niedziela, 23 grudnia 2012

Pod fałszywym imieniem

Bohater lubił świat swoich obserwacji.
Bohater był dla siebie tłem by móc obserwować świat.
Bohater nie uważał, że był jedynym bohaterem.
Bohater uważał, że świat składał się tylko z bohaterów.

Świat budził się do życia swoim normalnym tempem. Czyli już od wschodu słońca można było usłyszeć nerwowych kierowców, którzy chętnie naciskali na klakson, zdesperowane panie domu, które swoje niespełnienie przelewały na swoje dzieci oraz zwierzęta, które lubiły świergolić od najwcześniejszych godzin. Pośród tego porannego zgiełku był także jeden cichy osobnik. Od samego rana obserwował ludzi. Robił im zdjęcia, zapisywał, co robią oraz uważnie im się przyglądał. Zdarzało mu się nawet zapisywać kłótnie swoich sąsiadów. Ściany w bolku nie były dźwiękoszczelne, każdy kto mieszkał w tych okropnych budowlach, wiedział co to oznacza. A oznacza to jakieś minimum prywatności, na które się godziny. Ale bohaterowi, to minimum wystarczało. On nawet się z niego cieszył. Słyszał to co chciał, widział to co chciał, obserwował to co chciał. Miał obsesję na punkcie ludzi. Ale nie lubił z nimi rozmawiać. Prowadził swojego rodzaju grę, o której wiedział tylko on. I dopóki tylko on o niej wiedział, jego świat nie musiał się wywracać do góry nogami. Wszystko było stabilne. Jego dni wyglądały prawie identycznie, jedynie życie, które obserwował cały czas się zmieniało. Było mu dobrze. Przyzwyczaił się do swojego cichego życia bez nikogo.
Był samolubny. Nie lubił się dzielić tym co miał. To co było jego, miało takie pozostać. Jednak to co należało do innych ludzi miało być też jego. Chciał wiedzieć wszystko. Zawsze wiedział kiedy wprowadzał się ktoś nowy. Uwielbiał sprawdzać, czy może w tym tygodniu ktoś nie umarł. Albo czy sąsiadom spod czwórki znowu urodzi się dziewczynka. Już trzecia. Wiedział, że starszy pan z bloku naprzeciwko lubił krótkie spódniczki i wielkie dekolty licealistek. Miał całkiem sporą galerię zdjęć policjanta, który zdradzał swoją żonę z miłą panią, która pracowała w osiedlowym sklepiku. No, najwidoczniej nie była taka miła, skro uwiodła żonatego mężczyznę. Ale bohater ich nie rozliczał moralnie. On karmił się tym, co działo się w zakłamanych ludzkich sercach. Pożerał to niczym potwór, nie potrafił bez tego żyć. To był jego tlen. Dzięki temu oddychał, nie wpadał w panikę, funkcjonował, podniecał się i radował. Kochał to. Kochał swoje hobby, a to sprawiało, że kochał samego siebie. Kochał żyć życiem innych.
Bohater popatrzył na zegarek. Była godzina dwunasta. Już od sześciu godzić siedział i zapisywał, siedział i robił zdjęcia, siedział i zapamiętywał, siedział i obserwował.
Niestety jego organizm też miał potrzeby. I choć bardzo nie chciał, musiał spełniać warunki, jakie stawiało przed nim jego własne ciało. Ciało zdrajca. Oddałby duszę by nie musieć jeść, pić, spać, chodzić do toalety, chorować... Ale niestety. Był tylko człowiekiem. Podniósł się pokracznie z łóżka i pomaszerował w stronę łazienki. Zrobił, co miał zrobić. Ubrał się tak, by jak najmniej zwracać na sobie uwagę. To on miał obserwować, nie odwrotnie. Przed wyjściem z domu zajrzał do lodówki, która praktycznie była pusta. Jednak nie potrzebował dużo. Masło, jakaś wędlina, ser no i może parę jajek. Na obiad przeważnie coś zamawiał albo odgrzewał. Gotowe dania to zbawienie nie tylko dla studentów.
Wyszedł z mieszkania. Szedł powoli, dyskretnie obserwował otoczenie. Starał się wszystko dokładnie zapamiętać. Gdy coś bardziej przykuło jego uwagę zapisywał to w telefonie, czasami zrobił zdjęcie. Jednak na dworze istniało to ryzyko, że fotografowana osoba mogłaby to zauważyć. To z kolei mogłoby stworzyć problem. A problemów nie chciał.
Bohater wszedł do sklepu. Doskonale wiedział gdzie, co leżało. Odtworzył dokładnie tę samą trasę, co tydzień temu. Zapłacił niemiłej ekspedientce, Karolinie Koral, zgodnie z tym, co mówiła etykietka przyczepiona do jej piersi, po czym wyszedł ze sklepu. W drodze powrotnej zauważył, że osiedlowa parka słodkich kochanków znowu się rozstała. Pewnie zejdą się za dzień albo dwa. Mieli pewien cykl rozstawania się i ponownego schodzenia. Średnio co dwa miesiące mieli jaką sprzeczkę, przez którą to ona zrywała z nim. Po czym po jakiś czterech dniach on przepraszał ją i wszystko było tak jak dawniej.
Tak jak dawniej... Już nigdy nie miało być tak jak dawniej, przynajmniej w życiu bohatera. Ktoś się wprowadził. Ktoś nowy i to tuż obok niego. Obok niego miała mieszkać całkiem obca osoba. Nowy bohater w jego grze. Przeszył go dreszcz podniecenia. Nowa osoba, nowe tajemnice, nowe nawyki.
Ale przeszedł obok tego obojętnie, nie pokazując jak bardzo się cieszy. Szybko odszukał kluczy, które leżały bezpiecznie w kieszeni. Zamek się odblokował, a on pociągnął za klamkę. Już prawie był w domu. Prawie...
- Przepraszam! - usłyszał głos za swoimi plecami. Postanowił to zignorować. Jednak właściciel owego głosu znowu wypowiedział to słowo. Chcąc nie chcą odwrócił się i popatrzył na osobę, która zakłóciła rytuał jego powrotu do domu. Popatrzył na mężczyznę. Mężczyzna był wysoki, miał około metra dziewięćdziesięciu wzrostu. Ciemne blond włosy, szczery, duży promienisty uśmiech i iskry w piwnych oczach sprawiały, że bohater miał ochotę natychmiast się odwrócić i uciec.
- Nie chcę być natarczywy, ani nic z tych rzeczy. Jestem twoim nowym sąsiadem, mam nadzieję, że się dogadamy – był nieco zakłopotany. Bawił się nerwowo swoją za dużą bluzą, przez co wyglądał strasznie pokracznie.
- A... - wypowiedział bohater i zaczął się odwracać w kierunku drzwi.
- Jestem Marcin! - krzyknął do zamykających się drzwi. Marcin został pozostawiony samemu sobie w niemałej konsternacji. Czyżby zrobił coś nie tak? Nie wydawał mu się. Nagle spochmurniał. Jego piwne oczy zaszły mgłą, na twarz wkradł się ohydny grymas. Postawa się zmieniła a w powietrzu nie można było odczuć wcześniejszej wesołości. Marcin się zmienił. Zmieniło się zachowanie Marcina. Co takiego ukrywał nowy bohater?
Obserwator stał w swoim mieszkaniu pod ściną już dziesięć minut. Nie rozebrał się, w ręce dalej trzymał reklamówkę z zakupami. Bał się. Zauważył do razu, że z nowym sąsiadem jest coś nie tak. Wiedział, że był nienaturalny. Wiedział, że udawał. Tylko dlaczego? I czego chciał od niego? A może wprowadził się tu przez przypadek? Nie mógł teraz wyjść i sprawdzić nazwiska Marcina. Było bardzo prawdopodobne, że on tam gdzieś czeka i dalej chce udawać miłego. Marcin nie chciał mu pokazać prawdziwego siebie. Przynajmniej nie teraz. Świat bohatera zaczął wirować. Z jego ręki wypadła reklamówka, a on osunął się powoli po ścianie. Schował się w pozycji embrionalnej i trwał tak długi czas. Trwał dopóki nie rozległo się pukanie do drzwi. Która to był godzina? Chyba piętnasta. Bohater wstał i spojrzał przez judasza. Tak jak się spodziewał, pod drzwiami stał Marcin i trzymał coś w rękach.
