czwartek, 30 stycznia 2014

Prawo silnej ręki

EZRA
Bezwzględne zasady, bezwzględne reguły... Nie minął miesiąc odkąd zostałem jednym z głównych wilków w stadzie. Zawsze wyprostowany, pewny siebie, dążący do celu. Tak właśnie o mnie mówili. I słusznie. Nieposłuszeństwo jest czymś, co w zorganizowanym stadzie zdarzać się nie może, a jeśli już się zdarzy, musi zostać ukarane. Dlatego też trzymając się reguł, wymyślonych dla wspólnego dobra, musiałem wykonać swoją dolę. Ubrałem się, jak przystało na porządnego wilka i wyszedłem na patrol. Wiatr był dzisiaj nieprzyjemnie chłodny, a śnieg wyjątkowo dawał się we znaki. Miasto pokryte wieczną zmarzliną powoli przestawało żyć. Nadchodziła godzina polowań. Jeśli nie było się wystarczająco silnym, by bronić swojego honoru, nie wychodziło się po prostu o tej porze z domu. Jeśli miało się na to ochotę, mogło się w tym czasie upolować słabszego wilka. Nikt nie miał prawa wtedy zgłaszać jakikolwiek roszczeń, najczęściej cierpieli przez to rodzice nieposłusznych szczeniąt. Ileż to już razy byłem świadkiem takich widowiskowych zabaw? Chuć, głód, sen – to wszystko trzeba zaspokajać, chociażby w najmniejszym stopniu. Nigdy nie miałem w zwyczaju pomagać tym, którzy przez własną głupotę i lekkomyślność wplątali się w niechciane romanse. Jedyne czego musiałem pilnować, to porządek. Nie mogłem pozwolić, by podczas mojego patrolu bracia pozabijali się nawzajem, bijąc się o jakieś niemądre stworzenie. Jednak nie mogłem też pozwolić na to, by słabszy wilk był masakrowany na ulicach miasta.

- Ezra! - Odwróciłem głowę słysząc dźwięk, który do złudzenia przypominał w brzmieniu moje imię. Westchnąłem widząc sprężyste kroki osobnika, który właśnie zmierzał w moje stronę. Był moim jednym przyjacielem, pełniliśmy tą samą funkcję, jednak jego towarzystwo wolałem dawkować. Yehosef był z tych wilków, które na dłuższą metą robiły się męczące. On gadał dużo, ja prawie nic, może właśnie dlatego od pierwszego spotkania przypadliśmy sobie do gustu. Ach tak, oczywiście, jako jeden z niewielu nie trząsł spodniami na mój widok.

- A ty jak zwykle wytwarzasz śmiercionośne fluidy – powiedział wesoło Yehosef.

- Powinienem przeprosić? - Kpiąco podniosłem brew i popatrzyłem na wesołego mężczyznę. Miałem cichą nadzieję, że nie będzie chciał dzisiaj urządzać sobie ze mną długich pogawędek. Jeśli będę tego potrzebował, sam się do niego wybiorę.

- Powinieneś się zabawić ponuraku. Chodź, coś ci pokarzę. - Wilk oczywiście nie przejmował się tym, że byłem na służbie. Jednak dałem się poprowadzić w miejsce, w które mnie ciągnął. Nie opuszczało mnie dziwne przeczucie, że ta sprytna szuja już coś wykombinowała. Potrafił plątać intrygi niczym kobiety. Wśród starszych wilków krążyły plotki, że to matka Yehosefa upolowała jego ojca. Jednak tego nie można było potwierdzić, wilk bowiem swoich rodziców pamiętał jak przez mgłę. Wychował się na ulicach miasta i rozrabiał tak mocno, że zainteresował się nim w końcu sam przywódca. Wziął Yehosefa i wychował jak własnego syna, których mówiąc ściślej, miał dziesięciu. Biedny mój przyjaciel nie miał z nimi łatwego życia, jednak to go zahartowało. Jego płomienne oczy i dziwny zapał gubiły wszystkie młode, zakochane w nim wilki. Więc gdy Yehosef znalazł tego jedynego, w mieście można było przez ułamek sekundy usłyszeć głuche westchnięcie wszystkich zakochanych w nim dusz. Hazardziści obstawiali ile Yehosef wytrzyma bez zdrady swojego ukochanego, jednak po roku dali sobie z nim spokój. Na moje nieszczęście, odkąd mój ukochany przyjaciel znalazł swoje szczęście, cały czas starał się także wyswatać i mnie. Jednak spryciarz nauczony doświadczeniem, nie mówił mi nigdy o potencjalnych kandydatach, tylko podsuwał ich pod nos. Kiedy widział, że nic z tego nie będzie, wypierał się swojej strategii z całych sił i mówił, że to nie on sprowokował całą akcję. Dlatego też towarzystwo Yehosefa postanowiłem ostatnimi czasy zredukować do minimum, on jednak postanowił zgoła inaczej. I tak właśnie ciągnął mnie do najciemniejszego zakątka miasta, a głupawy uśmieszek nie schodził z jego twarzy.
Ulokowaliśmy się w bezpiecznej odległości od przedstawienia, które właśnie rozgrywało się przed naszymi oczami.
 
- Patrz jaka impreza – skwitował wesoło i zachłannie zaczął wpatrywać się w grupkę zebranych osób. Faktycznie, działo się niemało. Czterech mężczyzn otoczyło słabszego od siebie, bezmyślnego, młodego wilka. Jednak, w przeciwieństwie do większości osobników, zaatakowany chłopak stawiał zawzięty upór. Aczkolwiek widać było, że nie miał żadnych szans z napastnikami, którzy najzwyczajniej w świecie się nim bawili. Westchnąłem znudzony, póki się nie mordowali, nie musiałem w ogóle reagować. Odszedłbym nawet, gdyby uparta ręka Yehosefa mocno mnie nie przytrzymywała. I w tym momencie poczułem woń krwi. Odwróciłem gwałtownie głowę by zobaczyć, co takiego się stało. Młody wilk walnął w twarz jednego z napastników kamieniem. Krew żwawo popłynęła po twarzy skomlącego i przeklinającego mężczyzny. Zszokowana trójka przez chwilę patrzyła na zakrwawionego towarzysza.

- Nie pozwólcie mu uciec! - zawył zraniony wilk i nienawistnie popatrzył w stronę umykającego chłopaka, który oczywiście biegł w naszym kierunku. Popatrzyłem na zachwyconego Yehosefa i już wiedziałem, że nie było szans na to, byśmy się stąd po ciuchu wycofali. Rozpędzony chłopak wpadł prosto na nas. A dokładniej mówiąc, odbił się ode mnie i cofnął nieznacznie.

- Kabaret wam się zachciało oglądać, co? - warknął nienawianie. - Zboczeni frajerzy! - wrzasnął głośno i już szykował się do dalszej drogi, jednak... Nigdy się jeszcze nie zdarzyło by ktoś, kto mnie obraził, uciekł sobie swobodnie z miejsca wypadku. Złapałem go za kołnierz potarganej koszuli i przytrzymałem mocno. Chłopak szamotał się z całych swoim wątłych sił, nie zrobiło to na mnie większego wrażenia.

- Puszczaj! - wołał w agonii, jego głos zaczynał się powoli łamać. Przez chwilę poczuł, że ma szansę na ucieczkę, nic więc dziwnego, że nagle odebrana nadzieja, tak bardzo raniła.

- Zamilcz na chwilę. - Rzuciłem chłopaka twarzą do śniegu i na wszelki wypadek przycisnąłem go do zimnego podłoża nogą. Mój wzrok przeniósł się na czwórkę napastników, która właśnie do nas podeszła.

- To szczenie jest moje! - krzyknął mężczyzna, ocierając z twarzy ciągle płynącą krew. A ja znów będę musiał się wdawać w niepotrzebne dyskusje. Daję słowo, zabiję kiedyś Yehosefa za jego bałwańskie pomysły.

- Nie czuję na nim twojego smrodu, to znaczy, że jest całkowicie bezpański. - Mężczyzna cofnął się lekko słysząc mój głos. Miejsce było słabo oświetlone, więc nie mógł się dokładnie przyjrzeć mojej twarzy, jednak instynktu zrobił swoje i podpowiedział kretynowi z kim ma do czynienia.

- Ezra? - wydukał niepewnie mężczyzna. Zmrużył oczy i wbił we mnie swoje trwożne spojrzenie. Yehosef stał z boku i z rozbawieniem wszystkiemu się przyglądał, doskonale zdawałem sobie sprawę z tego, że nie miał zamiaru przyłączyć się do dyskusji.

- Mhm, więc dalej masz problem?

- Nie, przepraszam... ja... - zaczął się jąkać. Machnąłem na niego ręka, dając delikatnie do zrozumienia, że ma szansę opuścić to miejsce ze wszystkimi zębami. Zrozumiał. Razem ze swoimi towarzyszami uciekli w przeciągu sekundy. Jednak na miejscu został jeszcze jeden mały winowajca, który nie wywinie się tak łatwo.

