dzwonek
rozbrzmiał po raz kolejny. Zesztywniałem na krześle, nie mogłem się ruszyć.
Skoro przyszedł jeszcze raz, musiałem coś zrobić. Tak jak wtedy, gdy ponaglił mnie
z odpowiedzią. Tylko nie mówcie, że… Zerwałem się nagle, to był impuls. Z
impetem otworzyłem drzwi, wziąłem kartkę, po czym znów schowałem się w
mieszkaniu. Cała akcja nie trwała nawet pięciu sekund. Drżącymi rękoma rozłożyłem
karteczkę. Prawie dostałem zawału.
„I co chciałeś zrobić z
tym nożem?”
On tam był. Obserwował
mnie kiedy wyszedłem na klatkę schodową. Widział mnie. Patrzył na mnie.
Obserwował, jak myśliwy. Spokojnie i w ukryciu. Sprawdzał mnie. Już wiedział,
że zaczynałem panikować. Już wiedział, że traciłem zdrowy rozsądek. Tylko jak?
Gdzie siedział, że mnie widział? Przecież się rozglądałem. Nie było nikogo na
schodach, niczego nie było słychać. Któryś z sąsiadów? Prawda, nie znam ich,
ale w większości to starzy ludzi. Kto mieszka na moim piętrze? Staruszka z
małym rozszczekanym pieskiem, i małżeństwo z dwójką dzieci. Wszyscy są zbyt
zajęci, a staruszka zbyt chorowita. No i skąd by wiedzieli, że nie byłem na
zajęciach? To się kupy nie trzymało! Co ja takiego zrobiłem, że zwrócił na mnie
uwagę jakiś cholerny psychopata?! Kiedy, w którym momencie mojego życia
przyciągnąłem go do siebie? Bezowocne rozmyślanie.
Następnego dnia nie
poszedłem na zajęcia. I tak przez cały tydzień. Siedziałem w mieszkaniu i
czekałem. Na pewno nie na zbawienie. Czekałem na dźwięk dzwonka. Jednak od
tygodnia nie dostałem od tego świra ani jednej wiadomości. Aczkolwiek już raz
zrobił sobie przerwę. Przez ten tydzień prawie w ogóle nie spałem. Czasami
przysypiałem w dzień, na parę godzin. Noce, natomiast były największą katorgą.
Bałem się nawet najmniejszego dźwięku, a każdy cień w mieszkaniu wyglądał jakby
się poruszał. Po drugiej takiej nocy, zapalałem lampkę w pokoju i gasiłem
dopiero rano. O spokoju nie było mowy. Nie wychodziłem z mieszkania, a ponieważ
moja lodówka wiała pustkami, prawie nic nie jadłem. Na lustro zarzuciłem koc.
Nie chciałem na siebie patrzeć. I teraz większą odrazę zaczynałem czuć do
siebie, niż do niego. Nienawidziłem tej obślizgłej bezsilności, która oplotła
mnie swoimi mackami. Najbardziej na świecie jednak, nienawidziłem dzwonka do
drzwi. Był dla mnie niczym zwiastun apokalipsy. I kiedy po raz kolejny wyrwał mnie z transu, prawie
wyskoczyłem przez okno. Jednak był tak długi i natarczywi, że w końcu zmusił
mnie do otworzenia drzwi.
- Sebastian… -
wymamrotałem. Mój głos łamał się dziwnie, a gardło jakby coś ścisnęło. Co on tu
robił?
- Co się z tobą dzieje?
– Zignorowałem jego pytanie i cofnąłem się.
- Skąd wiesz gdzie
mieszkam? – Wymuszałem z siebie dźwięki z okropnym bólem. Gotów byłem walnąć go
najbliżej stojącą rzeczą.
- Co to za pytanie?
Przecież byłem u ciebie raz, na samym początku semestru. – Sebastian popatrzył
na mnie podejrzliwie i bez mojego pozwolenia władował mi się do mieszkania. –
Boże jaki tu zaduch. I czemu wszystkie okna masz pozasłaniane?
- Przyszedłeś w jakimś
konkretnym celu? – Gdyby to Sebastian był tym prześladowcą, to chyba nie
nachodziłby mnie w domu? Chyba, że chciał
zdobyć moje zaufanie i zaatakować kiedy będzie mu najwygodniej. Na pewno chciał
wybadać sytuację.
- Grupa mnie
oddelegowała do ciebie. Jako jedyny zamieniłem z tobą więcej niż pięć zdań –
uśmiechnął się ciepło i podszedł do okna. Poczułem jak świeże powietrze owiało
moje nozdrza.
- Super. Sprawdziłeś,
że żyję więc teraz możesz już iść.
- Och, przepraszam, że naruszyłem
twój prywatny, szary świat. – Skrzywiłem się na te słowa. Nie miałem ochoty na
słowne potyczki. Na nic tak naprawdę nie miałem ochoty. Chciałem zniknąć.
- Wyjdź –
odpowiedziałem chłodno. Jednak mój rozmówca całkowicie mnie zignorował.