Chłopak postanowił udawać, że nie ma go w domu. Jednak pukanie nie ustawało, wręcz przeciwnie, wzmogło się. W końcu nie wytrzymał. Otworzył lekko drzwi i popatrzył w piwne oczy. W oczy, które coś ukrywały, które śmiały zakłócić jego rytuał.
- Coś się stało? - spytał niepewnie. On pierwszy coś wypowiedział! Jednak starał się by było to jak najbardziej naturalne.
- Uf, już myślałem, że mi nie otworzysz – Marcin zrobił krok do przodu. Bohater złapał za klamkę, by móc zamknąć drzwi w każdym momencie.
- Coś się stało? - ponowił swoje pytanie.
- Chciałem się dowiedzieć jak masz na imię. Nie ładnie tak się nie przedstawić, kiedy rozmówca już to zrobił – Marcin pomachał mu palcem przed nosem. Jednak wciąż utrzymywał żartobliwy ton głosu.
- Rafał – rzucił bez namysłu, oczywiście skłamał. Postanowił, że Marcin może go poznać tylko pod fałszywym imieniem. Co oznaczało tyle, że nie miał zamiaru dać się poznać.
- No i trzeba było tak od razu! - powiedział wesoło i złapał za klamkę od drzwi mieszkania Rafała otwierając je na oścież. Szybko podniósł do góry reklamówkę, w której zabrzęczało obijające się o siebie piwo.
- Nie jestem zainteresowany – powiedział, po czym korzystając z dezorientacji Marcina szybko zamkną drzwi. Zamknął je na wszystkie zamki. Postanowił, że już nigdy ich nie otworzy. Jednak wiedział, że to kłamstwo. Aczkolwiek na chwilę obecną to kłamstwo dawało mu pewną dawkę spokoju, której teraz potrzebował.
Bohater powrócił do obserwowania ludzi. Odprężył się przy tym i prawie zapomniał o swoim nowym sąsiedzie.
Następnego dnia znów wstał o szóstej rano. Znów powtarzał swoje czynności. Jednak w jego zapiskach zaczęło pojawiać się imię Marcin. Otóż jego nowy sąsiad wyszedł i znalazł się w zasięgu jego wzroku. Natura obserwatora nie pozwoliła mu zignorować osoby Marcina.
Jednak bohaterowi wydawało się, że jego sąsiad go widzi. Miał to dziwne przeczucie, że teraz to on stał się obiektem, który ktoś obserwuje, nie podobało mu się to. Zdecydowanie zaczynał panikować. Musiał uciec z mieszkania. Pierwszy raz dusił się we własnym pokoju. Marcin zagarnął jego przestrzeń nawet do niej nie wchodząc. Korzystając z wiedzy, którą zdobył i mając pewność, że sąsiada nie ma w domu, wybiegł szybko ze swojego mieszkania. Udał się daleko do parku. Szedł szybko, bardzo szybko. W końcu usiadał na ławce i rozejrzał się po okolicy. Nie znał jej za dobrze. Nie była jego punktem obserwacyjnym. Jednak odczuwał pewną ulgę. Świadomość, że nie ma w pobliżu Marcina była bardzo kojąca. Siedział na ławce godzinę, może trochę dłużej. Cały czas obserwował niebo. Zanosiło się na deszcz. Jesienna pogoda nie należała do spokojnych. Cały czas się zmieniała. Była to ulubiona pora roku bohatera. Złociste liście opadały leniwie na szary asfalt. Drzewa kolorowały świt na swój własny, indywidualny i piękny sposób. Bohater nie rozumiał jak w tym czasie można mieć depresję. On czuł się strasznie w lecie. Gdy było ciepło, gdy niebo było nieskazitelnie niebieskie, gdy świat ociekał jakąś dziwną i niezrozumiałą dla niego radością. Gdy ludzie siedzieli pochowani w domach przed upałami.
- Piękny dziś mamy dzień, nieprawdaż? - ktoś wyrwał go z zamyślenia. Ktoś wysoki o ciemnych blond włosach i piwnych oczach. Jak on go znalazł?
- Tak – odpowiedział. Znów spojrzał na nadchodzące deszczowe chmury. Czyżby zapowiadały także deszcz w jego życiu?
- Nie podobało mi się twoje wczorajsze zachowanie – Marcin wbił w Rafała ostre spojrzenie.
- Już za późno, by mnie inaczej wychować – nie miał ochoty na tę rozmowę. Miał wrażenie, że nagadał się już za cały rok. Chciałby zamilknąć i nie prowadzić już dłużej tej konwersacji.
- No wiesz? Mógłbyś chociaż przeprosić – zrobił smutną minkę i klepną Rafała w ramię. Znów obdarował go promienistym uśmiechem.
- Przepraszam – Rafał chciał mieć już to z głowy. Zaczął się przygotowywać do odejścia. Wstał z ławki i bez patrzenia na twarz tymczasowego towarzysza postanowił się oddalić.
- Wiem, co robisz – o dziwo zatrzymały go słowa, nie człowiek.
- Słucham? - był widocznie zdezorientowany.
- Mówię, że wiem o twoich małych grzeszkach.
- Musiałeś mnie z kimś pomylić. Nie wiem, o co może ci chodzić – przygotował te słowa już dawno. Na wypadek gdyby ktoś odkrył jego hobby. Widział, że słowa nie były jakieś specjalne. Jednak zawsze musiał przygotowywać się mentalnie nawet na te najprostsze rzeczy.
- Oczywiście, że wiesz. Jestem taki jak ty. Z tą tylko różnicą, że ja nie obserwuję całego otoczenia. Obserwuję obserwatorów. Można powiedzieć, że stanowicie moją małą kolekcję.
- Więc czego chcesz i po co mi to w ogóle mówisz? - Rafał poczuł się zagrożony, był gotów do ucieczki. Jednak czy miałby szansę? Był niski, wychudzony a przydługie czarne włosy przysłaniały mu nieco drogę. Zdecydowanie nie miałby szans z Marcinem.
- Lubię patrzeć jak wyprowadza was to z równowagi. Dam ci przykład. Ty podniecasz się na myśl nowego sąsiada, czy śmierci ciotki Waldka spod jedynki. Mnie natomiast kręci wasza niepewność gdy odkryjecie, że ktoś naruszył wasz teren, że ktoś przygląda się waszemu prywatnemu życiu. Wspaniałe prawda? - Marcin roześmiał się donośnie i podszedł szybko w kierunku chłopaka. Przejechał dłonią po jego czarnych włosach i zajrzał w jego wystraszone zielone oczy. Czerpał z tego wielką przyjemność. Na myśl o tym, że niedługo będzie miał w swojej kolekcji kolejnego obserwatora aż odchodził od zmysłów. Drżała każda część jego ciała, a świat przyjemnie wirował. Wiedział, że jest chorym draniem. I bardzo dobrze! Oni też tacy byli, wszyscy, których zagarnął byli tacy sami. Nie miał wyrzutów sumienie. Nie wiedział nawet, co może oznaczać to pojęcie. Było mu mentalnie dobrze. Dogadzał swoim psychicznym potrzebom, doprowadzał do orgazmu swój mózg. No ale ciało też czasami na coś zasługiwało. A chuderlawa postać chłopaczka, który stał naprzeciw niego nawet mu odpowiadała. Nazywał siebie pieszczotliwie sai nghia. Doskonale go to opisywało.