ELIYAB
Ciężkie bucisko przyciskało mnie do ziemi, miałem wrażenie, że zaraz zostanę zgnieciony. Jednak apogeum strachu nastąpiło w momencie, w którym usłyszałem imię mężczyzny. Osoba Ezry nie bez powodu wzbudzała we wszystkich strach. Był bezlitosny, bezuczuciowy, a najgorsze w tym wszystkim było to, że był bardzo agresywny. Wszyscy mieszkańcy wiedzieli, że łatwo go zdenerwować, a niełatwo uspokoić. Był porywczy, czego nie było oczywiście widać na pierwszy rzut oka, potrafił po mistrzowsku maskować swoje mordercze zapędy. A ja kretyn, go obraziłem! Jego i tego drugiego, którym zapewne był Yehosef. Kiedy Ezra odprawił moje poprzednie nieszczęście, pociągnął mnie gwałtownie za to, co zostało z moich ciuchów. Wyglądałem nadzwyczaj marnie. Ciepłe ubranie zdarli ze mnie tamci bandyci. Trząsłem się i kuliłem z zimna, i strachu. W tak okropnej sytuacji nie znalazłem się nigdy w życiu. Ciężkie spojrzenie zimno-niebieskich oczu zostało we mnie wymierzone z precyzją snajpera. Jego osoba przytłoczyła mnie całkowicie, a krew w moich żyłach na chwilę przestała płynąć, prawie zapomniałem jak się oddycha. Funkcje życiowe odeszły, by po sekundzie wrócić ze zdwojoną mocą. Wilk uparcie milczał. Po mojej twarzy zaczęły płynąć łzy, nie miałem siły udawać, że się nie boję. Śmierdziałem strachem chyba na parę kilometrów. To nie miało prawa dobrze się skończyć. Podświadomość mówiła, że zawlecze mnie do siebie, jak nagrodę.

- Jak cię zwą? - Usłyszałem ciężki i ochrypły głos. Nieprzyjemna barwa głosu oplotła bezlitośnie moje uszy. Gardło ścisnęło się mocno i nie chciało wydusić z siebie żadnych dźwięków. Cierpiałem okrutnie, wiedziałem, że jeśli się nie odezwę mój los będzie jeszcze gorszy. Jednak nie mogłem się odezwać, strach był silniejszy i całkowicie podporządkował sobie moje ciało. Spuściłem przepraszająco oczy i popatrzyłem na lekko szarawy już śnieg.

- Chyba trochę go wystraszyłeś. - Usłyszałem drugi wesoło-kpiący głos. Oczu jednak nie podniosłem.

- Ale nie wyrwałem mu języka – dopowiedział chłodno, po czym mocna mną potrząsnął. Jęknąłem, jednak dalej się nie odezwałem.

- Bierzesz go, czy dalej będziesz nim tak telepał na zimnie? Skoro tak dobrze wychodzi mu jęczenie, z pewnością ładnie by dzisiaj brzmiał w twojej sypialni. - Serce zaczęło mi być z niesamowitą prędkością, a adrenalina znów podskoczyła do maksimum, jednak mimo wszystko dalej nie byłem w stanie wydusić z siebie nawet pojedynczego słowa. To stanie się dzisiaj, zostanę własnością najbardziej nieobliczalnego wilka w mieście. Przyjąć swoje przeznaczenie czy z nim walczyć? Jeszcze nie zdecydowałem, póki co chciałbym się ogrzać i przestać bać. Jednak zapowiadało się na to, że tylko jedno moje życzenie może się spełnić. W sumie, to nie byłem pewien, czy przypadkiem błogie zamarznięcie nie byłoby lepszym rozwiązaniem.
Wilk nie odpowiedział swojemu koledze, przerzucił mnie przez ramię i poszedł w nieznanym mi kierunku. Ci, którzy nie bali wychodzić się o tej porze z domu, patrzyli w naszą stronę zachłannie ciekawymi oczami. Jutro całe miasto będzie huczało od plotek, będę na językach wszystkich mieszkańców. Jutro moi rodzice dowiedzą się, co się ze mną stało... Jednak nie będzie to miało żadnego znaczenia, nie jestem już ich własnością, już nie oni decydują o moim losie.

- Dokończysz za mnie mój dzisiejszy patrol? - Głos Ezry był zimny i nieprzejednany nawet, kiedy prosił o przysługę. Jeśli nie nauczę się dostatecznie szybko, jak obchodzić się z tym mężczyzną, zginę.

- A od czego ma się przyjaciół? - powiedział energicznie ten drugi i szybko pożegnał się z moim nowym panem.
 Po paru minutach poczułem jak ciepłe wnętrze mieszkania zaczyna zachłannie mnie pochłaniać. W jego domu było tak ciepło, tak przyjemnie. Jednak mimo ogarniającego mnie uczucia błogości, nie byłem w stanie się wyluzować. Stałem bosy, obdrapany, na deskach w przedpokoju i nie śmiałem podnieść oczy ku górze. Obraziłem go, nie odpowiedziałem na pytanie, z pewnością to pamięta i wypomni mi wszystko w odpowiedniej chwili. Jednak tak oczekiwany atak nie nastąpił. Ezra złapał mnie w pasie i przeniósł do salonu. Posadził mnie przed kominkiem, który przyjaźnie częstował mnie swoim ciepłem. Byłem tak zmieszany i zaskoczony, że przez chwilę przebiegła mi nawet nieśmiała myśl, że może jednak nie będzie tak źle.

- Rozbierz się. - Płonne były jednak moje nadzieje. Po tym tak oczywistym rozkazie, prawie się rozpłakałem. Popatrzyłem w wesoło skaczące płomienne języki, które w jakiś sposób przestały dawać ciepło. Moim ciałem znów zawładnął bezlitosny chłód. Jednak jeśli spojrzeć na to inaczej, to praktycznie nie miałem się z czego rozbierać. Moją garderobę stanowiła porwana koszulka oraz podarte spodnie. Jedyną częścią ubrania, która się cały czas tak samo trzymała, była moje bielizna. Mozolnie ściągnąłem z siebie koszulkę, w tym samym tempie pozbyłem się też spodni. Kiedy gorączkowo zastanawiałem się, co zrobić z ostatnim niezręcznym ciuchem, w moje ciało uderzył kawałek niebieskiego materiału. Wilk rzucił mi swoją koszulkę. Wlepiłem w niego pytające spojrzenie, jednak on całkowicie to zignorował. Zniknął w innym pomieszczeniu i tyle by było jeśli chodzi o słowa wyjaśnienia. Jednak nie zastanawiając się za długo, łapczywie ubrałem ten kawał materiału. Był na tyle duży, że spokojnie zmieścił w sobie moje zmarznięte nogi. Ogień znów zaczął dzielić się ze mną swoim naturalnym ciepłem. Zamknąłem oczy, by na chwilę móc zapomnieć o wszystkim, co mnie otaczało. Tego jedynego nikt mi nie odbierze, moja wyobraźnia zawsze będzie moją ostateczną bronią w walce z rzeczywistością.

EZRA
Kiedy znów wszedłem do pokoju chłopak siedział skulony, a jego oczy były uparcie zamknięte. Usiadłem przed nim i cierpliwie czekałem, aż łaskawie powróci do świata żywych. W tym czasie jednak, mogłem mu się dokładnie przyjrzeć. Jego buzia miała bardzo delikatne rysy twarzy, w ogóle cały wyglądał jakby był zrobiony z porcelany. Był tak mdło blady, że można by było pomyśleć, że przez ostatnie miesiące cały czas chorował. Jego ciało drżało miarowo, z czego chyba nie zdawał sobie sprawy. Było to pewnie spowodowane wymarznięciem, jak i moja obecnością. Bał się mnie i słusznie. Myśl ta podniecała mnie niesamowicie, jednak potrafiłem się hamować. Jeszcze nie teraz, jeszcze chwilę poczekam. Jednak, to stanie się dzisiaj.
Jego oczy otworzyły się, a strach dosłownie się z nich wysypał. Nie spodziewał się ujrzeć mnie tak blisko. Podałem mu kubek z gorącą herbatą, a jego twarz dziwnie się zmieszała. Jednak wyciągnął swoje chude, długie palce by wziąć, to co mu dawałem.

- Dowiem się w końcu jak masz na imię? - Nie był przygotowany na pytanie. O mało nie upuścił na siebie kubka z gorącą zawartością. Widziałem jak zbierał w sobie wszystkie siły, by odpowiedzieć na pytanie.

- Eliyab. - Usłyszałem w końcu słaby i nienaturalnie brzmiący głos. Nie wytrzymałem, chociaż starałem się z całych sił. Wyciągnąłem mu z drżących rąk kubek i postawiłem w bezpiecznej odległości. Nie miało znaczenia, że był zmarznięty i wystraszony. Chciałem go brać tu i teraz, możliwie jak najszybciej. Obróciłem zdezorientowanego chłopaka na brzuch i szybkim ruchem pozbawiłem go bielizny. Doskonale wiedziałem, że jeszcze nikt go nie dotykał. W zasadzie sama myśl wystarczyła, by postawić mnie w stan gotowości. Młody wilk próbował się wyrwać, pozwoliłem mu na małą szamotaninę, tyle mógł zrobić. Poszarpać się chwilę, by w końcu zrozumieć, że niczego to nie przyniesie. Wszedłem w niego szybko i zdecydowanie, jego krzyk był tak przeraźliwie głośny, że z pewnością był on słyszany parę ulic dalej. Jednak w tej chwili liczyło się samo zaspokojenie podnieconego organizmu. Po niedługiej chwili po jego udach zaczęła się powolutku sączyć krew. Był to niesamowicie piękny widok. Czerwień tak cudownie kontrastowała z jego białym ciałem. Jego krzyki rozmywały się gdzieś w przestrzeni, byłem bliski spełnienia. I faktycznie po paru ruchach, wystrzeliłem prosto w jego wnętrze, oznaczając go jako moją własność. Można by rzec, że został moja samicą. Wstałem i tryumfalnie popatrzyłem na zapłakanego chłopaka. Jego oddech był szybki i urywany, a spod paznokci płynęła krew. Chyba trochę za mocno starał się wdrapać w moją podłogę. To jednak już mnie nie obchodziło, udałem się do sypialni, zostawiając go samego na podłodze.