- Nie wyjdę dopóki mnie
nie powiesz, co się z tobą dzieje. – Sebastian przedarł się przez moją lichą linię oporu i wszedł do mojego pokoju. Usiadł wygodnie na krześle i chyba
czekał na to, aż mu o wszystkich ochoczo opowiem.
- Jestem chory, to się
dzieje. Nie mam ochoty na głupie zabawy,
po prostu mnie zostaw – powiedziałem zrezygnowanym głosem
- Skoro tak bardzo
nalegasz – odparł urażony. – Przyniosłem ci notatki, mam nadzieję, że na
następnych zajęciach już się zobaczymy. – Popatrzył na mnie chłodno, po czym rzucił stertę papieru na
moje biurko. Wyszedł bez pożegnania. Przyznam szczerze, że jakoś nieszczególnie
mnie to martwiło. Tylko co miało znaczyć to spojrzenie? Jeśli to faktycznie był
Sebastian, a ja go właściwie bez żadnych oporów wpuściłem do mieszkania? Z
niechęcią popatrzyłem na stos notatek. I nagle mnie olśniło. Pobiegłem po to
głupie liściki i porównałem je z pismem na notatkach. Różniło się. Ale też nie
było jakoś całkowicie inne. Nie byłem pewien. Niby dużo osób potrafi zmieniać
swoje pismo, to akurat nie był żaden problem. Jednak to, że pisma do siebie nie
pasowały w jakimś stopniu mnie uspokoiło. Podświadomie nie chciałem, żeby to
był Sebastian. I wtedy, po prawie tygodniowej przerwie, znów usłyszałem pojedynczy
dźwięk dzwonka. Wiedziałem, że wrócił. Popatrzyłem na zegarek, dochodziła
dziewiętnasta. Więc tym razem postanowił przyjść wcześniej. Powłócząc nogami
poszedłem odebrać swoją korespondencję.
„Głupi gówniarzu,
kazałem ci chodzić na zajęcia.”
Może to jakiś
nadopiekuńczy profesor? Nie, niemożliwe. Oni przeważnie zainteresowani są tylko
sobą. Odłożyłem liścik do innych i wróciłem do swojej stagnacyjnej pozycji.
Skulony pod kołdrą zasnąłem. W końcu zmęczenie wygrało.
W weekend nadrobiłem
wszystko, co musiałem. A w poniedziałek poszedłem na zajęcia. Trzymałem się
większych skupisk ludzi, żeby nikt nie miał szansy mnie porwać. Po uczelni chodziłem niczym duch. Prawie nikt nie
zauważał mojej obecności. Raz nawet na kogoś wpadłem, posypały się notatki jego
i Sebastiana. Jednak szybko pozbieraliśmy papiery, powymienialiśmy uprzejmości
i każdy poszedł w swoim kierunku.
- Dzięki – powiedziałem
do Sebastiana oddając mu plik papierów.
- Spoko. – Dalej
patrzył na mnie z lekkim wyrzutem.
Poczułem się trochę winny, w końcu bardzo niegrzecznie wyprosiłem go z
mojego mieszkania. Chciał dobrze, chyba.
- Przepraszam, że
zachowałem się jak dupek. – Spuściłem wzrok.
- Nie ma sprawy,
byłeś chory – skwitował szybko i
uśmiechnął się wesoło. Usiadłem na krześle i grzecznie czekałem na zajęcia.
Gdy wybiła godzina
szesnasta, odetchnąłem z ulgą. Nie wytrzymał bym tutaj jeszcze godziny. W ogóle
nie potrafiłem się skupić. Poszedłem jeszcze tylko do toalety, wiadomo, by
załatwić swoje fizjologiczne potrzeby i ruszyłem ku wyjściu. Gdy wychodziłem z
budynku, ktoś złapał mnie z rękę i pociągnął. Wrzasnąłem przerażony.
- Spokojnie! –
powiedział rozbawiony Sebastian. – Ta kartka nie jest moja, musiała ci się
zawieruszyć. – Wcisnął mi papier do ręki i odchodząc pomachał mi na do
widzenia. A ja stałem tam jeszcze niczym idiota i przez chwilę trawiłem całą
sytuację. Spojrzałem na wręczony mi kawałek papieru i prawie się przewróciłem.
Nogi się pode mną ugięły, a w głowie zapanował chaos. Ręce latały mi tak,
jakbym miał Parkinsona. Nie byłem w stanie utrzymać tej cholernej kartki.
Włożyłem ją do kieszeni i pobiegłem do domu. Nie zatrzymałem się ani razu, w
ogóle nie czułem zmęczenia. Wparowałem do mieszkania i wyciągnąłem liściki od
mojego prześladowcy. Porównałem pismo na kartce i na liścikach. Zgadzało się!