- Co mam zrobić żebyś zniknął? - Rafał spytał niepewnie wbijając swoje spojrzenie w liściasty dywan. Nie miał odwagi by spojrzeć na Marcina.
- No wiesz? Aleś ty nieczuły, dopiero zacząłem się bawić – złapał za podbródek niższego chłopaka i zmusił do spojrzenie na siebie.
- Zniknij, proszę. Wyprowadź się nawet jutro – Rafał zadrżał.
- Dopiero się wprowadziłem, dziwnie by to wyglądało – Marcin przyjął obojętną postawę i puścił podbródek chłopaka.
- Zrobię wszystko, co zechcesz, tylko daj mi spokój – dusza Rafała była teraz rozbita na milion kawałków. Jego spokojny świat, którym nigdy nie musiał się dzielić, w jednej chwili przestał istnieć. Wiedział, że jego życie już nigdy nie będzie takie samo. Wiedział, że teraz nawet jak Marcin zniknie już zawsze będzie się bał, że przyjdzie następny kolekcjoner obserwatorów. Bo skoro jest jeden musi być i drugi.
- Chodź ze mną do mieszkania. Oddaj mi się, bądź cały mój. Daj mi do zrozumienia, że w pełni cię zdobyłem a odejdę – Rafał chwilę trawił słowa, które zostały bezczelnie rzucone w jego stronę. Nie odpowiedział, odwrócił się i uciekł. Biegł z całych sił. Nie patrzył na ludzi, na okolicę, nie patrzył na nic. Biegł prosto do swojego mieszkania, w którym też już nie czuł się bezpiecznie.
Wstał zadziwiająco późno. Zegarek pokazywał dziesiątą. Jednak bohater nie chciał dzisiaj wychodzić z łóżka. I choć odczuwał potrzebę obserwowania, to starał się ją zdusić. Nagle jego telefon zabrzęczał. Zawahał się chwilę przed spojrzeniem na wyświetlacz. Nie znał numeru od którego dostał wiadomość. Jednak gdy przeczytał pierwsze zdanie od razu się domyślił. Skąd Marcin miła jego numer? Kim on tak naprawdę był? Jak duże miał znajomości? Nie był to gracz, z którym bohater byłby w stanie wygrać. Był za słaby a gra wymagała bezpośredniej konfrontacji. Nawet kapitulacja wymagała od niego czegoś, czego by się nigdy nie podjął. Wymagała ostatecznego aktu zbliżenia. Żadna z opcji nie wyglądała dostatecznie dobrze. Przeleżał w łóżku cały dzień. Zaczął się zastanawiać ile osób przed nim przeszło przez coś podobnego. Pewnie dużo. Marcin wydawał się być już doświadczonym graczem. Bohater chciał zniknął, pogrążyć się w nicości. Chciał czegoś, co nie mogło się spełnić.
Przyszła następna wiadomość. Bezczelnie głosiła, że jeśli bohater wpuści Marcina do sobie, to on mu pomoże. Załatwi tę sprawę szybko i zniknie tak jak obiecał. I w końcu bohater się poddał. Odpisał, że jest gotowy na wyrzucenie Marcina ze swojego życia. Odpowiedź nastąpiła natychmiastowo. Pukanie do drzwi rozeszło się po całym mieszkaniu.
Bohater otworzył drzwi. W progu stał nadawca wszystkich wiadomości. Zwiastun zagłady dotychczasowego spokojnego życia Rafała.
- To nie zajmie zbyt dużo czasu, a jutro do południa już mnie nie będzie – Marcin był pewny siebie. Wszedł spokojnie do sanktuarium Rafała i je zbezcześcił. Zatruł powietrze swoim oddechem. Skalał wszystko swoim dotykiem. Sprawił, że wszystko upadło. Powietrze drżało. Ciało Rafała czuło się jakby miało zaraz umrzeć. Ciało Marcina czuło się jakby odżywało na nowo. Ciche, tłumione jęki zakłócały ciszę, do której mieszkanie było przyzwyczajone. Rafał miał wrażenie, że jego własna przestrzeń, miejsce jego ukojeń zaczyna go nienawidzić. Ciężkie ciało Rafała przygniatało go fizycznie. Obrażone sanktuarium męczyło go psychicznie. Rafał stracił świat, który kochał. Jednak nie był w stanie nienawidzić Marcina. Poczuł jak jego ciałem zawładną dziwny dreszcz, coś czego jeszcze nie znał. Coś czego nigdy nie chciał poznać. Leżał na łóżku i nawet nie myślał, wyłączył się całkowicie. Odłączył się od gry. Gdy się ocknął, Marcina już nie było. Był za to nowy dzień. Zegarek wybił dwunastą. W mieszkaniu rozległo się ciche pukanie. Bohater zerwał się z łóżka. Otworzył gwałtownie drzwi. Kiedy stał się tak gwałtowny? Jednak nikogo nie zobaczył. Jedynie biały skrawek papieru spadł tuż pod jego nogi. Bohater popatrzył na niego niepewnie. Jednak podniósł go i zajrzał do środka.
Tak jak obiecałem Marcin zniknął z twojego życia.
Postaram się by już nigdy nie wrócił.
Żegnaj Aleksandrze.
Sai nghia.
Aleksander spojrzał na drugą stronę kartki, na której także było coś napisane.
Jeśli chcesz wiedzieć, co znaczy sai nghia, to sobie wpisz w translatora.
Marcin.

Aleksander schował się do mieszkania i zapłakał. I nie wiedzieć czemu wcale nie odczuł ulgi. Poczuł pustkę. Nie pragną także obserwować ludzi. Został włączony do kolekcji Marcina. Marcin zagarnął jego świat. Aleksander zdał sobie sprawę, że on już nigdy nie wróci. Wiedział, że teraz by zacząć normalnie żyć, musi nauczyć się, żyć własnym życiem, pod swoim własnym imieniem.

Naiwniaczek

Za każdym razem gdy na niego patrzę ogarnia mnie nienawiść tak potężna, tak jadowita, że wszyscy złoczyńcy tego świata mogliby mi tylko pozazdrościć. Mógłbym ich nawet sporą ilością tej nienawiści obdarować a i tak zostałoby mi jej jeszcze całkiem sporo. Nie żartuję, przez dwadzieścia lat swojego życia hodowałem ją jak małe, domowe zwierzątko. Niestety mój pupil urósł do rozmiarów legendarnych smoków. Obiekt, który dokarmił mojego smoka nosi dźwięczne imię Emil. Tak dźwięczne, że za każdy razem jak je słyszę, czuję się jakbym dostał dzwonem w łeb.
Tak, jestem zły na cały świat, na wszystkich a najbardziej na samego siebie. Moja cholerna wrodzona naiwność i chęć zaufania wszystkim ludziom mnie do tego doprowadziła. Jednak z dniem dzisiejszym ja Feliks Maliszewski oświadczam, że ta na naiwna owieczka umarła żywcem zakopana w czeluściach mojej czarnej duszy. Odrodzę się jak to sławne ptaszysko i tym razem to ja będę wykorzystywać. A gdy już osiągnę status cesarza zła, boga rozpusty i złowieszczego mściciela odegram się na Emilu tak boleśnie, że nie zapomni o mnie do końca swojego nędznego żywota.
Tylko jest jeden mały, malutki szczególik. Nie wiem do końca jak to zrobię, ale zrobię to na pewno.
I gdy już dopracuję plan w stu procentach, ruszę uzbrojony w swój urok osobisty, piękne ciało (które niestety muszę podrasować) i...
- Feliks! Wyłaź już z tego pokoju, odsłaniaj rolety i przestań bawić się w depresję. Masz dopiero dwadzieścia lat.
Matka wkroczyła do mojego pokoju niczym promień słońca i wyrwała mnie z moich mrocznych przemyśleń.