ELIYAB
Kiedy usłyszałem, jak pewnym siebie krokiem oddalił się ode mnie, wcale nie poczułem ulgi. Nie czułem niczego, oprócz rozrywającego bólu w dolej partii mojego ciała. Ezra zostawił mnie, jak na wzorowego samca przystało. Nie do jego obowiązków należało dbanie konającego z bólu kochanka. Bo nim właśnie się stałem. Wbrew swojej woli, ale dzięki swojej głupocie. Spróbowałem się podnieść. Nic z tego, ciało mnie nie słuchało, ból natomiast robił się coraz większy, zaczął się bowiem mieszać z tym psychicznym. Im bardziej chciałem żeby nie bolało, tym bardziej bolało. Wziął mnie bezlitośnie i szybko, tak by pokazać, że to jego słowo, jego czyny mają tutaj władzę. A ja jestem po to, by zaspokajać jego podstawowe potrzeby. Już przed tym aktem wiedziałem, jak to wszystko funkcjonuje w większości przypadków. Słuchasz, bo inaczej zginiesz. A jeśli nawet nie zginiesz, to będziesz żyć w ciągłym bólu. Niektórzy opowiadali, że do wszystkiego można się przyzwyczaić, jednak ich puste oczy miały całkowicie inne zdanie. Dusza w nich powoli umierała, wola walki o szczęście oddalała się w zastraszającym tempie. Z żalem patrzyłem na te wszystkie smutne osoby, a teraz i ja do nich dołączyłem. Jednak nie patrzyłem na siebie z żalem, a z nienawiścią. Głupi byłem, że opuściłem mieszkanie. To co mnie teraz spotyka, to kara za nieposłuszeństwo wobec rodziców. Jednak wolę nie myśleć, co będzie karą za nieposłuszeństwo wobec Ezry.
Podczołgałem się bliżej ognie i pustym spojrzeniem wpatrzyłem w ogień, który dalej wesoło tańczył. Teraz wyglądał jakby ze mnie kpił, tak bardzo chciałem żeby zgasł raz na zawsze, chciałem zgasnąć i ja. Jednak to, co pomnie przyszło, nie było zimną kostuchą, a jedynie lekkim, figlarnym snem.
Obudziło mnie mocne i zdecydowanie poderwanie ku górze. Zaspanym spojrzeniem przejechałem po oziębłym wyrazie twarzy Ezry. Bez zbędnych słów, bez żadnego tłumaczenie zaniósł mnie do łazienki i wrzucił do wanny. Gorąca woda znów wszystko podrażniła. Skrzywiłem się z bólu, nie popatrzyłem jednak na górującego nade mną wilka.

- Doprowadź się do porządku, będziemy mieli dzisiaj gości. - Po tych słowach wyszedł z łazienki, wszedł w ogóle z domu. Usłyszałem tylko trzaśnięcie drzwi. I w tym momencie nie wytrzymałem, rozpłakałem się żałośnie. Nadmiar ukrywanych emocji postanowił opuścić moje cało z wielkim hukiem, nie protestowałem.

EZRA
Po wyjściu z mieszkania udałem się do najbliższego sklepu z ciuchami. Musiałem mu coś zorganizować. Nie mogłem przecież pozwolić na to, by latał w mojej koszuli podczas wizyty gości. Goście niby niezbyt wymagający - Yehosef z kochankiem. Jednak mimo wszystko, większość jego ciała mogłem widzieć tylko ja. Są rzeczy, które chce się oglądać zachłannie samemu i z nikim się nimi nie dzielić. Eliyab był właśnie taką cenną rzeczą. Rozszarpałbym każdego, kto chociaż popatrzyłby na niego pożądliwym wzrokiem. Każdy wilk szybko przywiązuje się do zdobyczy, która jest nagrodą za jego polowanie. I chociaż tamtej nocy, w ogóle nie miałem na to ochoty, znalazłem to młode, do niedawna niewinne szczenię.
Zakupy zajęły mi trochę czasu. O rozmiarze młodego wilka wiedziałem tylko tyle, że był mały. Na szczęście do sklepu wszedł chłopak podobnej budowy co Eliyab. Kiedy już kupiłem wszystko co miałem do kupienia, spokojnie wróciłem do domu. W mieszkaniu było podejrzanie cicho, jakby nigdy nie było tutaj tej drugiej osoby. Instynktownie poszedłem do łazienki. Chłopak dalej siedział tam, gdzie go zostawiłem. Woda już dawno zdążył ostygnąć. Jego zapuchnięte oczy mówiły wszystko – płakał długo i mocno. Wyciągnąłem jego lekkie ciało z wanny i staranie wytarłem. Posadziłem go na swoim łóżku i okryłem kołdrą. Był jak lalka, pozwalał na wszystko, a to nie podobało mi się ani trochę.

- Zaczynam odnosić wrażenie, że lubisz marznąć. - Oczywiście odpowiedziała mi cisza. Westchnąłem głośno, a krew zaczęła szybciej buzować w moich żyłach, w głowie natomiast zaczynało mi nieprzyjemnie huczeć. Uniosłem rękę i uderzyłem go w policzek. Przyhamowałem jednak swoją siłę, gdybym uderzył go tak, jak to miałem w zwyczaju, mógłbym go spokojnie zabić. Tego nie chciałem uczynić. Jednak Eliyab nie wydał z siebie najmniejszego dźwięku, a jego uderzona twarz cały czas była w tym samym punkcie, do którego zmuszona została powędrować. Jeśli chciał mnie zdenerwować, to osiągnął swój cel.

- Skoro tak bardzo chcesz, będę cię bił, dopóki nie dasz jakichkolwiek oznak życia – wycedziłem przez mocno zaciśnięte zęby. Odrzuciłem na bok kołdrę i złapałem chłopaka za szyję podnosząc go do pionu. Reszta działa się sama. Ciosy leciały tak, by ubranie mogło schować ewentualne sińce czy skaleczenia. Jeśli w taki sposób chciał bym wrócił go do życia, nie miałem nic przeciwko. Słowo silniejszego jest prawem ostatecznym, uczą nas tego od szczeniaka. W końcu chłopak pisnął i zwinął się na podłodze. Z jego oczu znów zaczęły lecieć łzy, całe szczęście.

- Więc? - Spojrzałem na niego surowo, w dalszym ciągu nie mogłem być pewien, czy przypadkiem nie jest to tylko chwilową oznaką życia.

- Przestań, proszę... - w końcu słowa, w końcu przestał być lekką i bezbarwną kukłą.

- Ubieraj się. - Po tych słowach wyszedłem z pokoju, by przygotować posiłek. Goście mieli się zjawić za jakieś dwie godziny, wszystko musiało być dopięte na ostatni guzik.

ELIYAB
Bolało mnie wszystko. Począwszy od głowy a zakończywszy na stopach. Nie musiał reagować tak gwałtowanie, nie musiał mnie bić tak, jakby chciał mnie zabić! Ta jego mocna chęć poturbowania mojego ciała, przywróciła mnie do życia. Ból przypomniał mi że jeszcze żyję, a skoro żyję, to nie ważne co by się działo, mam do tego życia prawo. Jednak mimo wszystko, ile zdołam wytrzymać? Westchnąłem i opierając się o łóżko, podniosłem się z wielkim wysiłkiem. W co mam się ubrać? Rozejrzałem się po pokoju. Na krześle leżało ładnie zapakowane pudełko. Podszedłem do niego chwiejnym krokiem. Niepewnie pociągnąłem za wstążkę i ściągnąłem pokrywę. W środku leżały ładnie ułożone ciuchy. Ubrałem się, w o dziwo, pasujący strój i ostrożnie wychyliłem nos z pokoju. Po mieszkaniu zdążył się już rozejść zapach jedzenia. Mój żołądek gwałtownie się zakotłował, no tak, nie jadłem niczego od wczoraj. Powoli poszedłem do epicentrum zapachów. Kroki stawiałem tak niepewnie, jak dziecko, które właśnie uczyło się chodzić. Ezra odwrócił się kiedy tylko usłyszał skrzypnięcie podłogi, pod naporem jego intensywnego spojrzenia, prawie się przewróciłem. Zmierzył mnie od góry do dołu, po czym niedbale powiedział:

- Ładnie wyglądasz. - Po tych słowach odwrócił się i znów zaczął zajmować się garnkami pełnymi pięknych i smakowitych zapachów.

- Dziękuję – odpowiedziałem mu nieśmiało. Już zdążyłem się zorientować, że strasznie nie lubi, kiedy mu się nie odpowiada.
Gdy goście przyszli, wszystko było już gotowe. Ezra oczywiście poinformował mnie, kto miał dzisiaj nas odwiedzić. Był to Yehosef ze swoim kochankiem – Haezerem. Wyglądali jakby bardzo dobrze się dogadywali i z pewnością tak było. Nikłe światełko zazdrości zapaliło się na chwilę w moim sercu. Czemu ja tak nie mogę mieć? Jednak tak szybko jak się pojawiło, tak szybko zgasło. Moim całym ciałem zawładnęła przeogromna chęć jedzenia. Na chwilę zapomniałem o całym otaczającym mnie świecie. Wszystko kusząco mnie wołało, potrawy kłóciły się między sobą, która pierwsza ma być zjedzona. Głosy przy stole zlewały się w jedno, nie były w stanie przebić się przez potężną zasłonę zapachów. Byłem potwornie głodny. I dopiero kiedy głód powoli zaczął znikać, wyostrzył mi się zmysł słuchu. Yehosef cały czas wesoło zagadywał do mało rozmownego Ezry, jednak widać było, że już się przyzwyczaił do prowadzenia monologu. Dla takiego gaduły z pewnością nie było to trudnym zadaniem. Aczkolwiek to co mnie najbardziej wprawiało w zakłopotanie, to ciekawskie spojrzenia Haezera. Ciekawość dosłownie oblepiała całe jego ciało, a oczy uśmiechały się przyjaźnie i zawadiacko zaczepiały. Byłem zmieszany, nie wiedziałem, jak zachować się na taki przejaw zainteresowania. Tym bardziej, że młody wilk wyglądał jakby przyglądał mi się od dłuższego czasu, a ja dopiero teraz wróciłem z krainy jedzenia. Pewnie wyglądałem jakbym nie jadł miesiąc, strasznie głupio wyszło. Nagle poczułem na swoim udzie dotyk Ezry. Moje wszystkie mięśnie przeszły w stan gotowości, a powietrze wokół mnie zrobiło się rzadsze, nie miałem czym oddychać.