Było identyczne, miałem stu procentową pewność. Usiadłem na krześle i zacząłem
myśleć. Skoro Sebastian oddał mi tę kartkę, to by znaczyło, że musiał myśleć,
iż ów papier należał do mnie. Dosyć logiczne. Skąd ona się znalazła w jego
notatkach. Przecież cały czas były u mnie w mieszkaniu. Poza tym, to notatki z
pierwszego roku, historia Rosji. Idioto! Wpadłem na niego! Przecież wpadłem na
tego pierwszaka. Byłem tak rozkojarzony, że nawet tego nie zapamiętałem. Więc
wychodziłoby na to, że wpadłem na swojego prześladowcę… Przeszedł mnie zimny i
nieprzyjemny dreszcz. Ale dlaczego jakieś pierwszak miałby się nade mną tak
znęcać? Inaczej, to nie był normalny człowiek, to psychopata. Musiałem mieć z
nim jeszcze jakiś kontakt. Jakikolwiek. Coś do niego powiedzieć. Przypomnij
sobie jego twarz, dokładnie! Myśl! Myśl do cholery! Zacząłem się okładać
pięściami po głowie. Jakby to miało jakoś pomóc. Jednak po paru mocniejszych
uderzeniach zaprzestałem tego przykrego i bolesnego postępowania. I nagle, jak
na filmach, doznałem olśnienia. Mój mózg zaskoczył, przypomniał sobie. Nie
miałem pojęcia jak on miał na imię. Wiedziałem tylko, że na początku spytał
mnie gdzie może znaleźć jakąś tam salę. I to wszystko. Tylko tyle wystarczyło
żeby go zainteresować? Czy później mnie obserwował? Od tego wydarzenia minęło
prawie półtora miesiąca.
Włączyłem szybko
komputer i dopaliłem Facebooka. Wszedłem na grupę Filologii Słowiańskiej i
zacząłem przeglądać miniaturki zapisanych osób. Miałem nadzieję, że na którejś
rozpoznam jego twarz. Serce waliło mi jak szalone, czułem się jakbym robił coś
moralnie niedobrego. Nerwowo rozglądałem się po pokoju, jakby z obawy, że nagle
za mną stanie i spyta „Kogo tak obsesyjnie szukasz?” Wyobraziłem sobie jak
drwiąco się do mnie uśmiecha. Szybko jednak odgoniłem te przykre myśli i
uważnie przyglądałem się każdemu zdjęciu. Boże, dlaczego ludzie mają na swoich
miniaturkach zdjęcia kotów albo widoków? Nigdy tego nie zrozumiem. I nagle
minęła mi twarz, której szukałem. Wszedłem na profil tej osoby. Przyjrzałem się
zdjęciu, to z pewnością był on. Eryk Barnowski. Wysłać mu wiadomość? I co
miałbym napisać? Wiem, że to ty mnie prześladujesz? A jeżeli się pomyliłem,
jeżeli był niewinny? Nie, komunikacja drogą internetową odpadała. Za bardzo bałem
się wpadki. Gdyby się okazało, że to nie on, chyba już nigdy nie wróciłbym na
uczelnię. Plotki rozchodziły się bardzo szybko, aż za szybko. Jeszcze raz
spojrzałem na zdjęcie. I znów doznałem olśnienia. On mi przyniósł pizzę! Wtedy,
wiedziałem, że ta twarz wydała mi się znajoma! On cały czas był przy mnie. Nie
wierzyłem w przypadek. Na pewno nie pracował w tamtej pizzerii. Musiał coś
zrobić dostawcy. Miałem tylko nadzieję, że nie to, co biednemu królikowi.
Wyciągnąłem z biurka kawałek papieru i napisałem na nim jego imię i nazwisko.
Postanowiłem skontaktować się z nim w taki sam sposób, w jaki on ze mną. Może,
gdy zobaczy, że znam jego tożsamość, to się przestraszy. Obym tylko go nie
sprowokował… Biłem się chwilę sam ze sobą. A jeżeli faktycznie go sprowokuję,
co wtedy zrobi? W końcu namieszam w jego planach. Z pewnością nie miał ochoty
się ujawnić, jeszcze nie teraz. Jednak postawiłem wszystko na jedną kartę. Cały
wypełniony nerwami i obawami położyłem skrawek papieru na wycieraczce i
czekałem. Siedziałem pod drzwiami i nasłuchiwałem. Minęło parę godzin, a ja
dalej siedziałem w takiej samej pozycji. Czułem jak wszystko mi zdrętwiało,
jednak nie miałem zamiaru się ruszyć. Popatrzyłem na zegarek, dochodziła
godzina dwudziesta druga. Spiąłem się jeszcze bardziej. Nagle robiło mi się
gorąco tylko po to, żebym za chwilę trząsł się z zimna. Moje ciało zwariowało.
Oddech stał się szybki i urywany. Równo o dwudziestej drugiej zadzwonił dzwonek. Skoro powiedziałem
A musiałem powiedzieć i B. Otworzyłem drzwi mocno trzymając klamkę. Na
wycieraczce nic nie leżało. Podniosłem wzrok i rozejrzałem się uważnie. Może mi
się przesłyszało? W takim stanie mógłby wmówić sobie wszystko. Nawet to, że
widziałem latającą czarownicę. No nic, odetchnąłem z ulgą i pociągnąłem za
drzwi, by je zamknąć. Ani drgnęły. Szarpnąłem jeszcze raz, tylko mocniej. Nic.