- Ale mamuś, ja nie chcę tam wychodzić, tam jest źle, be i niedobrze – zakopałem się szczelnie w kołdrze niczym pancernik i za nic w świecie nie chciałem stamtąd wyjść. Matka oczywiście zaczęła mnie szarpać i z siłą godną walecznej gorylicy, wyrwała mnie z ciepłych objęć mojego puchowego przyjaciela. Boże, dlaczego ta kobieta jest taka żywiołowa?
- Już trzynasta, ty mały śmierdzący, leniu. Wstawaj, bo przy następnej wizycie twoich kolegów, pokażę im wszystkie kompromitujące zdjęcia z twojego dzieciństwa.
- Groźby są karalne wiesz? - Odburknąłem niezadowolony, niemniej jednak wiedziałem, że jest do tego zdolna. Z prędkością wyścigowego ślimaka spełzłem z łóżka i popatrzyłem przez odsłonięte już okno. Niestety świeciło słońce, ptaszki świergoliły, dzieciarnia się darła a lokalny żul był już po piątym piwie. Faktycznie trzynasta wybiła.
- Gdybyś mnie wsypał, to kto by ci obiady gotował? Pranie robił? Ciuszki prasował? Plecki mył?
- Ej, no weź już nie przesadzaj. Plecy myję sam.
- Ech, Feluńka załamujesz mnie czasami. - Matczyna dłoń spoczęła na mojej głowie i poczochrała moje rozczochrane, czarne włosy.
- Mamo, mogłabyś już tak do mnie nie mówić? Czy może mam wystosować petycję? - nienawidziłem tego zdrobnienia, o ile można to tak nazwać. Ta kobieta dobrze o tym wiedziała.
- Ale, że co? Że mnie załamujesz? Mogłabym gdybyś przestał to robić, więc petycja będzie zbędna – uśmiechnęła się złowieszczo w moją stronę.
- Oj, dobrze wiesz o co mi chodziło.
- Nie, nie wiem. Dzwonił do mnie Filip, powiedział, że wpadnie po ciebie o czternastej – popatrzyłem na nią niezbyt mądry wzrokiem, czyli takim jakim raczyłem ją od dnia moich narodzin, przynajmniej tak mniemam. Jeśli byłoby to możliwe, to moje usta przybrałby teraz kształt znaku zapytania. No wyglądałbym dosyć komicznie, nie powiem, że nie.
- Czekaj, czemu Filip dzwonił do ciebie, a nie do mnie? Skąd on w ogóle ma twój numer telefonu? Masz z nim romans?! - Och jak głupiutki, musiałem to powiedzieć.
- Feluńka słońce najukochańsze, w przeciwieństwie do ciebie, do mnie można się dodzwonić. Poza tym, powymieniałam się numerami z każdym twoim kolegom, gdybyś przypadkiem nie zechciał ode mnie odebrać telefonu i zameldować gdzie jesteś – aparat szpiegowski o kobiecych kształtach.
- Mamuś droga, ja mam dwadzieścia lat, nie musisz mnie szpiegować, poradzę sobie.
- Tak, masz dwadzieścia lat i nawet obiadu nie potrafisz sobie zrobić. Feluńka wybacza ale w tych czasach już przedszkolaki są bardziej samowystarczalne od ciebie - no tak, zapomniałem, że polemiki z „mamozordem” nie wygram. Znowu głupiutki ja.
- Dobra idę się umyć. Zrobisz mi kanapeczki? - uśmiechnąłem się słodziutko i zatrzepotałem rzęsami.
- Pewnie synuś.
Czysty i pachnący zacząłem się zajadać kanapkami, które zrobiła mi mama. Mniam, pychota, wszystko zawsze lepiej smakuje, gdy zrobi to ktoś inny. Przynajmniej taka zasada funkcjonuje u leniuchów z rodowodem, którym nieskromnie mówiąc jestem.
Filip wparował do mieszkania punkt czternasta czego można się było spodziewać. Punktualny, energiczny, dowcipny, uwielbiany przez wszystkich, no moje prawdziwe przeciwieństwo! Przy nim wyglądałem jak szara kałuża, w której kąpie się stado wybłoconych nosorożców. Jednak lubiłem ten jego blask. Zawsze sobie wyobrażałem, że jestem taki jak on. Może nie był najprzystojniejszym chłopakiem na świecie, ale nadrabiał charakterem.
- Kijek, gotowy do drogi? - tak, tak Kijek to ja. Moje ukochane przezwisko, które właściwe obrazuje to, jak wyglądam. Otóż budowy jestem raczej lichej, łatwo mnie połamać o czym pomysłowi koledzy już się dowiedzieli. Co jeszcze mam wspólnego z kijkiem? Bóg raczy wiedzieć. Jednak się przyjęło i dla wszystkich jestem tym nieszczęsnym Kijkiem.
- Powiedz ty mi, gdzie my w ogóle idziemy? Bo chyba jakoś mi wypadło z głowy albo po prostu cię nie słuchałem – owszem, często zdarzało mi się nie słuchać, o czym przyjaciele już doskonale wiedzieli. W pewnym stopniu nawet do tego przywykli.
- O matko, Feliksie mój najukochańszy, gdy ty byłeś pogrążony w swojej emilowej depresji, my twoi przyjaciele, planowaliśmy wyjazd nad jezioro. Wysłałem ci SMS-a, że dzisiaj będziemy iść na zakupy. Tak myślałem, że go prawdopodobnie nie odczytasz, więc na wszelki wypadek zadzwoniłem do twojej matki. Teraz kumasz? - och, jakiś ty zapobiegawczy. Ale nie, na serio. To nie moje wina, że przez ostatni tydzień stałem się takim „nieogarkiem kochanym”. To wszystko wina tego przeklętego Emila.
- Dobra. Czyli potrzebujemy alkohol, alkohol i alkohol. Coś pominąłem? - zatrzymałem się na chodniku przybierając pozę greckiego filozofa. Filip roześmiał się serdecznie i poklepał mnie po ramieniu, z taką czułością jakiej nawet matka mi nie okazywała.
- Wiesz, w przeciwieństwie do ciebie, my jeszcze coś czasami jemy.
- Dzięki, przypominaj mi, że przy was wyglądam jak lolitka z jakiegoś mangowego cosplay'u.
- No jakby tak o tym pomyśleć, to nawet moja siostra wygląda bardziej męsko od ciebie – dla wytłumaczenia jego siostra ma jedenaście lat. Ja mam dwadzieścia jakby ktoś już zdążył zapomnieć.
- Wiedziałem, że uda ci się podnieść moje samopoczucie z minus sto do minus dwieście. No nie moja wina, że wyglądam jak chodzący szkielet, niektórzy po prostu mają problem z tym żeby przytyć, wiesz? - odburknąłem niezadowolony i usiadłem na ławce, krzyżując ręce na piersi. Filip usiadł obok mnie i popatrzył tymi swoimi wielkimi, zielonymi oczami. Nie mógłbym się na niego gniewać nawet jakbym chciał.
- To powiesz mi dokładnie jak to było z tym Emilem? - spojrzenie Holmesa zostało wycelowane w moją stronę. W głębi duszy przeczuwałem, że w końcu o to zapyta.
- No właśnie nic nie było. Pogadaliśmy trochę i to wszystko – w pewien bardzo pokrętny sposób była to prawda.
- Jak z dzieckiem, wszystko trzeba od ciebie wyciągać. Spotkaliście się?
- Tak, raz.
- I co? - zbliżył swoją twarz do mojej dalej świdrując mnie spojrzeniem. Chyba będę musiał znaleźć mniej ciekawskiego przyjaciela.
- Jedno wielkie marnotrawstwo czasu. Rozumiesz, inne charaktery, inne zainteresowania no rozmowa się nie kleiła – ja serio nie chcę powiedzieć prawdy, to takie upokarzające. Ale pewnie i tak pęknę, zawsze tak robię.