- Zabierz Haezera do pokoju i tam sobie pogadajcie, a my zajmiemy się swoimi sprawami. - Bardziej rozkazał, niż poprosił. Nie było jednak rady. Powoli wstałem i niezgrabnie ruszyłem przed siebie, wzrokiem prosząc wilka, żeby poszedł za mną. Haezer zrozumiał od razu moje błagalne spojrzenie i lekkim, skocznym krokiem poszedł za mną. Przy nim musiałem wyglądać, jak kulawa pokraka, nie było to jednak moją winą. Mimo wszystko, było mi wstyd moich powolnych i koślawych ruchów.
Kiedy drzwi pokoju zamknęły się za nami, z nieopisaną ulgą rzuciłem się na łóżko.

- Jak się czujesz? - usłyszałem przyjazny głos wilka i od razu się poderwałem. Zachowałem się niegrzecznie, jednak on nie wyglądał jakby się obraził. Usiadł obok mnie i cierpliwie czekał na odpowiedź.

- W miarę dobrze – skłamałem. Nie było dobrze i prawdopodobnie długo nie będzie. Jednak musiałem się szybko przystosować. Co to by się działo, gdybym się my poskarżył, a on by o tym doniósł? Nawet nie chciałem o tym myśleć.
Haezer spojrzał mi z taką przenikliwością w oczy, że prawie schowałem się w sobie. Zauważył...

- Nie kłam – powiedział ostro. - Widzę jak się zachowujesz, widzę jak chodzisz, słyszę jak mówisz. Wierz mi albo nie, ale parę tygodni temu wyglądałem tak jak ty i płakałem tak jak ty. Przeklinałem wszystkich za to, co mnie spotkało, a spotkał mnie Yehosef. Nie było łatwo, ale się przystosowałem. - Popatrzyłem pytająco na mojego rozmówcę. Nigdy w życiu bym nie powiedział, że przeszedł prze to, przez co ja teraz przechodziłem. Chwilowe uczucie zazdrości znów mną zawładnęło. Ja byłem pewien, że mi się nie uda wszystkiego tak pookładać. Haezer zauważył moje zmieszanie, czytało się ze mnie jak z otwartej księgi.

- Uderzył cię? - Przytaknąłem.

- Pewnie też brutalnie dobrał się do twoje cnoty? - Na moją twarz wlał się gorący rumieniec, głowa jednak przytaknęła. Spuściłem oczy, było mi wstyd, zły byłem na siebie za tą nieśmiałość. Co jednak miałem poradzić?
Haezer, ku mojemu wielkiemu zdziwieniu, przytulił mnie mocno i pogłaskał po głowie. Tak bardzo brakowało mi tego ciepłego dotyku, że zadałem sobie sprawę z tego dopiero teraz. Łzy znów zaczęły płynąć po mojej twarzy i chociaż nie chciałem, umoczyłem nimi koszulkę młodego wilka. On jednak nic nie mówił, pozwolił mi się spokojnie wypłakać. Byłem ciekaw, czy jego też tak ktoś pocieszał kiedy przez to przechodził? Czy może, po prostu był silniejszy niż na to wyglądał? Nie wiedziałem, za słabo go znałem, by odpowiedzieć na te pytania. Jednak wdzięczny mu byłem za to ciche towarzystwo.

- Nauczę cię, jak przeżyć z tak narwanym egoistą – powiedział wesoło, a w jego oczach pojawiły się łobuzerskie chochliki. Słowa Haezera były śmiałe, mocne oraz dobitne. Wszystko co mówił raziło moje uszy i sprawiało, że piekły mnie policzki. Jednak z pewną nutką zachłanności słuchałem jego słów i nie dowierzałem. Więc nic dziwnego, że kiedy nasi goście opuścili mieszkanie, a ja zostałem sam na sam z Ezrą, o mało nie udusiła mnie niewidzialna gula. Kiedy nasze spojrzenia się spotkały, kiedy on do mnie podszedł i znów bezceremonialnie przewrócił mnie na brzuch, postanowiłem działać. Odwróciłem się gwałtownie w jego stronę i pocałowałem nieśmiało jego zdziwione jeszcze usta. To co stało się później sprawiło, że pierwsze bolesne wspomnienie stosunku odeszło w zapomnienie. Czuła strona Ezry należała tylko do mnie, jednak za nic w świecie nie mógł zauważyć, że jestem z tego powodu dumny. Pewnie znów by mnie sprał, tylko po to, żeby podkreślić swoją bezapelacyjną wyższość oraz męskość. Nie pokochałem go z sekundy na sekundę, wciąż się go bałem, jednak czułem się dużo bezpieczniej.

piątek, 3 stycznia 2014

Trafił swój na swego



Co takiego może jeszcze bardziej uprzykrzyć życie przeciętnemu nastolatkowi, oprócz buzującej gamy hormonów i poczucia, że cały świt jest przeciwko niemu? Powolne, bolesne oraz męczące zdawanie sobie sprawy z tego, iż bardziej odpowiada mu nie płeć przeciwna, a ta której jest on sam. O ile u dziewcząt jest to jeszcze do zaakceptowania, o tyle u chłopców jest już znacznie gorzej. W pewnym sensie odpowiedzialne są za to tak wspaniale wpływające na nasze życie trendy. Ale nie tylko, nie wszystko można zrzucić na panującą modę. Homoseksualizm to dalej temat tabu, a przeciętny nastolatek na pewno nie ma zamiaru z tym walczyć. On nie ma nawet zamiaru jakoś specjalnie się wyróżniać, co notabene z chęcią robi większość jego rówieśników. Chociaż gdyby w przypływie emocji wyskoczył na środek sali z radosnym „Hej jestem gejem”, na pewno wspiąłby się na sam szczyt piramidy z wyróżnieniem. Tylko komu taki, nie oszukujmy się, haniebny przywilej jest potrzebny? Okres szkolny bywa okrutny i niejeden człowiek się już o tym przekonał. Uczniowie są gnębieni za rudy kolor włosów, a co tu dopiero mówić o odmiennej orientacji. Także, nastolatek zdając sobie sprawę z konsekwencji, postanowił udawać, że jest taki jak  reszta. Przynajmniej teraz w szkole, później w pracy, w domu przy rodzinie i tak dalej. Jednym słowem postanowił po prostu żyć w kłamstwie. Jednak, jak wszyscy doskonale wiemy, to co sobie zaplanujemy nie zawsze nam wychodzi. A nieugięty los przeważnie stawia na swoim.