Ktoś je trzymał. Doskonale wiedziałem, kto to był. Więc jednak sprowokowałem
go. Sprowokowałem do bezpośredniego ataku!
- Nie… - jęknąłem
głucho. Chciałem uciekać w głąb mieszkania, zamknąć się w łazience i zadzwonić
po policję. Ręka jednak nie chciała puścić klamki, a nogi nie chciały się
ruszyć. Wydawało mi się, że przemieniłem się w kamienny posąg. Przestałem
oddychać. Zrobiłem najgłupszą i najmniej odpowiedzialną rzecz, jaką tylko
mogłem zrobić. Zamknąłem oczy i wyczekiwałem. Poczułem pchnięcie tak mocne, że
wylądowałem na podłodze w swoim mieszkaniu. Usłyszałem trzask zamykanych drzwi.
Spojrzałem przed siebie. Stał tam. Wysoki, wyprostowany, ze spuszczoną głową.
Ręce miał zaciśnięte w pięści. I nagle spojrzał na mnie. Jego oczy niczego nie
wyrażały, były puste, przerażające.
- Wszystko zepsułeś… -
Usłyszałem cichy szept, drgnąłem. – Zapłacisz mi za to – powiedział już
głośniej i ruszył w moją stronę. Spanikowany odwróciłem się na kolana by zerwać
się do biegu. Do kuchni. Po nóż. Cokolwiek. Cele miałem jasne. Jednak Eryk okazał
się szybszy. Złapał mnie za bluzę i z powrotem ściągnął do parteru. Szarpnąłem
się, zasłoniłem twarz rękoma, jednak nie byłem w stanie niczego zrobić.
Skutecznie mnie obezwładnił. Chciałem krzyknąć, sprowadzić sąsiadów, chciałem
nawet błagać o litość. Jednak żaden dźwięk nie zdążył wydobyć się z moich ust.
Eryk wyciągnął z kieszeni chustkę i przyłożył mi ją do twarzy. Oczy zaczęły
mimowolnie się zamykać, a jaźń oddalać. W końcu obraz rozmył się całkowicie.
Gdy się obudziłem było
mi strasznie zimno. Oczy nie mogły przyzwyczaić się do panujących ciemności.
Poruszyłem się lekko i usłyszałem brzdęk łańcuchów. Byłem przykuty do jakiejś
rury. Bałem się. Byłem przerażony. Szarpnąłem rękoma w nadziei, że może jakimś
cudem uda mi się uwolnić. Nic takiego jednak nie nastąpiło.
- To nic nie da. –
Usłyszałem głos dobiegający z drugiego końca pomieszczenia. Dalej widziałem
tylko niewyraźny zarys różnych rzeczy, których nie było za wiele.
- Czego ode mnie
chcesz? – wyjęczałem nie poznając własnego głosu. Usłyszałem powolne kroki. Eryk
podszedł do mnie i delikatnie położył dłoń na moim policzku.
- Chciałem to pociągnąć
trochę dłużej. Chciałem żebyś bał się jeszcze bardziej – wyszeptał tuż przy
mojej twarz. – Jednak ty postanowiłeś wszystko popsuć. – Zacisnął dłoń ma moim
gardle. Przez chwilę myślałem, że mnie udusi. Jednak dłoń tak samo szybko jak się zacisnęła, tak samo
szybko puściła.
- Uwierz mi, że jestem
tak przestraszony jak nigdy w życiu… Dopiąłeś swego, wypuść mnie… - łkałem,
błagałem. Miałem jeszcze nadzieję, że mnie wypuści, że może się rozmyśli.
Łaknąłem cudu, jak jeszcze nigdy dotąd. Poczułem jego dłonie jeżdżące po moich
biodrach w górę i w dół, nasze strefy erogenne stykały się ze sobą. Był za
blisko. Zrobiło mi się słabo i niedobrze. Zacząłem się domyślać, co takiego
będzie chciał mi robić. Przeraziło mnie to. Już wolałbym żeby mnie udusił.
- Nie mogę cię
wypuścić. Jesteś mój, tylko mój. Na zawsze. – Tymi słowami szybko uciął moje
nadzieje na to, że wydostanę się stąd za jego pozwoleniem. Świat mi wirował
przed oczami, a ciałem wstrząsały niechciane dreszcze. Jego dotyk czułem na
całym ciele. Ręce Eryka wpełzły pod moją bluzkę i zaczęły gładzić moje plecy.
Nie były to agresywne ani bolesne ruchy. Sprawiały jednak, że skóra mnie paliła
w każdym miejscu, w którym akurat czułem niechciany dotyk.
- Błagam cię, przestań.