- Czekaj, czekaj bo czegoś tutaj nie rozumiem. Przez jakieś dwa tygodnie pisałeś z nim jak napalony pawian, a teraz mi mówisz, że nie mieliście o czym rozmawiać. I żadne mi tu wymijanie, że skąd możesz wiedzieć. Doprowadzałeś mnie tymi SMS-ami do spazm wściekłości. Gadaj co się stało i czy już mam zwoływać wojsko by się gościa pozbyć, czy jednak może to dzień zaczekać.
- Łatwiej mi będzie wystosować do szanownego pana list, niźli obwieścić mu to prosto w lico. Czy okaże się do być dobrą drogą na opowiedzenie mej jakże smutnej i frapującej historii? - popatrzyłem na niego jak urwis, który coś przeskrobał, a dalej chciał się dzielnie bronić. To naprawdę było upokarzające przeżycie! No przynajmniej dla mnie było. Nie wiem jak poradziłaby sobie z tym osoba o silnym charakterze, po której wszystko spływa. Ja w stu procentach taką osobą nie jestem.
- Nie wymijaj Feliks, tylko gadaj co się stało.
- To może maila?
- Feliks! - cholera krzyknął. Krzyczący Filip nie jest dobrym Filipem.
- A zostanie to między nami? - no głupie pytanie z mojej strony.
- Nie, napiszę do „Pamiętników z wakacji” chyba, że wolisz „Trudne sprawy” albo „Dlaczego ja”?
- „Dlaczego ja”, to się wydaje najbardziej odpowiednie. Jest to pytanie, które najczęściej sobie zadaję. Poza tym, bardzo utożsamiam się z tym programem. Wiesz te emocje, no samo życie - może jakimś magicznym sposobem zmienimy temat, a Filip zapomni, że w ogóle pisałem z kimś takim jak Emil.
- No, ale najpierw musisz mi powiedzieć – eh, Fortuno, cóż żem ci uczynił?
- Ech, było to tak, że zaczęliśmy pisać i pisaliśmy dużo jak już wiesz. Zeszło nawet na bardziej intymne tematy, ogólnie takie tam. Nie będę ci dokładnie opisywał, bo twój heteroseksualny mózg mógłby tego nie wytrzymać. No i później postanowiliśmy się spotkać. I tu zaczyna się największy błąd mojego życia – westchnąłem ciężko i przetarłem dłonią twarz. Popatrzyłem na Filipa jakby szukając, sam nie wiem czego, może wsparcia.
- Słucham, słucham – jego ciepły, miękki głos. Z kimś takim mógłbym się związać. Ale nie! Kompleks dupka i zranionej księżniczki górą!
- Spotkałem się z nim. Był obłędnie przystojny. Gęste czarne włosy, łobuzerskie spojrzenie, zadziorny uśmiech, no wszystko to sprawiło, że aż nogi mi zadrżały. Wspomniałem, że był cholernie wysoki i miał tatuaż na całej lewej ręce? Taki wiesz bad boy.
- To mnie jakoś nie dziwi. Poprzednim razem był czterdziestolatek z bajki z żoną i dwója dzieci. Nic dziwnego, że musiałeś sobie znaleźć kogoś całkiem innego – Filip prychnął i popatrzył na mnie wzrokiem karcącej kwoki. Gdybym mógł schowałbym się z powrotem do skorupki.
- Nie wiedziałem, że miał żonę i dzieci! Dasz mi skończyć? - popatrzył niczym zranione orlę. Boże skąd te dziwne porównania w mojej głowie? Chyba zacznę się leczyć. Tylko jaka to choroba?
- No kończ.
- No i ten mój bad boy, to faktycznie był zły. To znaczy okazało się, że był tylko ciekawy jak to jest poflirtować sobie tu cytuję „z małą ciotą” - nawet nie popatrzyłem na przyjaciela. Dobrze znałem to spojrzenie pełne rozczarowania i pożałowania.
- I powiedział ci tak na wstępie czy później? - przestań być taki dociekliwy! Dobrze wiedział, że w kłamaniu jestem mistrzem niczym niemowlę.
- A jednak nie udało mi się tego pominąć – westchnąłem.
- No dziwne, zawsze pomijasz środek w opowiadaniach. Tylko teraz zapomniałeś dodać „ a bo jeszcze przed tym jak mnie nazwał małą ciotą było...” - momentami serdecznie nie darzę go przyjacielski uczuciem. Nie, miłosnym też nie.
- A no to jeszcze zanim nazwał mnie małą ciotą doprowadził moje ciało do granic rozkoszy! I nie, nie spałem z nim. Tylko się całowaliśmy, dotykaliśmy... – w miarę mówienia tego zdania, mój głos zaczął dziwnie cichnąć. Zaraz zostanę skarcony!
- Gdzie on mieszka? - za poważny głos jak na Filipa. Bardzo mi się to nie spodobało.
- Chyba żartujesz. A zresztą nie wiem – cały czas twardo unikałem kontaktu wzrokowego.
- Nie wiesz, czy nie chcesz powiedzieć? Bo to różnica – no co ty nie powiesz?
- Nie wiem – no prawda, pojęcia nie miałem gdzie on mieszka.
- To gdzieś ty się z nim do cholery miział? W jakimś podrzędnym hotelu?! – i tak oto poznałem Filipa Jasnowidza!
- No... tak – słowa nie chciały mi przejść przez gardło. I wiem, że byłem głupi. Właśnie dlatego obraziłem się na cały świat, a najbardziej na siebie. Jak to zwykli mawiać niektórzy. Kiedy inni stali w kolejce po rozum ja stałem w kolejce po... No właśnie, po co? Bo ani przesadnie piękny nie jestem, ani inteligentny, ani poczucia humoru jako takiego nie mam. To po co ja stałem w tej kolejce, po kebab?! Panienko przenajświętsza, do Turcji aż zbłądziłem, tylko po to by moja dusza się najadła, a ciało przez wieki męki cierpiało.
- Czy ty w ogóle myślisz o jakichkolwiek konsekwencjach? Czy tobie się zdaje, że po dwóch tygodniach można każdemu zaufać? - przeszkodził mi w moim myślowym monologu. Bezczelny. I po ciuchu odpowiadając na twoje pytanie Filipie. Tak, tak właśnie myślę, że każdy zasługuje na odrobinę zaufania. Jeśli nie zauważyłeś jestem strasznie naiwny i nie umiem sobie z tym poradzić.
- No, no wiem, że nie można – ale jestem odważny. Gdybym zawsze mówił to co myślę, moje życie wyglądało by inaczej. A i opierdalanie przez Filipa przybrałoby na mocy.
- Przy tobie czuję się jakbym miał niepełnosprawnego syna... - o, nie tylko ja jestem mistrzem porównań.
- Dzięki wielkie – tak, oburzyło mnie to porównanie. Może dlatego, że było trafne...
- Tu nie ma za co dziękować. Tu się idzie załamać. Jeszcze trochę, a ktoś wciągnie cię w dzikie orgie, bez twojej wiedzy, bo ty postanowisz mu zaufać. Ja mam dla ciebie bardo dobrą radę. Zacznij ufać ludziom dopiero po paru latach znajomości, co? Chociaż w twoim przypadku to i tak będzie wątpliwa znajomość – och, był zły. Chociaż zły to mało powiedziane. Po czterdziestolatku tak mocno nie zareagował.
- No wiesz! To ja do końca życia sam zostanę! - i teraz pierwszy raz od jakiegoś czasu nawiązałem z nim kontakt wzrokowy. Błąd! Czas zarządzić ewakuację. Oczy Filipa aż krzyczały ze złości, o ile to możliwe. Jego mięśnie na twarzy aż drgały z nerwów. A usta cały czas nerwowo przygryzał. I chociaż to straszne, miałem ochotę rzucić mu się do kolan i błagać o przebaczenie.
