piątek, 6 czerwca 2014

Paniczyk i reszta

W świecie, w którym przyszło żyć naszym słodkim bohaterem, nie istnieje podział na związki bardziej lub mniej pożądane. Każdą miłość traktuje się równorzędnie i na tym poprzestańmy. Przypuśćmy, że historia rozgrywać będzie się w dźwięcznie brzmiącym państwie Ksirks, w mieście Rojks, a następnie w miejscowości Anarin. Aczkolwiek autor dopuszcza myśl, że czytelnik może wybrać całkiem inne nazwy, ale jak wiadomo, nie będą tak ładne, jak te, które wymyślił sam autor. Ale nie o tym rzecz idzie, a zgoła całkiem o czymś innym. W wyżej wspomnianym mieście żyje dużo różnych rodzin o rozmaitym pochodzeniu. Mówiąc wprost, bez ładnych słówek, jedni biedni, drudzy obrzydliwe bogaci. Klasa średnia? Nie ma. Jako że autor sympatyzuje z pieniądzem, opowiadanie będzie o burżujach.
Na obrzeżach miasta Rojks mieszkała pewna bogata, wpływowa rodzina, która zapragnęła być wpływową jeszcze bardziej. Tego statusu, najbardziej ze wszystkich domowników, domagała się głowa rodzinnej instytucji.
***
Lorio siedział niczym mysz pod miotłą i nasłuchiwał, sam do końca nie wiedząc czego. Rano obudził się z potężną zgagą i wiedział, że dzień nie zakończy się dobrze. Zawsze tak było, można by rzec, że to pewnego rodzaju klątwa. Zgaga zawsze równała się złu ostatecznemu. Poza tym, Lorio doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że ojciec knuł przeciw niemu jakąś wielką intrygę. Matka natomiast milczała jak zaczarowana. Jak młody człowiek zauważył, ręka ojca miała bardzo magiczny wpływ na wszystkich domowników. Tak więc, jedynym ostrzeżeniem była zgaga, na którą nie było mocnych. Jednak bohater, jako dziecko z ADHD, w pozycji myszy usiedział całe piętnaście sekund. Później, niczym niezmącona woda, dziarskim krokiem wyszedł na swe włości. Kroki skierował do ogromnego ogrodu, w którym nie było właściwie niczego do robienia, pogoda jednak była piękna. Lorio podszedł do stawu wypełnionego różnokolorowymi rybkami i podciągnąwszy spodnie, usiadł na brzegu i bezceremonialnie od ów stawiku wsadził nogi. Z wielką radością patrzył na popłoch rybek, które pouciekały, jak najdalej od jego kończyn. W chwili całkowitego odprężenia zaczął wyobrażać sobie, swoją własną, skromną osobę, jako głowę domu. Bez starego zrzędy i wiecznie milczącej matuli. Tylko on, służba, wielki dom i rybki w stawie. Mógłby się nawet pokusić o wizję jakiejś przepięknej połowicy, ale w to wchodziło zbyt dużo danych, a aż tak fantazjować mu się nie chciało. Wtem, niczym zwiastun śmierci, stanął za paniczem, wysoki, szczupły, szpakowaty mężczyzna, którego prawdopodobnie znali jeszcze starożytni. Ów gość, kamerdyner, wspiął się na koniuszki palców i cieniutkim, drażniącym głosikiem przemówił.

- Ojciec wzywa. - Lorio obejrzał się na staruszka, który przerwał jego fantazje o własnym stawie i z wyraźnym oburzeniem odpowiedział:

- Przeszkadzasz. A ojcu powiedz, że wezwać może mnie jedynie pocztą. - Kamerdyner potrząsnął z niedowierzaniem głową, słysząc tak jawny akt niesubordynacji. Jednak nie poddał się.

- Co też panicz mówi. - Jego piskliwy głos wdarł się go uszu chłopca, robiąc w jego aparacie słuchowym niewiarygodne ziszczania. - Ojciec panicza nie cierpi na tak zwaną cierpliwość, ani wyrozumiałość. Więc to w gestii waszej jest, byś pojawił się w jego roboczej komnacie. - Lorio wybuchł śmiechem. Tak naprawdę, nie chciał nie wykonać polecenia ojczulka. Po prostu uwielbiał drażnić się z kamerdynerem, który w nader interesujący sposób układał swoje myśli, po czym wyrażał je tym swoim sopranowym głosem.