To wcale nie jest przyjemne. – Już teraz czułem się poniżony. Nawet nie
chciałem myśleć o tym, co mogło jeszcze nastąpić. Jednak nie nastąpiło nic
nadzwyczajnego przez następnych parę dni. Chociaż nie byłem pewien ile dni
minęło. Sekundy zlały się z minutami, minuty z godzinami, a godziny z dniami.
Nie miałem możliwości określenie pory dnia czy nocy. Spałem dużo i zaspokajałem
podstawowe potrzeby fizjologiczne. Moje ręce były oswobodzone, jednak szyję
oplatała obraża, którą mocno trzymał łańcuch. Brzęczał on za każdym razem gdy
się poruszyłem. Była to w zasadzie jedyna muzyka, która dobiegała moich uszu.
Muzyka rozpaczy i agonii. Jednak nie była najstraszniejsza. Najgorzej czułem
się wtedy, gdy słyszałem jego kroki. Głośne stukanie butów, skrzypnięcie
schodów a nawet jego oddech. Mógłbym przysiądź, że w tej ciszy byłem w stanie
usłyszeć nawet jak mrugał powiekami. Jeśli miałbym się zastanowić nad tym, co w
tym wszystko było najstraszniejsze z pewnością wymieniłbym oczekiwanie.
Świadomość nieznanej przyszłości. Czy mnie zabije? Czy będzie mnie torturował?
Czy tylko postanowił trzymać mnie tu w nieskończoność? Co będzie jeśli zacznę
krzyczeć? Czy ktoś mnie usłyszy? Czy nie
rozgniewam go jeszcze bardziej? Czy jest coś co mogłem zrobić by polepszyć
swoją sytuację? Po serii tego typu pytań następowała jedna przerażająco
odpowiedź. Zaczynasz wariować. Wiedziałem
o tym. Tylko tej jednej rzeczy byłem pewien. Nie miałem silnej woli, mocnej
psychiki, nie byłem też optymistą. Realnie zdawałem sobie sprawę z tego, że
jeżeli potrwa to jeszcze dłużej zwariuję. I znów usłyszałem ciche skrzypnięcie
drzwi. Eryk nigdy się nie odzywał gdy przychodził. Przynosił mi coś do jedzenia
i picia, po czym siadał gdzieś niedaleko i się przyglądał. Starałem się wtedy nie ruszać, aby niczym go nie
zainteresować. Przeważnie wychodził po około dziesięciu minutach, przynajmniej
tak mi się wydawało. Aczkolwiek możliwe, że nawet minuta w jego towarzystwie
przeciągała się do niewyobrażalnych rozmiarów. Jednak tym razem Eryk usiadł
naprzeciwko mnie. Zaczął mi się przyglądać, czułem jego wzrok. Jego puste i
demoniczne spojrzenie oplatało całe moje ciało, nie mogłem się uwolnić spod
tego ciężaru. Modliłem się żeby się nie odezwał, by z jego ust nie wypadło ani
jedno obrzydliwe słowo. Nie śmiałem podnieść na niego wzroku, tak naprawdę
bałem się nawet oddychać. Chciałem żeby to się już skończyło. Jeżeli chciał
mnie tu przetrzymywać do końca życie, to dobrze niech to zrobi. Jednak niech się
we mnie nie wpatruje w taki sposób!
I nagle Eryk wyciągnął
rękę w moim kierunku i pogłaskał mnie po głowie. Jak psa, zwierzaka jednak nie
jak człowieka. Tym jednym gestem odebrał mi człowieczeństwo. Czułem to,
wiedziałem, że byłem dla niego jak pupil. Mały, zaszczuty szczeniaczek.
Szarpnąłem się by wyrwać się spod jego dotyku. Jednak nie pozwolił mi na to.
Złapał mnie za włosy i trzymał przez jakiś czas. Dalej się nie odzywał, jednak
jego oddech był coraz szybszy, coraz bardziej agresywny. Wiedziałem, że coś się
wydarzy. Nie potrafiłem sobie wmówić, że zaraz sobie pójdzie i będzie tak jak
przed chwilą. Cicho i spokojnie. Gdzie się podziała moja cisza? Wyjdź stąd!
WYJDŹ! Błagam… błagam zostaw mnie. Nie
zostawi, musisz walczyć. Usłyszałem głos. Moje ciało poruszyło się mimowolnie. Podniosłem
ręce i delikatnie położyłem dłonie na jego ręce. Wbiłem w nią pazury jak
najmocniej tylko potrafiłem. Chciałem by jego ręka pękła jak balon, chciałem
żeby się rozpadła, żeby nic z niej nie zostało. Chciałem by Eryk pękł, zniknął.
I nagle mój policzek zapłonął, a ziemia znalazła się niebezpiecznie blisko
mojej twarzy. Zakręciło mi się w głowie i dopiero teraz zdałem sobie sprawę z
tego, co tak naprawdę zrobiłem. Ostatnim razem gdy go sprowokowałem znalazłem
się tutaj, więc co teraz ze mną zrobi?