- Masz szlaban! - y, się chyba przesłyszałem ociupinkę.
- Że co?
- To samo. Masz szlaban na pisanie, spotykanie się z jakimkolwiek gościem przez następne pół roku. A jak tylko zobaczę, że ślinisz się do telefonu niczym napalona nastolatka, to jestem w stanie osobiście pójść na spotkanie z tym gościem. Przy okazji wyjaśnić parę spraw, możliwe, że bez obicia delikwentowi szczęki, się nie obejdzie – e, żartuje prawda? Spojrzałem na niego upewniając się, że to tylko chwilowa zachcianka. No przyznam, że się przeliczyłem. Ostatnim razem Filip był tak stanowczy, kiedy postanowił, że zda sesję w pierwszych terminach z najlepszymi ocenami na roku. Chyba nie muszę mówić, że czyn się dokonał.
- A jeśli będę miał swoje potrzeby, no wiesz jakie – było nie było, moja przystojna czterdziestka nauczyła mnie paru fajnych trików.
- Wytrzymasz – dopowiedział chłodno. Halo? Czyżby lato dobiegło końca?
- A jak nie?
- Nie będziesz miał wyjścia.
- Nie będziesz miał wyjścia – przedrzeźniałem go, robiąc przy tym najgłupszą minę jaką umiałem. A on to olał. Dojrzały jegomość.
- Wstawaj idziemy zrobić zakupy. A później, wpadnę po ciebie o osiemnastej i pojedziemy na ten cholerny wypoczynek.
Zakupy przebiegły w dziwnej atmosferze. Filip był dalej na mnie wściekły. Cały czas mi dogryzał. A ja oczywiście reagowałem jak ostatni tchórz, no czasami bohatersko się oburzyłem. Jeśli tak ma wyglądać nasz cały wypad nad jezioro, to ja nie chcę jechać.
Nastała godzina osiemnasta minut zero, sekund zero, chęci na wyjazd również zero. Mamuśka skakała nade mną pytając, czy wszystko mi spakowała. Tak spakowała mnie mama... Wiem jak żałośnie to brzmi! Ale jak jej powiedziałem, że zrobię to sam, to wpadła w tak histeryczny śmiech, że już postanowiłem się nie wtrącać. Ja sobie zamiast szukać partnera na resztę życie, to niani poszukam. Chociaż z moim szczęściem, to pewnie zapiszę jej w spadku wszystko, czego się dorobię, a ona mnie otruje.
- Witaj! Filipie Ostromecki! Oddaję ci pod opiekę mojego jedynego, ukochanego syna. Mam nadzieję, że będziesz go pilnował – groźnie pokiwała palcem w jego stronę, a ja się najzwyczajniej w świecie zrobiłem czerwony na twarzy. Już nie miałem sił do tej kobiety. Toteż złapałem za swoją wielką torbę podróżną i poszedłem w stronę przyjaciela.
- Może być pani pewna, że będę go pilnował jak najdroższego skarbu – widziałem, że o mało co się nie udławił powstrzymując śmiech. Gdyby to nie dotyczyło mnie, też pewnie bym się śmiał. Niestety życie chciało, że to mnie pokarało taką nadopiekuńczą matką. Chyba pora pomyśleć o przeprowadzce...
- Tylko mnie nie zakopuj – dodałem kiedy drzwi od mojego mieszkania już się za nami zamknęły.
- Ciebie? Nigdy w życiu. Znam lepsze sposoby, by się nad tobą poznęcać – uśmiechnął się wesoło i uderzył mnie pięścią w ramię. Czyli już przestał się na mnie gniewać. Albo tylko udawał, by uśpić moją czujność. No ale jaki miałby w tym cel? Filip jak się na kogoś wkurzał, to na całego, nigdy tego nie ukrywał. Taki szczery typ chłopaka. Ja natomiast nawet jak miałem ochotę płakać i rzucać się po ścianach z rozpaczy, to i tak się uśmiechałem. Nieszczerość wyćwiczona od urodzenia. No dobra przesadzam, trochę później zacząłem się jej uczyć. Ale kogo to obchodzi.
Na miejsce dojechaliśmy jakoś koło dziewiętnastej. Liliana i Marcel już na nas czekali. Czekali już od dwunastej, więc gdy przyjechaliśmy byli już lekko wstawieni. Dziewczyna rzuciła mi się na szyję. Pod jej ciężarem o mało co się nie przewróciłem.
- Kijek! No w końcu! Już myślałam, że nigdy nie przyjedziecie – pocałowała mnie w policzek. Zamiast zapachu perfum, poczułem zapach chmielu. Już się nie mogłem doczekać aż i ja w końcu zacznę sączyć ten nieziemski napój. Było nie było, w moim kodzie genetycznym występował wpis „mały alkoholik”.
- A ze mną się tak ładnie nie przywitasz? - Filip zrobił smutną minkę i skrzyżował ręce na piersi. Dziewczyna zachichotała i zakryła dłonią usta. Jednak po kilku sekundach namysłu, wyrzuciła z siebie parę słów.
- Nie, z tobą nie, ponieważ nie jesteś gejem i mój Marcel mógłby się na mnie pogniewać – nadęła policzki i pobiegła w kierunku swojego chłopaka. Marcel bezradnie pomachał głową i podszedł się z nami przywitać. Teraz należało się już tylko rozpakować i przystąpić do alkoholowej libacji.
Nasza ukochana parka wynajęła drewniany, czteroosobowy domek. Jeden pokój był z małżeńskim łożem, no nie trudno zgadnąć komu przypadł. Natomiast ja i Filip mieliśmy pokój, w którym znajdowały się dwa małe łóżka. Klimat w takim pokoju był znikomy, przynajmniej dla mnie. Zależy, kto co lubi. Łóżka widać, że wysłużone i skrzypiące. Gdzieniegdzie można było doszukać się pajęczyn, założę się, że jakbym zajrzał pod łóżko to znalazłbym małego, nietresowanego potworka. Okna średnio szczelne, ale całe szczęście pogoda nam dopisała. W kącie stała niedużych rozmiarów szafa. I oczywiście standardowo przy łóżkach były małe, nocne szafeczki. Na jednej była nawet lampka, ale niestety bez żarówki. Szału nie było. Ale nie po to tu przyjechałem. Jakbym chciał cały czas przebywać w ładnych pomieszczeniach, to bym z pokoju nie wychodził.
- Kijek nabrałeś tyle rzeczy ile Liliana – Marcel spojrzał na moją torbę i zaczął się śmiać. Oni kochają się ze mnie nabijać. Całe szczęście żeńska część tej wycieczki przeważnie staje po mojej stronie i broni mojego honoru.
- Widocznie mam trochę większe potrzeby niż ty i Filip – odburknąłem i zacząłem się rozpakowywać. Ostromecki rozpakował się szybciej i poszedł z Marcelem coś tam szperać przy grillu. Liliana została ze mną. Często miałem wrażenie, że traktuje mnie bardziej jak przyjaciółkę. Zachowywał się tak, jakbyśmy byli tej samej płci. Nieszczególnie mi to przeszkadzało, no przynajmniej dopóki nie zaczęła gadać o paznokciach, modzie, fryzurach i takich typowych babskich sprawach.
- I jak tam sprawy z Filipem? - zagaiła wesoło.
- A możesz rozwinąć pytanie? Bo nie bardzo wiem, o co takiego może ci chodzić. Wbrew pozorom, mój mózg nie jest aż tak kobiecy jak twój i nie czyta między wierszami – dalej szperałem w torbie próbując odgadnąć, co moja matka miała na myśli pakując mi pluszaka z doczepioną karteczką „na nocne koszmary”. Boże, gdyby kumple to zobaczyli, to nie dali by mi żyć przez następne pół roku.