- Ach, nie odczepisz się ode mnie, prawda? Już idę.
Ku miejscu spotkania, młodzian szedł dosyć wolnym krokiem. Właśnie miał odbyć z ojcem rozmowę, a przecież poranna zgaga nie była od tak. Jak przystało młodemu, kulturalnemu człowiekowi, Lorio za nim wszedł, zapukał trzy razy i posłusznie zaczął oczekiwać głosu ojca.

- Wejdź. - Tak więc, chłopiec wszedł do gabinetu i usiadł na wielkim, obijanym skórą, krześle.

- O czym ojciec chciałby ze mną porozmawiać? - spytał niewinnie i zamrugał swoimi długimi, gęstymi, czarnymi rzęsami.

- Jutro odbędą się twoje zaręczyny.

- Wspaniale! - Klasnął w dłonie. - Kto wygrał talon?

- Słuchach?! - Ojciec oburzył się na tak bezczelne zachowanie. Jednak Lorio, świadom tego, że nie będzie mu dane już tutaj mieszkać, nie odmówił sobie tej tak zwanej niesubordynacji i brnął dalej.

- No tak stary jesteś, możesz nie dosłyszeć. KTO, PYTAM SIĘ, ZAGARNĄŁ AKT WŁASNOŚCI?
Zapadła niewygodna cisza, a dalsze sceny były zbyt drastyczne, by umieścić je w tak miłym opowiadanku. Dlatego też przejdziemy do sytuacji, w której Lorio nie mieszkał już w domu rodzinnym, a znalazł się na włościach swego męża. Co by nie gadać, mężczyzna pierwsza klasa. Wspaniały wojskowy rodowód, posłuch wśród znajomych, polityków, nawet władca miał do niego wielki szacunek. Jednak co z tego, skoro dupa wołowa i dalej nie wykonał jednej, bardzo ważnej rzeczy. Chłopiec dwa tygodnie po ślubie dalej nie zawitał w łożu męża. W końcu Lorio nie wytrzymał i ze zrezygnowaniem spytał służącego, którego najbardziej polubił:

- Czy przypadkiem mój wspaniały mężulek nie jest impotentem? - Kiri, chłopiec, który służył, zachichotał i z rozbawieniem spojrzał na panicza.

- Ależ skąd. Przez jego sypialnię przewinęło się już wiele osób.

- Więc czemu nie mogę przewinąć się i ja?

- Może gdyby panicz wzbudził zazdrość...

- Jak mam wzbudzić zazdrość siedząc w domu? Z nudów zacząłem nawet liczyć włosy na głowie!

- Może panicz wyjść.

- Jak? - spytał zrozpaczony. Dom był obstawiony jak sekretna baza wojskowa, garnizon, czy jeszcze coś innego.

- Pokażę – odpowiedział cicho służący, po czym skłonił się lekko i ruchem ręki wskazał, by Lorio udał się za nim. Chłopiec nie pamiętał ile szli, jednak droga mi się w ogóle nie dłużyła. Uwielbiał lochy, kręte korytarze i wilgotne powietrze. Zawsze wtedy wyobrażał sobie, że goni go jakaś nieznajoma mu istota, a on niczym cień, bezszelestnie przemieszcza się między ciemnymi celami. Jednak w rzeczywistości było dosyć jasno, bowiem Kiri niczym swój oręż, dzierżył jaskrawe światło. Tak więc po jakimś czasie znaleźli się na powierzchni, za wielkimi murami domostwa Inszara.

- I co teraz? - Lorio spojrzał na młodego służącego.

- Teraz panicz pójdzie się zabawić, a ja wrócę i podniosę alarm, że gdzieś panicz zaginął.

- Ale gdzie mam iść?