Dominik nie miał w szkole zbyt wielu przyjaciół, a co za tym idzie, nie był szczególnie popularny. Zawsze też chętniej spędzał czas w  towarzystwie dziewcząt niż chłopców. Czuł się wtedy dużo swobodniej, łatwiej mu też było z nimi rozmawiać. Dominik żył tak, by nikomu nie przeszkadzać. Nie chciał przez przypadek znaleźć się na celowniku któregoś z „lepszych” kolegów czy „lepszych” koleżanek. Wiecie, ta szkolna elita, która zawsze musi pojawić się w każdej szkole. Chodzące doskonałości, według nich samych. Jednak według Dominika nie byli niczym specjalnym. Ale tchórz nad tchórzami nie mógł przecież powiedzieć tego głośno, toteż zdarzało się, że często mówił sam do siebie. Tak, Dominik był jedynakiem, ale to nic strasznego. Poprzez godzinne paplanie do swojego odbicia można całkiem ciekawie zagospodarować czas. A ponadto, jakich ciekawych rzeczy można się o sobie dowiedzieć. W taki właśnie sposób Dominik dowiedział się, że jest gejem. Jednak za nim się z tym na dobre pogodził, musiał zaliczyć jeszcze parę dłuższych konwersacji ze swoim „ja”. A takie miał prostolinijne nadzieje na przyszłość! Skończyć szkołę, znaleźć pracę i żonę oraz spłodzić potomstwo. Później, ewentualnie gdyby miał pieniądze, mógłby na starość zwiedzać świat wraz ze swoją ukochaną połowicą. Chociaż, gdyby się nad tym wszystkim głębiej zastanowić, to w ostatecznym rozrachunku planów życiowych odpadały tylko żona o dzieci. I tu właśnie był problem. Dominik zdawał sobie sprawę z tego, że gdy skończy szkołę, pewnie już nigdy nie spotka większości szkolnego tałatajstwa. Jednak co miał zrobić z rodziną? Przecież się ich nie wyprze. Jednak oni z pewnością zrobiliby to, gdyby dowiedzieli się o orientacji pierworodnego. Takim właśnie sposobem dopadała go młodzieńcza depresja. Dominik oficjalnie okrzyknął siebie zdołowanym, leniwym gejem bez przyszłości. Po prostu nie był w stanie myśleć o swojej sytuacji w tęczowych barwach. Dajcie mi śmierć jeśli jest wolna. To było niejako motto jego młodzieńczego ducha. I nawet w  późniejszych latach, kiedy to Dominik oficjalnie stał się mężczyzną, mógł pić alkohol, zrobić prawo jazdy i wiele innych jakże dorosłych dupereli. Jednak nie oszukujmy się, nawet mając dowód osobisty, Dominik dalej był tak samo zagubionym nastolatkiem, jak w przeddzień osiemnastych urodzin. Naprawdę, w jeden magiczny dzień, nie zmienia się całe podejście do świata. Dominik mógłby przysiądź, że z roku na rok było coraz gorzej. I w końcu stało się  to, czego najbardziej się obawiał. Rodziców zaciekawił jego brak zainteresowania płcią przeciwną. Jednak sprytny  chłopak, mając to na względzie jeszcze parę lat wcześniej, przygotował kilka dobrych odpowiedzi, co by dociekliwych staruszków zaspokoić w pełnym wymiarze. Jednak nie mogło to trwać w nieskończoność. Także chłopak, gdy wyjechał na studia, zaczął bardzo przykładać się do nauki. Posłużyło to jako kolejna wymówka. Nie mam teraz czasu na dziewczyny. Rodzice Dominika nawet cieszyli się z tego, że na studiach ich syn odnalazł zamiłowanie do nauki. Jednak miało to tylko ukryć pociąg do osób, o których Dominik nie chciał mówić. I tak właśnie na „dominikowych” studiach zaczęła się cała farsa. Bowiem to, co spokojnie zaplanował jeszcze w liceum, miało się w ogóle nie ziścić.
***
Dominik w tym semestrze zmieniał mieszkanie już trzeci raz, a z każdym następnym było coraz gorzej. Jednak tym razem miał tę cichą, naiwną nadzieję, że uda mu się w nowym miejscu zadomowić nieco dłużej. Dlatego też zamiast w centrum, wybrał mieszkanie bardziej na obrzeżach miasta. W wynajmowanym mieszkaniu znajdowały się dwa pokoje. Jeden jednoosobowy, drugi dwuosobowy. Dla Dominika najważniejsza była cisza i spokój, toteż ten jednoosobowy miał należeć teraz do niego. W drugim pokoju był jeden współlokator, który był właśnie w trakcie poszukiwań swojego towarzysza.
Dominik niepewnie zapukał do drzwi nowego domu. Jednak jego ucho nie wykryło żadnych dźwięków,  które mogłyby zwiastować otworzenie drzwi. Nieco zmieszany popatrzył na zegarek. Dochodziła siedemnasta, czyli godzina była odpowiednia. Pięknie, zapowiada się naprawdę cudownie. Chłopak miał ochotę usiąść i płakać. Ale najpierw postanowił zapukać nieco głośniej. Bo jakby to wyglądało, gdyby ktoś zobaczył płaczącego, dorosłego mężczyznę pod drzwiami mieszkania? I gdy lekko poddenerwowany Dominik zaczął walić w drzwi pięścią, dzwonek do drzwi także nie skutkował, ktoś je w końcu otworzył. Jednak ów widok Dominika w ogóle nie usatysfakcjonował. Otworzyła mu z pewnością dziwna postać. Gdzie właściciel? Chłopak stojący w drzwiach był wyższy, miał trzydniowy zarost i spojrzenie mówiące: „Piłem przez ostanie pięć dni, więc jak śmiesz zakłócać mój spokój?” Ponadto na głowie owego dziwnego jegomości gnieździła się czerwona, rozczochrana czupryna. Gdy Dominik miał ochotę zawinąć się z całym swoim bagażem i uciec do domu rodzinnego, usłyszał niski i ochrypły głos jego, jak mniemał, współlokatora:

- Ty jesteś... Dominik Szulc?

- Tak... - odpowiedział niepewnie. - Gdzie właściciel?

- A, coś mu wypadło. Ja mam klucze dla ciebie. - Dominikowi chciało się płakać, krzyczeć i wszystko naraz. Nie spodobał mu się ten człowiek, co więcej był przerażający i wcale ale to wcale nie budził zaufania. Wydzielał z siebie tak dziwną aurę, że aż miało się ochotę ogrodzić drutem kolczastym.

- Super. - Nieznajomy spojrzał na niego jeszcze lekko przytłumionym wzrokiem i gestem ręki zaprosił go do środka. Gęstość powietrza w mieszkaniu niemal natychmiastowo znów wypychała na korytarz, jednak Dominik dzielnie i twardo wszedł do środka. Tlenu!

- Jestem Eryk Salicki, w razie jakichkolwiek pytań, śmiało wbijaj do mojego pokoju. A tymczasem pozwól, że będę kontynuował moje spanie. - Dominik za nim zdążył odpowiedzieć dźwięczne „ok”, współlokator zniknął w odmętach swojego pokoju. Westchnął głęboko i wszedł do swojego małego pokoiku. Usiadł na łóżku i zaczął głęboko rozmyślać. Dobra, każdemu zdarza się popić, to nic wielkiego, to nic wielkiego. Jakoś, mam nadzieję, wytrwam. Zaszyję się tu i może nawet zapomni o moim istnieniu. Ech, chyba zacznę szukać nowego lokum... Cóż, optymistą nie można było go nazwać, jednak nie poddawał się w swoim nudnym i płytkim życiu. Więc, już w jakimś sensie był to progres, powiedzmy. Dominik zaczął powoli rozpakowywać swoje manele. To tu, to tam, a nie to jednak gdzie indziej i tak dalej. Na tej batalii pełnej ciężkiego planowania upłynęły mu trzy godziny. W brew pozorom, nie miał dużo rzeczy, jednak miał w nawyku przestawianie wszystkiego po pięć, dziesięć razy. I w momencie, w którym uznał, że jedna rzecz stoi właściwie, znajdował nową, która mogłaby stać w nieco lepszym, bardziej strategicznym miejscu. I tak właśnie przez trzy godziny potrafił z namiętnością wszystko przekładać, chociaż zdarzało się, że czasami trwało to dłużej. Jednak pomińmy ten nieciekawy aspekt jego życia.

- Wreszcie koniec! - Po tych pełnych wysiłku słowach opadł na łóżko i zaczął wsłuchiwać się w ciszę. Tak przyjemną i głęboką. Gdyby tak mogło już zostać, to byłoby cudownie. Jednak tak umiłowaną kochankę Dominika zbezcześcił współlokator, który postanowił wrócić do świata żywych. Po pokoju rozeszło się ciche pukanie. Za co?!

- Proszę – powiedział dosyć cichym głosem, po czym zwrócił swoje spojrzenie prosto w stronę drzwi.

- Jako że dzisiaj piątek, to mam nadzieję, że nie będzie przeszkadzać ci mała impreza. Oczywiście, chcąc nie chcąc, też jesteś zaproszony. - Dominik popatrzył na chłopaka oszołomionym spojrzeniem, a na jego usta zaczęły cisnąć się milion słów. Jednak Szulc potrafił nad tym zapanować, toteż odpowiedział tylko potulnym:

- Spoko. - I na tym rozmowa się skończyła, ze współlokatorem oczywiście, bo Dominik przeprowadzał właśnie ze sobą namiętną, pełną uniesień konwersację. Co to miało, przepraszam bardzo, być?! Chcąc nie chcąc?! Człowieku patrzyłeś w lustro? Wyglądasz jakby  ktoś prowadził na tobie testy nuklearne i dalej chcesz imprezować?! To się w głowie nie mieści, no na pewno nie w mojej. Przypuszczam, że jego wątroba już zaczęła się pakować. Ja w zasadzie też powinienem zacząć to robić. Dlaczego zawsze ja?! No dlaczego?! Jedyne czego wymagam to trafić na normalnego, ułożonego i spokojnego współlokatora... No faktycznie mam te wymagania. A niech to wszystko szlag...
Dominik byłby w stanie jeszcze długo tak ze sobą rozmawiać, jednak natrętny dzwonek do drzwi wybił go z normalnego toru rozmyślań, a wprowadził na ten przepełniony strachem. Szulc zdał sobie bowiem sprawę z tego, że będzie musiał być społeczny. Bo przecież się tutaj nie zarygluje, chociaż mógłby to uczynić. Nie chciał jednak rzucać wyzwania pijanym ludziom, bo bez wątpienia tak potraktowali by szczelnie zamknięte drzwi. Tylko teraz pojawiało się pytanie kiedy miał wyjść. Teraz? Zaraz? Za dziesięć minut? Kiedy? Nieśmiali i niepewni ludzi już niestety tak mają. Jakiej chwili by sobie nie wyobrazili i tak będzie nieodpowiednia. Zawsze polegają na kimś. I tak właśnie Dominik zaczął się modlić do wszystkich bogów, począwszy od tych egipskich. I któreś musiały go wysłuchać, bo w drzwiach pojawił się Eryk. Umyty, zrobiony na cacy, uczesany, pachnący i wyglądający oszałamiająco. Dominik przez chwilę mił wrażenie, że stoi przed nim zupełnie inna osoba, jednak wściekła czerwień włosów mówiła sama za siebie. Pojawił się Eryk Salicki we własnej osobie.

- Idziesz? - rzucił bezceremonialnie krótkim pytaniem w stronę Dominika, który natychmiastowo zszedł na ziemię.

- Idę, idę, właściwie to już wychodziłem... - skłamał, jednak miła nadzieję, że nie było to kłamstwem oczywistym.

- Czy ty właśnie powiedziałeś więcej niż cztery wyrazy? - Szulc o mało nie udusił się powietrzem. Jak można być tak bezpośrednim w stosunku do kogoś, kogo się nie znało? No, wychodzi na to, że jednak nie było w tym niczego skomplikowanego. Bez większego wysiłku czy starań, Eryk był po prostu szczerym facetem.

- To był dosyć niegrzeczne. - Dominik wspiął się na wyżyny swojej odwagi, by to powiedzieć, szybko jednak pożałował swojej decyzji,

- Och, w takim razie przepraszam – powiedział z ironią i kiwnął głową na Dominika by poszedł za nim.