- No jestem ciekawa kiedy w końcu zaczniecie się umawiać – zastygłem i popatrzyłem na nią wielkimi oczami. Co ona sobie ubzdurała w tej rudej głowie?
- Ja i Filip? Chyba żartujesz. Filip to przyjaciel, nie kochanek. Poza tym, jak wpadałaś na tak szalony trop? - doprawdy, kobiety są niesamowite.
- Jak to jak? Normalnie, przecież widać. Filip troszczy się o ciebie jakbyś był jego największym skarbem. Poza tym, zawsze jest tak słodko zazdrosny, kiedy zaczynasz się z kimś spotykać – Liliana zaczęła kołysać się na łóżku. Oho, zaczynała odpływać w swój świat fantazji i nawet wiem, kogo te fantazje dotyczyły... niestety.
- Ile ty już wypiłaś? - popatrzyłem na jej wesołą buzię i aż mi się ciepło zrobiło na sercu. Była tak pocieszną osobą, że aż miało ochotę się ją zagłaskać na śmierć.
- Tak, ze trzy piwa. Ale to nie ma nic do rzeczy!
- Tak, tak – przytaknąłem jej. I kiedy mieliśmy już wychodzić, by dołączyć do chłopaków, mój telefon, który zostawiłem na szafce, postanowił zaburczeć. Liliana niczym zwinna kocica, rzuciła się do mojego telefonu. Nie miałem z nią szans, chociaż też dzielnie ruszyłem do boju.
- Od Emila! - wrzasnęła, a mnie aż zmroziło. Czego ten dupek ode mnie chciał?
- Co napisał? - spytałem możliwie jak najchłodniej. Liliana i Marcel wiedzieli na temat Emila tylko tyle, że nie wyszło. Pojęcia nie mieli jak mnie potraktował.
- Feliks przepraszam. Nie oczekuję, że mi wybaczysz. Mam jednak nadzieję, że spotkasz się ze mną chociaż raz i dasz mi szansę udowodnić, że się myliłem. Nie mogę zapomnieć twojego delikatnego dotyku. Proszę tylko o jedną szansę – poczułem jak robi mi się gorąc, policzki czerwienieją, a mały uśmiech wkrada mi się na usta. Popatrzyłem na Lilianę, która zrobiła jakiś dziwny grymas.
- Nie podoba mi się ta reakcja. Zaraz ci udowodnię, że Filip jest o ciebie zazdrosny jak cholera – zanim dotarło do mnie znaczenie tych słów, moja kochana przyjaciółka wybiegła z telefonem w ręce wołając Ostromeckiego. Ruszyłem za nią niczym torpeda. Jeśli ta ruda cholera się wygada, to będę miał brzydko mówiąc przejebane.
- Filip, Filip! Emil napisał do Kijka! - wrzasnęła, a ja wykonałem jakiś dziwaczny, ruch w celu pochwycenia telefonu. Niestety moja noga jakoś się przy tym podwinęła, a ja oczywiście upadłem brzuchem do ziemi. Żeby tego było mało, telefonu nie udało mi się przechwycić. Liliana niczym zawodowy miotacz rzuciła go w stronę Filipa. Ostromecki popatrzył na ekran i westchną.
- Przecież nie zabronię pisać Emilowi do Feliksa – odpowiedział chłodno i położył mój telefon na stole. Odsapnąłem z ulgą. No w sumie nic złego nie zrobiłem. Na szczęście nie miałem okazji odpisać.
- Ale to nie wszystko! Ty nie widziałeś jak on zareagował! Na jego twarz wkradł się taki zdradziecki rumieniec z pakietem na szczenięcy uśmiech – nie wierzyłem, że to powiedziała. Powoli wstałem z ziemi, patrząc jak postawa przyjaciela zmienia się diametralnie w ciągu kilku sekund. I tak mi się przypomniało, że coś tam niedawno wspominał o ślinieniu się do telefonu.
- Filip... - zacząłem ostrożnie. - Zanim wysuniesz jakiekolwiek wnioski, daj mi wytłumaczyć – w sumie nie wiem co tłumaczyć, ale wypadało coś powiedzieć.
- Pewnie, że mi wytłumaczysz – prychnął. Podszedł do mnie, złapał mnie za rękę i zaczął ciągnąć w kierunku pokoju. Moje ostanie, błagalne spojrzenie padło na Marcela, który zrobił smutną minkę i tylko pomachał mi na pożegnanie. Zrozumiałem, że moje życie zawisło na włosku. A kochana parka nie miała zamiaru się wtrącać, szkoda, że dopiero teraz.
Filip rzucił mnie na łóżko, łóżko skrzypnęło, zaraz skrzypnęło drugi raz, trochę głośniej. Otworzyłem oczy i zobaczyłem twarz wściekłego, sapiącego ze złości przyjaciela.
Za blisko, był zdecydowanie za blisko. Szarpnąłem się, ale bezskutecznie. Moje ręce były już unieruchomione nad głową. Kolano Filipa bezwstydnie wcisnęło się między moje uda. Właściwie pierwszy raz, nie wiedziałem, czego mam się po nim spodziewać. Co takiego zrobiłem? Czemu akurat słowa Liliany wyprowadziły go z równowagi? Czyżby on faktycznie był zazdrosny? Nie ma takiej opcji! To jest po prostu niemożliwe.
- Co cię tak ucieszyło w tej wiadomość, co?! - syknął mi prosto w twarz. Mój wzrok automatycznie uciekł w bok.
- Nic... - odpowiedziałem. Właściwie to nie wiedziałem dlaczego się wtedy uśmiechnąłem. Może miałem złudną nadzieję, że było mu naprawdę przykro.
- Patrz mi prosto w oczy, kiedy mi odpowiadasz.
- Nic mnie nie ucieszyło – powtórzyłem, tym razem spełniając jego, powiedzmy, prośbę.
- Doprawdy? A cóż takiego chciałeś mu odpisać? - a w życiu ci prawdy nie powiem! Choćbyś mnie torturował.
- Też nic mu nie chciałem odpisać – powiedziałem z trudem. Jak już wcześnie wspominałem, nie potrafiłem okłamać Filipa. Nawet jakbym bardzo chciał, to po prostu się nie dało.
- To ja ci powiem, co masz mu odpisać. Napiszesz mu, że masz głęboko w dupie jego przeprosiny, że nawet jeśli jakimś cudem spotkacie się kiedykolwiek na mieście, to ma się zachowywać jakby cię nigdy w życiu nie spotkał.
- A co jeśli ja nie chcę tego pisać?! - tym razem to ja krzyknąłem. Nawet nie wiedziałem, czemu to powiedziałem. Słowa same wyskoczyły z moich ust, a przeważnie zostawały w głowie.
- A co jeśli mnie to nie obchodzi?! - odbił piłeczkę i popatrzył na mnie wyzywająco. Zacząłem się go trochę bać. Nagle Filip, bez jakiegokolwiek ostrzeżenia wpił się w moje usta. Oszołomiony przez chwilę nie reagowałem. Jednak po upływie kilku sekund zacząłem się szamotać. Oczywiście mój wysiłek okazał się być daremny. Ostromecki bez problemu jedną dłonią przytrzymywał moje ręce. Za nim się zorientowałem jego wolna dłoń zaczęła rozpinać moje spodnie. Mój zdezorientowany mózg nie zarejestrował nawet chwili w której Filip odwrócił mnie na brzuch. Wyglądałem raczej marnie. Spodnie miałem spuszczone, do kolan, jedną rękę miałem unieruchomioną za plecami.
- I jak ci się podoba ta zabawa? - usłyszałem kpinę w jego głosie. Te słowa zabolały. Zacząłem się trząść. Poczułem jak łzy napływają mi do oczu. I w tym momencie Filip mnie puścił. Poczułem jak delikatnie podnosi mnie do pionu i mocno przytula.
- Emil by nie przestał – usłyszałem jego ciepły głos tuż przy swoim uchu. Dalej byłem nieco oszołomiony.