- Do miasteczka, prosto tą drogą. Tutejsi ludzie uwielbiają się bawić, więc jakaś okazja się nadarzy.
Takim oto sposobem, Lorio szedł wąską ścieżynką w kierunku, który wskazał mu Kiri. Słońce powoli zaczynało się chować, a drzewa rzucały coraz dłuższy cień, nadając ścieżce nieco diabolicznego wyglądu. Dlatego też Lorio przyspieszył kroku. Jednak miasteczka nie było widać, nie było widać właściwie niczego oprócz drzew. A noc zaczynała deptać mu po piętach, aczkolwiek był na tyle uparty, by nie zawrócić.
Kiri natomiast, wróciwszy na włości Karaniza, umył się i bez najmniejszych wyrzutów sumienia poszedł spać. Wstał jak zwykle przed świtem. Następnie udał się do kuchni i spokojnie czekał na śniadanie, które zawsze przynosił panu domu. Do pokoju jak zwykle wszedł bezszelestnie i z widoczną namiętnością popatrzył na nieco zaspaną twarz swojego pracodawcy. Inszar przetarł swoje ciemne oczy, które dalej były spowite snem i popatrzył w stronę sługi.

- Dziękuję – wychrypiał cicho, jak zwykło się to czynić o wczesnej godzinie. Kiri skłonił się nisko i uśmiechnął szeroko. Uwielbiał ten poranny głos Karaniza. A dzień wydawał mu się jeszcze słodszy niż zwykle, bowiem wiedział, że Lorio pewnie już się zgubił, a w najlepszym wypadku, pożarły go dzikie zwierzęta.

- Jak czuje się Lorio?

- Nadzwyczaj dobrze radzi sobie bez pańskiego towarzystwa – odpowiedział uprzejmie i znów nisko się pokłonił.

- Rozumiem. - Tak dialog się urwał.
Prawda o Karanizie była jednak taka, że choć natura hojnie obdarzyła go wszystkimi fizycznymi walorami, to poskąpiła mu nieco w kwestii psychicznej i tak wielki mąż stanu, na wzmiankę o bliższych relacjach, rumienił się niczym niewinne dziewczątko.
Jednak wracając do chłopca, który właśnie przemierzał świat z leśnym uczesaniem, należy wspomnieć, iż prawie stracił życie. I nie tak, jak chciałby tego Kiri. O nie. Lorio, by rozeznać się w terenie, postanowił wspiąć się na najwyższe drzewo. Jednak, fatum chciało, by za wiele nie zobaczył i tak z dosyć poważnej wysokości, panicz runął na glebę, odbijając się przy tym o gałęzie, które być może próbowały go złapać. Obudził się rano i cóż, szedł dalej. Nawet gdyby chciał wrócić, to nie znał drogi, bowiem ścieżka już dawno gdzieś się zgubiła.

- Co ja mam teraz zrobić? - jęknął zrozpaczony i przycupnął na pobliskim kamieniu. Był głodny, obolały i zły. Jak mógł się nie domyślić, że ten przeklęty Kiri uknuł przeciw niemu coś takiego! Ach no tak, nie było zgagi, czyli tak zwanego jeźdźcy apokalipsy.

- Co tu robi dziecko? - Lorio odwrócił się gwałtownie i spojrzał na stojącego przed sobą mężczyznę. O mało nie rozpłakał się z radości. Jednak paniczyk siedzący gdzieś w nim, wyprostował się dumnie i odpowiedział:

- Żadne dziecko!

- Widzę właśnie. To co tu robisz?

- Zgubiłem się... - odpowiedział po chwili wahania, jednak jego stan mówił wszystko, więc nie było sensu kłamać.

- A dokąd szedłeś?

- Nie mam pojęcia – przyznał skruszony.

- A skąd? - Mężczyzna zaczął patrzeć na niego, jak na egzotyczny rodzaj człowieka.

- A to akurat wiem! - odpowiedział z dumą. - Z domu Karaniza Inszara.

- Uciekłeś z jego lochów? - spytał z wielkim podejrzeniem w głosie.

- Z jakich znowu lochów! - krzyknął oburzony. - Z sypialni, ale nie do końca jego, bo cóż, nie kwapi się, że tak powiem...

- Doprawdy? - Mężczyzna wybuchł śmiechem tak gromkim, że z pewnością słychać go było na krańcu lasu.

 - Nie wiem z czego się śmiejesz, bowiem nie ma w tym niczego zabawnego! Jestem jego małżonkiem!