Odpowiedź na to pytanie pojawiła się niebezpiecznie szybko. Moje ręce zostały
związane, a na głowie znalazł się worek.
Zacząłem niewiarygodnie szybko oddychać. Eryk ciągnął mnie po schodach. Nie
widziałem stopni, cały czas się potykałem i przewracałem. Jednak nie spadłem w
dół. Trzymał mnie tak mocno, iż miałem wrażenie, że moja obroża zaraz przerżnie
się prze moją szyję. Zacząłem krzyczeć niczym opętany. Jednak on dalej nie
powiedział ani słowa, jakby w ogóle mnie nie słyszał. Jakby ogłuchł. Czułem
krew spływającą po moich kolanach, czułem niewyobrażalny ból. I nagle coś mnie
pochłonęło. Minęła dobra chwila nim zdałem sobie sprawę z tego, że jestem w
wannie wypełnionej gorącą wodą. Eryk zaczął mnie myć. Jednak nie ściągnął z
mojej głowy worka, nie rozwiązał mi też rąk. Pozwalał mi krzyczeć, nie próbował
mnie uciszyć. To oznaczało tylko jedno, dookoła domu musiało być dzikie,
pozbawione mieszkańców pustkowie. Jednak nie to było w tej chwili
najważniejsze. Jego ręce były wszędzie. Mył mnie. Na wszystkich bogów, przygotowywał
mnie do czegoś. Błagałem by nie było mi dane poznać do czego. Umrzeć, nagle,
teraz, na cokolwiek. Na zawał, dlaczego moje serce wciąż biło? Przestań! Proszę
cię przestań bić. Dlaczego nawet moje ciało postanowiło się nade mną znęcać?
Kidy mózg przestawał działać normalnie, ciało też powinno! Kogo nienawidziłem
bardziej w tej chwili? Jego, z rękami, które dotykały mnie wszędzie, czy siebie
z bijącym sercem? Nie miałem czasu odpowiedzieć sobie na to pytanie. A może
znałem już odpowiedź, tylko nie chciałem jej do siebie dopuścić? Nieważne.
Rzucił mnie na coś, nie miałem czasu myśleć o niczym. Musiałem się skupić na
odczuciach, chociaż i tego wolałbym nie robić. To na czym się znalazłem nie
było przesadnie miękkie, jednak nie było też twarde. Materac? Leżałem nagi na
materacu. Z nakrytą głową, ze związanymi rękoma, nie było mowy o walce.
- Nie gryzie się ręki,
która cię karmi. – Usłyszałem nagle jego zimny głos. Nietrudno było się
zorientować, że był zły. Wściekły. Rozjuszony. Rozwścieczony. Jednak miał
rację, to wszystko była moja wina. Nie powinienem był…
- Przepraszam… -
zaskomlałem żałośnie. Co ja sobie do cholery myślałem? Gdybym go nie podrapał,
może dalej siedziałbym w tym ciemnym, cichym pomieszczeniu. Dlaczego to
zrobiłem?
- Niszczysz każdy mój
plan, tak nie może być. Musisz zostać ukarany. – Jego głos ciął ostro niczym
nóż. Nie byłem w stanie odpowiedzieć na ten zarzut. Jednak i tak planował
zrobić mi to co zaraz z robi. Nawet jeśli byłoby to trochę później i tak by
nastąpiło. A może czekał tylko na pretekst, żeby sobie na to pozwolić? Jeśli
tak, to ja byłem winny tego, że się tu w ogóle znalazłem. To wszystko było moją
winą. Miał rację, dwa razy sprowokowałem go do czynów. To ja, wszystko moja
wina. Ja, ja, ja, ja, ja. Jednak i moje samobiczowanie zostało przerwane przez
Eryka. On wszystko robił nagle. Nagle mnie uśpił, nagle mnie złapał za włosy,
nagle powlókł mnie do góry, nagle wrzucił mnie do wody i także teraz nagle
położył na mnie swoje wielkie, wstrętne łapska. Nie mogłem zobaczyć jego
twarzy, jednak wiedziałem, że nie wyrażała niczego. Jego dotyk był ciężki,
trudny do wytrzymania. Znalazłem się na brzuchu, z biodrami uniesionymi do
góry. Wiedziałem, co miało nastąpić, wiedziałem to już od samego początku. I
choć wrzeszczałem, choć zaczynało mi brakować tlenu, wiedziałem, że moja jaźń
zostanie ze mną do samego końca. Czułem jak jego palce zakleszczyły się na
moich pośladkach, czułem jak jego urywany z podniecenia oddech ranił moją
skórę. Jednak ten ból był niczym w porównaniu do tego, co nastąpiło. Wszedł we
mnie szybko i gwałtownie. Miałem wrażenie, że moje ciało zostało rozerwane na
strzępy, wrzasnąłem głośno. Zawyłem z bólu niczym zaszczute zwierzę. Pchał
mnie, coraz mocniej i mocniej, a ja nie mogłem nic zrobić. Rżnął tak, jak mu
się to podobało. I chociaż po paru ruchach było po wszystkim, dla mnie te parę
ruchów trwało w nieskończoność. Zwymiotowałem. Odór moich własnych wymiocin
oplótł moje nozdrza tak samo, jak świadomość tego, że jego sperma znajdowała
się właśnie w moim wnętrzu. Jednak dla Eryka spuszczenie się we mnie wcale nie
oznaczało spełnienia. Zaczął mnie katować, bić, kopać gdzie popadło. Oszczędził
tylko moją głowę. Jednak moje ciało było już tak obolałe, że nie robiło mi to
już żadnej różnicy. W końcu zaczynałem odpływać, tak jak tego chciałem. W końcu ból i
poniżenie zabrały mnie do tego, czego pragnąłem najbardziej. Do spokoju. Moja
świadomość oddaliła się ode mnie, a oczy zamknęły.