- Pajac – powiedział pod nosem Szulc, tak cicho, by współlokator go nie usłyszał. Eryk odwrócił się lekko w stronę Dominika. Tak, usłyszał cichy akt odwagi chłopaka, jednak postanowił go nie komentować. Nie chciał spłoszyć tak bohatersko rodzącej się odwagi. Eryk kulturalnie wprowadził swojego nowego współlokatora w grono starych i mniej starych znajomych. Jako że Dominik wyglądał na nieśmiałego, zagubionego, małego człowieka, toteż nikt nie zwracał na niego większej uwagi. Szulc także nie upomniał się o fanfary dla swojej osoby. Najzwyczajniej w świece przysłuchiwał się rozmowom innych ludzi, uśmiechał się i grzecznie potakiwał głową. Nigdy jednak nie zabierał głosu. Za bardzo bał się ośmieszenia albo innych paru rzeczy, które bez problemu mógłby sobie wymyślić. Zmęczony głośnymi śmiechami i głupimi komentarzami postanowił na chwilę opuścić pokój. Swoje kroki skierował do kuchni, w której było tylko odrobinę ciszej. Niemniej jednak, przyniosło to małą ulgę jego uszom. Dominik oparł się o parapet i zaczął przyglądać się jeżdżącym autom. Wbrew pozorom nie zaczął teraz myśleć o górnolotnych sprawach, może dlatego, że przez cały wieczór nawet nie powąchał alkoholu. W jego głowie zrodziła się mała, podstępna myśl, czy jakby już nie wrócił do towarzystwa, to ktoś by to zauważył. Może Eryk po jakimś czasie by się zorientował, że ubyło mu jednego imprezowicza. Ale przecież nie przejąłby się tym w ogóle, prawda?

- A więc tutaj się schowałeś. - Dominik odwrócił się gwałtownie w stronę usłyszanego głosu. Więc jednak zauważył jego zniknięcie dużo wcześniej. A przecież nie było go może z dwie minuty.

- Wcale się nie chowałem, chciałem tylko chwilę odpocząć od decybeli w twoim pokoju. - Szulc z powrotem wrócił do gapienia się przez okno. Eryk natomiast podszedł do lodówki i wyciągnął z niej dwa piwa. Jedno postawił przed zaskoczonym Dominikiem i słowami z lekka pogardliwymi powiedział:

- Napij się, to może do kogoś jeszcze się dzisiaj odezwiesz.

- A czemu to tak się mną przejmujesz co?

- Nie przejmuję się w ogóle. Ale znajomi już zaczęli robić zakłady ile tutaj wytrzymasz. - Salicki uśmiechnął się szyderczo. - Zgadnij ile wynosi najdłuższy termin? - Dominik lekko spochmurniał. Od razu wydedukował, że imprezy w tym domu są częściej niż upragniona przez niego cisza.

- Nie wiem – odpowiedział chłodno i popatrzył na stojące przed nim piwo. Może dzięki niemu uda mu się przetrwać dzisiejszą noc.

- Zero z tobą zabawy. Osiem dni, to najdłuższy termin. Jednak zdecydowana większość twierdzi, że już jutro zaczniesz szukać nowego mieszkania, a za dwa, trzy dni już cię nie będzie. - Ładnie poukładali mu życie nieznajomi ludzie. Choćby nie wiem co, zostanę  tutaj dziewięć dni, tak by żaden z tych parszywców nie cieszył się z wygranej! Dominik lubił robić wszystkim na złość, jednak robił to w swojej głowie. A jeśli już coś mu się udało w realnym życiu, to przeważnie nikt tego nie zauważał. Taka nieszkodliwa szkoda.

- A ty na ile dni stawiasz? - Szulc otworzył piwo i zrobił wielkiego łyka. Tak dawno nie czuł smaku alkoholu, że mógłby teraz wypić całą puszkę naraz.

- Cóż powiedziałem im tylko tyle, że mogą się jeszcze zdziwić. - Eryk puścił oczko w kierunki zdezorientowanego Dominika, po czym powrócił zabawiać swoich gości. Serce zostawionego chłopaka zrobiło radosne „badum”, a twarz lekko się zaróżowiła. Głupi, musiało mi się przewidzieć.
Dominik zrobił kilka śmiałych kroków na przód i znów wszedł to pokoju zabaw dorosłych ludzi. Tym razem w ręku dzierżył broń w postaci piwa, która dodawała mu minimum odwagi, aczkolwiek praktycznie niczego nie zmieniła. Kiedy wchodził do pokoju kilka osób uśmiechnęło się do niego zachęcająco i to właśnie w tamtą stronę postanowił się udać. Znowu zaczął wysłuchiwać dziwnych historii, które w ogóle go nie obchodziły. Jednak tym razem odezwał się parę razy. I tak jakoś zleciał mu czas. Więcej piwa nie pił, chciał trzymać fason. Co prawda do pokoju miał blisko, jednak wolał nie zataczać się jak co poniektórzy. Nie miał zamiaru wymieniać z imion, bo oczywiście ich nie zapamiętał.
W końcu impreza dobiegła końca, a na pokładzie statku został tylko on i kapitan. Zmęczony i pijany kapitan. Dominik popatrzył na zrujnowanego współlokatora, który właśnie odprowadził do drzwi ostatnich gości. Ten moment wydał mu się odpowiedni na ewakuację do własnego pokoju. Nie miał ochoty na pijackie konwersacje. Jednak nie udało mu się spełnić tego zadania, bowiem usłyszał głośne i bełkotliwe:

- Czekaj, czekaj! - Dominik z pełnym podenerwowaniem odwrócił się w stronę Eryka i zadał mało wykwintne i niesubtelne pytanie:

- Co?

- Jesteś gejem? - Szulc został tak zbity z tropu tym pytaniem, że jedyne co był w stanie na nie odpowiedzieć, brzmiało jak kosmiczny bełkot. Jak? Skąd? Dlaczego? Natomiast Eryk widząc zakłopotanie chłopaka roześmiał się tylko głośno i poklepał go po ramieniu.

- Dobra, już wiem. Dobranoc. - Nie czekając na jakąkolwiek reakcję i tak skamieniałego Dominika, poszedł do swojego pokoju, by podładować baterie snem. Szulc natomiast zasnął dopiero bo bardzo ciężkiej batalii z kołdrą i własnym mózgiem. Miał bowiem nadzieję, że to co usłyszał od Eryka, było tylko i wyłącznie spowodowane alkoholem krążącym w jego żyłach i że nie będzie tego pamiętał.
Popołudniem, bo rankiem nie można było tego nazwać, Dominik krzątał się po kuchni bardzo cichutko. Zadane mu pytanie dalej odbijało się głośnym echem w jego głowie. Tak więc na pewno nie chciał przypadkowo zbudzić Eryka. W ogóle miał nadzieję, że jakimś magicznym sposobem uda mu się go unikać aż do przeprowadzki. Kij w to, że da wygrać któremuś z jego znajomych, to  teraz nie było ważne.

- Mi też zrobisz śniadanie? - Szulc wrzasnął głośno słysząc zakazany głos. Jednak szybko pozbierał swoje myśli i z gracją odpowiedział:

-  Nie. - Wziął do ust niedokończoną kanapkę a do ręki kubek z gorącą herbatą. Jednak na drodze do jego pokoju stała duża, umięśniona przeszkoda. Eryk specjalnie przesuwał się w tę samą stronę, co współlokator, by uniemożliwić mu przejście. Jego rozbawienie rosło z sekundy na sekundę. Za to Dominik byłby w stanie przekopać się pod natrętnym Salickim gdyby to tylko było możliwe.

- Daj spokój, jedna przysługa cię nie zabije. - Szulc wyjął kanapkę z buzi i pochmurnym wzrokiem popatrzył na niezwykle zadowolonego Eryka.

- Której części „nie” nie zrozumiałeś? - Musiał udawać twardziela, bo inaczej ten typ spod ciemnej gwiazdy całkowicie go zdominuje. A Dominik nie miał zamiaru robić za czyjąś służącą. Może był cichy, jednak w ostateczności potrafił się obronić, przynajmniej tak sądził.

- Cóż tej, w której mówisz nie. - Uśmiechnął się szarmancko i z wyzwaniem wypisanym na twarzy spojrzał na coraz bardziej poddenerwowanego chłopaka.

- To nie ma sensu. Zrób sobie sam skoro masz tyle wigoru, by mi dokuczać do samego rana. - Spokój i opanowanie to podstawy dobrej taktyki. Wszystko byle tylko nie dać się sprowokować.

- Ech, no już dobrze. Wyluzuj  trochę. - Eryk poczochrał go po głowie, po czym przepuścił w drzwiach. Dominik pognał do swojego pokoju na tyle szybko, na ile pozwalał mu na to kubek z herbatą. Jednak nawet w swoim mały zaciszu nie czuł się bezpiecznie. Był zły na siebie, na współlokatora i na przeznaczenie, które zagnało go do tych parszywych czterech kątów. Jednak postanowił, że będzie w miarę możliwość grał spokojnego i ułożonego chłopaka. Może dzięki temu dotrwa do następnej przeprowadzki. Przecież nie mógł się teraz spakować i wyjść. Gdzie by mieszkał? Pod mostem? Wszystkiemu winne było to jedno, nieszczęsne pytanie, które zadał mu Salicki. Jak on się domyślił? Dominikowi zawsze się zdawało, że dobrze się ukrywał. Nie miał zniewieściałych zachowań, nigdy nie wpatrywał się za bardzo w mężczyzn. Po prostu dobrze się pilnował, przynajmniej tak mu się wydawało. Jednak Eryk wszystko popsuł. Najłatwiej byłoby teraz do niego pójść i spytać o co mu tak dokładnie chodziło. Jednak co się stanie, jeżeli Eryk nie będzie tego pamiętał? Głowa Dominika prawie wybuchnęła myśląc o tych wszystkich rzeczach. Zdecydowanie za bardzo się tym przejmował. Jednak Szulc nienawidził niedokończonych spraw, więc postanowił podjąć się tej samobójczej misji.  Tempem wyścigowego ślimaka ruszył w kierunku drzwi współlokatora.