- Nie możliwe. Jak niby wyszedłeś? Wszyscy wiedzą, że chłopaka nie wypuszcza, nikomu nie pokazuje i sam go nawet nie ogląda. Podobno szkarada nie z tej ziemi.

- Wypraszam sobie! Może wyglądam teraz jak strach na wróble, niemniej jednak, po kąpieli jestem całkiem niczego sobie.

- Więc chcesz powiedzieć, że jak cię odprowadzę to twojego mężusia, to dostanę nagrodę?

- Nic takiego nie mówiłem.

- Więc lepiej żebyś powiedział. - W oczach mężczyzny pojawiła się iskierka chciwości i Lorio wiedział, że żadna polemika nie wchodzi w grę i bez cienia walki po prostu przytaknął.
Przed domostwem Karaniza znaleźli się w niecałe dwadzieścia minut.

- Ale jak? - spytał z niedowierzaniem chłopak. - Przecież ja poszedłem z całkiem inne strony.

- Nie wiem jak, ale jesteś bardzo zdolny skoro zdołałeś zrobić takie koło.
Ich pogadankę przerwał żołnierz pilnujący wejścia.

- Stać, kto idzie!

- Pokorny sługa wraz ze zgubą szanownego pana Inszara. - Pokłonił się nisko mężczyzna.

- Nie słyszałem żeby coś mu się zgubiło. Co to takiego?

- Żona na przykład? - spytał lekko kpiąco, chowając wcześniejszą pokorę głęboko w...

- Żadna żona! Płci jeszcze nie zmieniłem! - krzyknął zdenerwowany Lorio. - Idź i zawołaj tego impotenta! - Żołnierz na te słowa o mało się nie przewrócił. Jednak coś go zastanowiło i przyjrzał się umorusanej twarzy wyszczekanego chłopca. I po chwili synapsy załapały połączenie.

- Na wszystkich świętych, panicz Lorio! Jak...? - Jednak nie czekał na wyjaśnienia. Złapał chłopca za rękę i przeprowadził go przez bramę.

- A nagroda? - Jednak nikt już nie zwracał uwagi na nieznajomego mężczyznę i w sumie to tyle jeśli chodzi o jego udział w opowiadaniu.
Żołnierza natomiast ciągnął za sobą dzieciaka, który stawiał coraz większy opór. I gdy znalazł się przed zdziwionym obliczem swego męża, chciał zapaść się pod ziemię.

- Co ci się stało? - Karaniz nie mógł uwierzyć w to, że chłopiec, z niewiadomych przyczyn, wyglądał jak krzak.

- Przygoda... - odpowiedział bez entuzjazmu.

- Przygoda ci się stała?

- No... - Ze łzami w oczach Lorio opowiedział, co takiego mu się przytrafiło. Po wysłuchaniu całej historii Inszar rozkazał przyprowadzić do siebie Kiriego. Jednakże nikczemnika nikt nie znalazł, bowiem, gdy tylko usłyszał, że wrócił Lorio, spakował swój tobołek i ruszył w świat, by nie narażać się na gniew Karaniza.
Pan domu natomiast chodził po gabinecie wielce rozeźlony. Nerwowo spoglądał na Lorio, który wglądał leśny duszek po silnych wichurach.

- Co ja mam teraz z tobą zrobić? - zagrzmiał w końcu groźnie i spojrzał na chłopca.

- Nie wiem, natomiast wiem czego nie zrobisz – odpowiedział dosyć lekceważąco, po czym niedbale wyciągnął listek z włosów. Inszar natomiast aż poczerwieniał ze złości. Podszedł do paniczyka wojskowym krokiem i zrzucił go z krzesła, na którym sam zaraz usiadł. Wykorzystując zdezorientowanie Lorio, ściągnął z niego spodnie, a następnie przełożył go sobie przez kolano. I takim oto sposobem, Karaniz po raz pierwszy zobaczył jędrną pupę swojego małżonka. Po kilku sekundach po pokoju rozeszło się głośne PLASK oraz rozpaczliwy krzyk chłopca. Z pewnością nie tak Lorio wyobrażał sobie pierwszy cielesny kontakt ze swoim mężem.