Jednak nie umarłem. Na
swoje nieszczęście straciłem tylko przytomność. Moje oczy znów się otworzyły i
znów ujrzały to ciemne i ponure pomieszczenie. Rozejrzałem się gwałtownie,
jednak nie dostrzegłem niczego co kształtem przypominałoby ludzką sylwetkę.
Odetchnąłem z ulgą i poruszyłem się lekko. Ból jaki oplótł moje ciało był nie
do opisania. Bolało mnie wszystko, pulsował każdy najmniejszy kawałek mojego
ciała, a między udami dalej czułem… nie nawet nie chciałem myśleć o tym, co
znajdowało się między nimi. Zamknąłem oczy. Zapomnij, zapomni, zapomnij!
Zapomnij do cholery! Dlaczego kazałeś mi podjąć walkę, dlaczego?! Niczego ci nie kazałem, to przecież twoje
ciało. Nie prawda. Nic już nie było moje, nic do mnie nie należało. Ciało,
umysł. Zostałem obrabowany ze wszystkiego. Ściągnąłem na siebie nieszczęście i
teraz za nie płacę. Jak się okazało nie ma niczego za darmo. Nawet za
nieszczęście trzeba zapłacić. Nie miałem pomysłu na życie, postanowiłem
wegetować, więc teraz maiłem. Los odebrał mi wszystko, bo niczego nie chciałem.
Moje życzenie się spełniło. Niech Eryk robi ze mną co tylko zechce.
I tak też się stało.
Robił ze mną co tylko chciał. W zasadzie codziennie powtarzał się ten sam
scenariusz. Tylko moja rola się zmieniła. Już nie wymiotowałem, nie krzyczałem
i nie błagałem o litość. Przyjmowałem wszystko, co mi dawał. Podarował mi nowe
życie. Wyczekiwanie nie sprawiało mi już bólu, doskonale wiedziałem, co stanie
się jutro, pojutrze, za rok. Zastanawiałem się tylko nad tym, co będzie kiedy
się mną znudzi? Nie mógł mnie przecież tak po prostu wypuścić. Jednak każda
myśl umierała tak samo szybko jak przychodziła. Teraz już nic nie miało
większego sensu. Siedziałem i wegetowałem. Tylko od czasu do czasu rozmawiałem
sam ze sobą. Chociaż i te pogawędki nie trwały długo. Jednak głos w mojej
głowie przybierał na sile, a ja nie protestowałem. Nie wyobrażałem sobie
niczego, bo wiedziałem, że nie było dla mnie już żadnej przyszłości. Zdałem
sobie sprawę z tego, że nawet jeśli mnie znajdą, mnie już nie będzie. Jestem ci potrzebny, zaufaj mi a przetrwasz.
- Przetrwam… -
wyburczałem w głuchą ciszę, sam nie wierząc w to, co powiedziałem. Ale ja nie
musiałem wierzyć. ON wierzył a teraz to właśnie on stanowił większą część mnie.
Ciemność mnie pochłaniała. Ale nie ta z pomieszczenia. To była zupełnie inna
ciemność, moja własna, wyhodowana na mojej własnej piersi, moja przyszłość,
moje przeznaczenie. I gdy urośnie, gdy będzie mogła sama funkcjonować, pozwolę
jej na to. Nie miałam już nic do stracenia. ON, ciemność, jakkolwiek to nazwać,
ten dziwny twór pragnął tylko jednego – zemsty. Jednak nie planowałem zemsty na
Eryku. Chciałem się zemścić na tych wszystkich ludziach, którzy mieli i mają
czelność chodzić swobodnie po tym świecie śmiejąc się, podczas gdy ja
cierpiałem. Dlatego idąc zgodnie za tą myślą, gdy mnie znaleźli, gdy usłyszałem
hałas na schodach i wymówki Eryka, gdy mnie oswobodzili, nie zapłakałem. Także
się nie ucieszyłem, nie byłem im wdzięczny, nie obchodziło mnie co mówili i kim
byli. Roześmiałem się głośno i ostatni raz wpatrzyłem się w ciszę. Popatrzyłem
na miejsce, w którym odrodziłem się na nowo, zdolny do działania. Bo dlaczego
miało to niby spotkać akurat mnie? Może i ja zostanę czyimś cichym
przyjacielem?