- Śmiało, dasz radę. – Motywował samego siebie, jednak nie było to zbyt pomocne. Dominik miał wrażenie, że z nerwów zaraz zwymiotuje na drzwi. Wtedy to by się dopiero narobiło. Kiedy do jego uszu dobiegł szmer z pokoju Salickiego, o mało nie wbił się w sufit. Serce prawie wyskoczyło mu z klatki piersiowej, gdy oczy przekazały do mózgu wieść o tym, że Eryk planuje wyjść z pokoju. Dominik niewiele myśląc, złapał w tym momencie za klamkę i zamiast pchnąć, pociągnął. Tym samym sprawił, że Salicki napotkał opór próbując wyjść z własnego pokoju.

- Nie wypuścisz mnie? – Do uszu Szulca dobiegł cichy i stłumiony śmiech. Dominik miał ochotę teleportować się na księżyc, bez maski tlenowej. Umrzeć tam w zapomnieniu i spokoju. Jednak jego priorytetem było teraz jakoś umknąć z tej zawstydzającej sytuacji. O taktycznym odwrocie nie było mowy. Zrobiłoby to z Dominika niezłego dziwaka. Tak więc pozostała mu tylko obrona słowna. Szulc puścił klamkę i z zażenowaniem popatrzył na Eryka, który już bez problemów otworzył drzwi.

- Wejdź – powiedział Salicki szarmancko się uśmiechając i pokazując swój wspaniały pokojowy bałagan. Dominik skinął głową i wszedł do środka, starając się nie nadepnąć na podejrzanie wyglądające rzeczy. Usiadł na skrawku łóżka, po czym wziął głęboki oddech. Poważnie spojrzał w oczy Eryka i spytał:

- Co miało znaczyć, to wczorajsze pytanie? – Dominik z całych sił starał się brzmieć spokojnie i opanowanie. W momencie, w którym straci zimną krew, polegnie.

- Które pytanie? – Eryk nie miał zamiaru niczego mu ułatwić. Bawił się doskonale. W głębi duszy był małym sadystą, który pragnął krwi. Uwielbiał drażnić się z ludźmi, jednak nie każdy był w stanie to wytrzymać.

- Dobrze wiesz które.

- Sporo wczoraj wypiłem, chyba musisz mi przypomnieć. – Salicki usiadł na łóżku, tuż obok swojego lekko speszonego współlokatora i spojrzał na niego wyczekująco. Dominik miał ochotę rozerwać mu tętnicę, jednak kolejny głęboki wdech zrobił swoje. Szulc znów stał się chwilową oazą spokoju.

-Jak wpadłeś na tak szalony pomysł, żeby spytać mnie czy jestem… - nastąpiła krótka chwila męczącego napięcia dla tylko jednej ze stron, po czym padło ciche i niepewne – gejem…

- Cóż, zgadywałem. – Eryk popatrzył na zbitego z tropu Dominika po czym dodał – Nie zrobiłeś niczego, co by mnie, powiedzmy, na twój trop doprowadziło. Nawet jedna z dziewczyn była święcie przekonana, że wpatrywałeś się w nią jak dzikie zwierzę. – Salicki roześmiał się przyjaźnie i poklepał po plecach speszonego Szulca.

- Więc, więc… - Dominik nie był wstanie wydusić z siebie nawet najmniej logicznej i spójnej wypowiedzi. W dalszym ciągu nie rozumiał, o co w tym wszystkich chodziło i czy przypadkiem nie był to jakiś dziwny i głupi żart.

- Wybacz, że wpędziłem cię w zakłopotanie. Jednak jestem dosyć bezpośrednim człowiekiem, więc wolę na początku spytać, niż później mieć nieprzyjemności z hetero. – Eryk musiał bardzo się starać o to, by w tej chwili się nie roześmiać. Patrzenie na dorosłego faceta, który zmieszał się do tego stopnia, było nadzwyczaj komiczne. Jednak wiedział, że czasami warto zapanować nad swoimi odruchami.

- Jak to mieć nieprzyjemności z hetero? – Procesy myślowe Dominika były bliskie zera, toteż dopiero po zadaniu pytania na głos, jego mózg uświadamiał sobie, znaczenie pewnych słów. Tak to czasami, niestety bywa, że nasz najważniejszy organ odpowiedzialny za procesy myślowe, robi sobie chwilowy i niezapowiedziany urlop.

- Widzę, że jesteś w potężnym szoku. Pomyśl chwilę. – Jednak Szulc już był pewien znaczenia wypowiedzianych słów. W chwili gdy zdał sobie z tego sprawę, wstał tak szybko jakby siedział na rozgrzanym piecu.

- Boże Święty! - wrzasną i skierował swoje szybkie kroki w kierunku drzwi. Sytuację można by podsuwać krótkim: trafił swój na swego.

- Czekaj! - W ślad za wrzaskami Dominika poszedł Eryk. Nie chciał by zaistniała sytuacja skończyła 
się w taki sposób. Ponadto Salicki nie był w stanie zrozumieć, jak chłopak w  takim wieku mógł być aż tak zamknięty w sobie i aż tak przewrażliwiony na punkcie swojej orientacji. Widocznie nie wszystkim przychodziło to tak łatwo jak jemu.

- Nie będę czekać! Chcę się stąd wyprowadzić jak najszybciej! - Salicki złapał współlokatora za ramie i nieco za mocno pociągnął go w swoją stronę. Dominik syknął z bólu, jednak jego oczy w dalszym ciągu wyrażały zawziętość.

- Chcesz się wyprowadzić bo... - Eryk natomiast zachowywał się bardzo spokojnie. Kto by pomyślał, że ich role tak szybko się odwrócą.

- Bo chcę żyć, tak jak żyłem do tej pory, normalnie. Bez współlokatora, który wtrąca nos w nieswoje sprawy!

- Jesteś na mnie zły dlatego, że odkryłem twoją małą tajemnicę? A może wyobrażasz sobie, że się zaraz na ciebie rzucę, co? Albo jeszcze lepiej! Może jesteś zły właśnie dlatego, że jeszcze tego nie zrobiłem? Hm, która z opcji jest prawdziwa?

- Zwariowałeś! Do reszty zgłupiałeś! - Dominik ze wszystkich sił starał się wyrwać z żelaznego uścisku współlokatora, jednak nie było tak łatwym zdaniem, jakby się mogło wydawać.

- Ja zwariowałem? - prychnął już lekko zirytowany. - A to może ja zachowuję się jak uczeń gimnazjum, który właśnie odkrył, że woli patrzeć się na męskie tyłki niż na damskie?

- Niczego nie rozumiesz...

- Och, no  proszę cię, ja niczego nie rozumiem? Ja?  - Salicki spojrzał na swojego rozmówcę pełnym niedowierzania wzrokiem.

- Nie mam ochoty o tym rozmawiać – powiedział niezwykle doniośle Dominik. Sprytnym ruchem udało mu się także oswobodzić z uściski Eryka. Czując wolność na swoich ramionach, Dominik niewiele myśląc, pognał do swojego pokoju. Jednak opatrzność miała co do jego ucieczki całkiem inne plany.

- Tak łatwo mi się nie wywiniesz. - Salicki ruszył od razu za nim i pochwycił go tuż przed drzwiami.

- Jesteś uparty ja osioł! - krzyknął zdenerwowany Szulc. Jego wzrok panicznie szukał jakiekolwiek drogi ucieczki. Niestety ręce Eryka doskonale zagradzały drogę w każdą możliwą stronę.

- Ty jesteś uparty jak osioł. - Salicki wbił surowe spojrzenie w twarz Dominika.

- I co mi teraz zrobisz? Będziesz tak stał i się na mnie groźnie patrzył? A może... - Eryk pod wpływem impulsu przerwał tyradę Dominika mocnym i stanowczym pocałunkiem. Szulc był tak oszołomiony, że w pierwszych sekundach owej akcji, nie był w stanie zareagować. Nawet jakaś część jego świadomości chciała się temu poddać, jednak to zdrowy rozsądek głośniej krzyczał. I takim właśnie sposobem Szulc zaczął się rzucać, jak małe, wystraszone zwierzątko. Eryk jednak nie należał do ludzi, którzy się łatwo poddają. Złapał on Dominika za ręce i docisną go mocniej do drzwi, z premedytacją zrobił to o wiele za mocno. Jednak to ułatwiło mu utrzymanie niesfornego współlokatora w ryzach. Eryk oderwał się od ust Dominik i spojrzał na jego twarz. Zaczerwienianą. Speszoną. Zmieszaną.

- Uspokoiłeś się trochę? - powiedział Salicki niezwykle łagodnym głosem i spojrzał w zamglone oczy Dominika.

- Trochę... - opowiedział zawstydzony do granic możliwości. Pierwszy raz całował się z mężczyzną, co prawda został do tego zmuszony, jednak nie czuł się źle z tego powodu.

- To... Pomóc ci się pakować czy jednak zostajesz? - Eryk figlarnie ruszył brwiami i uśmiechnął się zniewalająco. W odpowiedzi Dominik skrzywił się nieznacznie i powiedział:

- Rozważę możliwość zastania... - Salicki roześmiał się serdecznie, po czym oswobodził ręce 
swojego współlokatora. Dominik natomiast z podkulonym ogonem wszedł do swojego pokoju i o mało nie zaczął krzyczeć, tyle kotłowało się w nim emocji. Miał ochotę drapać ściany, śmiać się, płakać, kopać krzesła, szafki, obojętnie co. Nie miał pojęcia, że jego życie mogło tak drastycznie odwróci się do góry nogami, po tak krótkiej znajomości z praktycznie obcym człowiekiem. Jednak nawet najwięksi kochankowie zaczynali jako obcy sobie ludzie. Zwariowałem. Co się ze mną dzieje? Dominik spojrzał do lusterka, które stało na półce. Jego odbicie było dziwnie nieswoje. Zaróżowione policzki i błędne spojrzenie mówiły same za siebie. Szulc postradał zmysły.

- Dałeś się pocałować prawie obcemu mężczyźnie – powiedział z powagą do lusterka. Na to jakże  intensywne wspomnienie, na jego twarz znów wlał się krwawo czerwony rumieniec. Dominik o mało nie rzucił owym przedmiotem, który pokazywał mu jego zawstydzoną twarz. Jesteś mężczyzną do cholery! Zachowuj się jak mężczyzna, a nie jak małoletnia panna!  Jednak motywujące słowa na niewiele się zdały, bo mózg i tak robił swoje. Dominik nie przestawał myśleć, o ustach Eryka, co doprowadzało go do prawdziwej rozpaczy ale i jakiegoś dziwnego i nieznanego mu wcześniej uniesienia. Szulc rzucił się na łóżko i przykrył głowę poduszką, jakby to miało odciąć go od świata. Jednak najgorsze w tym wszystkim było to, że  cała ta burza działa się w jego głowie, a głowy przecież nie mógł się pozbyć. Toteż postanowił przez resztę dnia wegetować nie przejmujący się w ogóle tym, że po mieszkaniu chodził Eryk i tym, że jego własny mózg aktualnie w ogóle nie chciał go słuchać. Oczywiście nic z tego postanowienia nie wyszło. Dominik podskakiwał na dźwięk każdego głośniejszego szurnięcia kapciem. Zdawał sobie sprawę z tego, że jeżeli potrwa to jeszcze nieco dłużej, to najzwyczajniej w świecie zwariuje. Jego zmysły już tańczyły wesołego oberka. Ale co on mógł w obecnej sytuacji zrobić? Przecież nie wyjdzie i nie rzuci mu się na szyję. Tyle lat skutecznego ukrywania uczuć diabli wzięli. I to wszystko przez jednego, pewnego siebie czorta, który robił co mu się żywnie podobało. Szulc stracił swój spokojny i umiłowany grunt pod nogami, a w zamian dostał popękane od trzęsienia ziemi podłoże.

- Aaaaa! Nie wytrzymam! - wrzasnął na całe gardło. Już nawet nie chciało mu się powstrzymywać. Skoro on nie mógł wyjść do Salickiego (bo nie), to niech on przyjdzie do niego. I zrobi... No właśnie, zrobi co? Tego Dominik nie wiedział. Jednak Eryk się nie zjawił. Chwilę po swoim szaleńczym krzyku, Dominik usłyszał, jak trzasnęły drzwi wyjściowe. Oznaczało to tylko tyle, iż Szulc został teraz całkowicie sam ze swoimi myślami. Postawiony w takiej sytuacji położył się już nieco spokojniejszy na łóżku i zasnął. Nagłe wyjście Eryka skutecznie ostudziło wszystkie kotłujące się w nim emocje. Czyżby Dominik zaczął sobie wyobrażać za dużo?

Parę godzin później Dominika obudziło lekkie, bezczelne postrząsanie jego ciałem.

- Czego? - wymruczał niezadowolony i lekko zaspany.

- Wstawaj, bo życie prześpisz. - W odpowiedzi usłyszał rozbawiony głos współlokatora. Szulc nie mógł pojąć jego ciągłej i bezgranicznej wesołości. Nigdy w życiu nie spotkał tak beztroskiej osoby.

- Nie przeszkadza mi to. - Dominik popatrzył na niego już nieco bardziej orzeźwionym spojrzeniem. Tak jak się spodziewał, wpatrywało się w niego wesołe lico Eryka. Salicki złapał  współlokatora za rękę, zaprowadził do pokoju i posadził na swoim łóżku.

- Wybierz numer od jednego do pięciu. - Szulc popatrzył na niego podejrzliwie, nie miał pojęcia o  co mogło chodzić w tej głupawej wyliczance.

- Sześć tak myślę...

- Nie zgrywaj się, tylko mów, bo ja wybiorę. - Piekielny uśmieszek Eryka nie spodobał się Dominikowi w ogóle, toteż wybrał pierwszy numer, który przyszedł mu do głowy.

- Skoro nalegasz, to niech będzie trzy.

- Arizona Dream – powiedział wesoło Salicki i podszedł do komputera szperając w filmowych folderach.

- Co Arizona Dream? - spytał mało elokwentnie Szulc, jego mózg widocznie jeszcze się nie dobudził.

- Będziemy oglądać film przy piwku i małych przekąskach.

- Czy ty nie potrafisz wytrzymać chociaż dnia bez alkoholu? - powiedział lekko zdegustowanym głosem.

- Pij, pij będziesz łatwiejszy – odpowiedział mu figlarnie i puścił oczko w jego stronę.

- Serio zwariowałeś...

- Dobra, nie gadaj bo już się zaczyna. - Salicki usiadł obok Dominika i podał mu przyjemnie zmrożone piwo. Prawda była jednak taka, że Szulc nie mógł się w ogóle skupić na filmie. Cały czas zerkał w stronę, pochłoniętego lecącą historią, Eryka.

- Patrz się na film, nie na mnie. - Widocznie nie aż tak bardzo pochłoniętego. Dominik odwrócił głowę natychmiastowo i by ukryć swoje zażenowanie upił łyk piwa, później następny i następny... I takim oto sposobem wypił całą puszkę w przeciągu dwudziestu minut. Dla wytrawnego gracza jedna puszka, to nic takiego, jednak Szulc nie należał do ludzi, którzy mieli w zwyczaju dużo pić. Jednak żeby tego było mało, bystre oko Salickiego od razu wychwyciło moment, w którym Dominik opróżnił całą puszkę. Nie minęła sekunda, a Szulc znów trzymał pełniutkie i gotowe do wypicia piwo. Eryk wykorzystując moment wstępnego upicia współlokatora, objął go delikatnie i nieznacznie przyciągnął do siebie. Nie wyczuwając żadnych oznak sprzeciwu ze strony chłopaka uśmiechnął się tryumfalnie i z niekłamanym zadowoleniem dalej oglądał film. Dominik natomiast skamieniał i o normalnym oddychaniu nie było mowy. Zamiast oglądać filmu skupiał się raczej na tym, żeby nie wykonać jakiegoś zbędnego ruchu, który świadczyłby o jego zdenerwowaniu.
Kiedy ponad dwugodzinny film dobiegł końca, Salicki nie czekając na nieprzyjemną ciszę przyciągnął do siebie Dominika i tym razem delikatnie pocałował. W głowie Szulca lekko zaszumiało, jednak ululany alkoholem zdrowy rozsądek tym razem nie przemówił. Dominik z przyjemnością pozwolił się całować ponętnym ustom Eryka. Jednak kiedy poczuł rękę pod swoją koszulką od razu go przystopował. Z pewnością nie miał zamiaru robić żadnych sprośnych rzeczy z osobą, którą niedawno poznał. Sam fakt tego, że pozwolił się pocałować, był dla niego nieco dziwny, niemniej jednak, nie miał zamiaru go już roztrząsać.

- Ej, ej. – Słowa te przyhamowały nieco niecne zamiary Salickiego.

- No co? - wyburczał niezadowolony robiąc przy tym bardzo smutne oczy. Gdyby Dominik miał jakiekolwiek doświadczenie w „tych” sprawach, z pewnością by mu uległ. Jednak tak nie było i na razie wolał nie ryzykować. Powiadają, że co za szybko to niezdrowo i właśnie tego postanowił się trzymać Szulc. 

- Chyba trochę cię poniosło...

- To tylko ręka pod bluzką, ale szanuję to – Eryk odkleił się od Dominika i rozwalił się wygodnie na łóżku klepiąc miejsce obok siebie. Szulc popatrzył na niego jak na niezwykle rzadkie zjawisko. Jednak położył się na samym końcu łóżka. Cała ta sytuacja była dla niego co najmniej dziwna. Salicki pokręcił głową z dezaprobatą i przysunął go bliżej siebie. Delikatnie przejechał ręką po jego różowym policzku, po czym lekko go po nim pocałował.

- Będziemy tak leżeć? - spytał niepewnie, nie wiedząc do końca czy faktycznie chce usłyszeć odpowiedź.

- Możemy jeszcze się obmacywać. - Dominik drgnął nerwowo a Salicki roześmiał się wesoło i poczochrał go po włosach.

- Faktycznie opcja z leżeniem nie jest aż taka zła – powiedział nieco zbyt nerwowo, jednak nic już się z tym nie dało zrobić.

- Jest jeszcze dużo fajniejszych opcji. - Eryk uścisnął mocno Dominika, po czym wyszeptał mu do ucha:

- Ale wszystko w swoim czasie, na razie leżenie wystarczy. - Szulc rozluźnił się lekko po tych słowach i popatrzył na rozpromienioną twarz leżącego obok mężczyzny. Chyba nigdy nie będzie w stanie pojąć, jak to się stało, że tak postrzelony człowiek zdołał się przebić przez jego szary, wysoki uczuciowy mur. Jednak cóż, stało się. Tylko idiotycznie pewny siebie optymista mógł dokonać niemożliwego.