Moim
obowiązkiem jest się z kimś zaprzyjaźnić. Więc jaki jest twój ulubiony kolor?
O mój Boże. Świetne, prawie jak z jakiegoś thrilleru :D Początek zapowiadał się... właściwie zapowiadał wszystko. Tylko nie wiadomo było, co wybierzesz z tego 'wszystkiego'. Ach. Liściki były fajnee, takie tajemnicze, trochę zabawne, no i przerażające. Potem. Do czasu aż nie "dostał" tej kociej łapy w woreczku, sądziłam, że będzie fajnie, zabawnie itp xd a potem... :o Podejrzenia, chaos, świadome wariowanie. To było dobre, bardzo dobre. No i ten jego znajomy, bo chyba więcej niż to z nim go nie łączyło, Sebastian, był dobry. Fajny. Podejrzewałam, że to może być on, ale... Ach, to śledztwo Kacpra, trafione w dziesiątkę - ale co przyniosło...! Matko. Te opisy były piękne. Tak się wczułam... Myślałam, że on tam zostanie "na zawsze", jak powiedział Eryk. Ach~! Końcówka wyśmienita - "Bo dlaczego miało to niby spotkać akurat mnie? Może i ja zostanę czyimś cichym przyjacielem?" - te pytania takie trafne, takie... oddające jego uczucia. I oddające to, co będzie robił xD Hahaha, po tym: "Moim obowiązkiem jest się z kimś zaprzyjaźnić. Więc jaki jest twój ulubiony kolor?" śmiałam się, że matka przyszła sprawdzić, co się dzieje xD Jezu, takie to prawdziwe xD Znaczy - niepokojąco prawdziwe xD Końcówka miażdży, że tak zajadę slangiem xD Serio, już wiem, co skłania takich psychopatów do robienia podobnych rzeczy - zwykły człowiek, spotyka go coś traumatycznego, świruje i mści się na niewinnych ludziach. Ciekawe, czy Kacper będzie 'cichym przyjacielem' Sebastiana :D Może napisałabyś coś o tym? Teraz z jego perspektywy, perspektywy oprawcy xD Sebastian wydawał się... żywiołowy, skoro tak się rozweselił po przeproszeniu go przez Kacpra. Może więc zareaguje inaczej, weźmie za dowcip i pobawi się trochę? xD Dopóki nie dostanie w woreczku łapy... czego? Jakie zwierzę lubi Kacper? ;> Może się dowiemy? :D:D:D Proszę <3333
OdpowiedzUsuńJak tylko przeczytam bloga Seyi, zabieram się za Twoje, bo mnie tak zachęciłaaaaś~ Dziewczyno! Podziwiam <3
W ogóle świetny pomysł! Jak na niego wpadłaś? xd Spotkałaś jakiegoś podejrzanego typa na uniwerku? xd Ktoś spytał Cię o ulubiony kolor? XDD
Zapraszam na one-shota Drarry :3
Świetne :-) Może napiszesz kolejną część do tego albo coś podobnego :D Jeszcze nie czytałam nic co trzymało by tak w napięciu. Mam nadzieję najwięcej takich historii :-)
OdpowiedzUsuńWitam,
OdpowiedzUsuńo matko ja chce więcej takich tekstów, pewnie prowokując Eryka tylko wszystko przyspieszał
Dużo weny życzę Tobie...
Pozdrawiam serdecznie Basia
Rany co za zakończenie! Aż przeszedł mnie dreszcz. To było po prostu mistrzowskie. Cieszę się, że trafiłam na taką świetną autorkę :)
OdpowiedzUsuńTak sobie właśnie ubarwiam obiad.
OdpowiedzUsuńKońcówka mnie niesamowicie zaskoczyła. Był to taki szok, nagłe przeniesienie, które mi się jakoś osobiście nie spodobało. Mimo, że zostało to wprowadzone by dodać odrobinę dramaturgii, po cichu liczyłam na to, że okaże się to kolejnym snem.
Masz swój charaterystyczny styl, ale jednak uważam, że temat na one shot jest trochę zbyt rozległy... Może po prostu działo się to dla mnie za szybko? Za dużo czytania Pretty Little Liars x3
Genialne! Po prostu genialne!
OdpowiedzUsuńPrzez caly czas shot trzymal mnie w napieciu, z kazdym kolejnym slowem mialam ochote na wiecej. Na poczatku myslalam, ze jednak tym przesladowca okaze sie byc jakis zakochany chlopak, jednak po czwartym liscie juz poczulam, ze to nie bedzie to. Swietnie opisane przezycia bohatera, strasznie mi sie podobalo! Jeszcze ta koncowka... Genialna~
Pozdrawiam i weny zycze ^^
P.S. Przepraszam za brak polskich znakow >.<
http://shineeiexoyaoi.blogspot.com