- Słucham?
- Jak ty jesteś słodko nierozgarnięty. Prawdopodobnie napisał to tylko dlatego, że chciał cię wykorzystać już do końca.
- A skąd niby możesz to wiedzieć? - popatrzyłem na niego swoim jeszcze zapłakanym wzrokiem.
- Tylko ty myślisz w tak naiwny sposób, że nie potrafisz się nawet zorientować w sytuacji – przytulił mnie jeszcze mocniej, a ja nie bardzo wiedziałem jak zareagować. Więc pozwoliłem mu siebie przytulać. Eh, jak romantycznie.
- Filip, wiesz co? Może byśmy już wyszli i tak będą się na nas dziwnie patrzeć – zagaiłem dosyć ostrożnie i niepewnie.
- A niby czemu? Przecież nic tu nie robiliśmy tylko gadaliśmy. Wielkie mi rzeczy – jak ty tak z matką też rozmawiasz, to ja ci gratuluję chłopie. Jestem ciekawy jak tłumaczy swojej jedenastoletniej siostrze co jest dobra a co złe.
- Wielkie mi rzeczy? Kto cię konwersacji uczył? Bo chyba nikt normalny... - a co mi szkodzi, się trochę oburzyć.
- Jakbyś przyswajał to, co do ciebie mówię w normalny sposób, to bym nie musiał się uciekać do wizualizacji. A tak przynajmniej zapamiętasz, powinieneś być mi wdzięczny – szturchnął mnie lekko i popatrzył jakoś tak inaczej niż zwykle.
- Przerażasz mnie, wiesz?
- To dobrze. Nie wiem czy pamiętasz, ale dzisiaj w nocy i w sumie jutro też jesteś skazany na moje towarzystwo w tym pokoju. Sam na sam – uśmiechnął się przebiegle i zawadiacko ruszył brwiami. Po czym jakby nigdy nic wstał i wyszedł z naszego pokoju. Wybiegłem za nim, ale już wolałem nie zadawać pytań. Liliana i Marcel patrzyli na nas dosyć roześmianym wzrokiem.
- Masz całkiem donośny głos Filipie – zachichotała dziewczyna i upiła łyk piwa.
- Wiem, wiem – odpowiedział beznamiętnie, po czym zniknął w kuchni. Po chwili wyszedł z niej trzymające w ręce dwa piwa. Jedno było oczywiście dla mnie. Już sama woń alkoholu złagodziła moje zszargane nerwy o połowę. Nie ma to ja chwila zapomnienia z piwem.
- Jakoś nie mogę sobie wyobrazić tego, że stałeś nad nim jak nauczyciel i z troską machałeś palcem przed nosem – tym razem temat podchwycił Marcel. Zaczynałem odnosić wrażenie, że ten diabelski duet coś planował. Nie podobało mi się to. Jak tak bardzo im się nudzi, to niech sobie zaczną planować dzieci. Cholerni spiskowcy.
- A to co się tam działo, to już sprawa wyłącznie moja i Kijka – puścił do mnie oczko, a ja o mało się się nie udławiłem piwem. Teraz widzę, że ta cholera świetnie się moim kosztem bawiła.
- Bo ja to sobie wyobrażałam tak, że przycisnąłeś go łóżka swoim wielkim ciałem, po czym połączyłeś wasz usta w zaborczym pocałunku, a następnie...
- STOP! - wrzasnąłem. - Koniec gadania na mój tema kiedy stoję obok. Nie mam pojęcia co się w waszych głowach uroiło, ale to nie prawda. Filip powiedz im coś, przecież to nie jest w ogóle tak, jak oni myślą! - zasapałem się jak to mówiłem, ale w końcu emocje wzięły górę. No bo ile można słuchać o jednym i tym samym?
- Kto wie – zrobił głupią minę i wzruszył ramionami. Nie no, muszę się upić bo nie zdzierżę. Pozabijam ich tu wszystkich, obiecuję.
Reszta wieczoru upłynęła w miarę spokojnie. Gadaliśmy o głupotach, nie poruszając na szczęście tematu mojego i Filipa. Piliśmy jak na starych żuli przystało i zajadaliśmy się kiełbaskami. Po prostu typowy polski wypad nad jezioro, bez wchodzenia do wody. Nawet mnie to ciszyło, bo jakoś nieszczególnie lubiłem się rozbierać, kiedy promienie słońca pokazywały jak mało mam do zaoferowania. Jednak pewnie jutro bez pływania się nie obędzie. I nie, nie będzie tak, że ja nie chcę i nie wchodzę. Bo nawet jak nie chcę, to zostaję mokry. Filip z Marcelem uwielbiają mnie torturować. A po wcześniejszych wydarzeniach widzę, że nawet na Lilianę nie mam co liczyć. Takim oto sposobem minęła godzina dwudziesta czwarta. Dwudziesta czwarta! A ja zapomniałem się matce zameldować, że żyję. I przy okazji, cholera wie, gdzie się podział mój telefon. Chociaż gdzieś tam z tyłu głowy migała mała lampka, że może się on znajdować u mojego kochanego przyjaciela. Popatrzyłem na niego. O jasny gwint, jak on mi się podoba. Stop. O tym nie teraz. Mózgu otrzeźwiej na sekund pięć.
- Filip... - zacząłem, jak zwykle niepewnie.
- Co? - jak miło, niech cię piorun trzaśnie. Już cię nie kocham.
- Gdzie jest mój telefon?
- A po co ci on? - nie dopowiada się pytaniem na pytanie. To nieładnie.
- Muszę zameldować rodzicielce, że nikt mnie w krzakach nie zgwałcił i nie zabił. Czyli krócej, że ze mną wszystko ok, i że może iść spokojnie spać – posłem w jego stronę mój piękny, cudowny uśmiech i wyczekiwałem na odpowiedź. Wniosek przyjęty albo odrzucony. Swoją drogą, to kiedy on się zrobił taki zaborczy? Zawsze taki był? Bo jakoś nie pamiętam.
- Masz – powiedział z łaską.
- Dzięki – odburknąłem. Naskrobałem SMS-a i automatycznie schowałem telefon do kieszeni.
- Ej, ale telefon wraca do mnie – wzdychnąłem bezradnie i oddałem mu tę cholerną komórkę.
- Przecież nie zrobiłbym nic głupiego.
- Przy mnie na pewno nie zrobisz, bo ci na to nie pozwolę.
- Bohater się znalazł.
- Żadem bohater. To chyba nie grzech, że się o ciebie martwię? - znowu to ja wyszedłem na tego niedojrzałego. No z naturą nie wygrasz, nie? Może kiedyś z tego wyrosnę.
Popatrzyłem na Marcela i Lilianę. Już dawno odpłynęli do swojego świata rozkoszy. Czytaj miziali się na wszystkie możliwe sposoby i nie chodzi mi o porno na żywo. Nic z tych rzeczy. Po prostu alkohol uderzył im do głów i tyle.
Swój wzrok znowu przeniosłem na Filipa, który cały czas świdrował mnie spojrzeniem. Chyba czekał na odpowiedź, na zadane wcześniej pytanie.
- No fakt, grzechem to nie jest. Ale powiedz mi, o co tak właściwie ci chodzi?
- Jak to o co? - zrobił zdziwioną minę. No chyba nie liczyłem na to, że zaskoczy za pierwszym razem. A tak nie chciałem tego tłumaczyć, o matulu.
- No, bo wiesz... - zacząłem nieporadnie. - A zresztą nieważne – odważny jestem jak cholera.
- Jak już coś zacząłeś mówić, to skończ. Marcel i Liliana już jakiś czas temu zmyli się do pokoju. Nikt oprócz mnie cię teraz nie słucha, więc wal śmiało – a no waliłbym i to nawet nie wiesz jak. Stop! Znowu te głupie myśli.
- Chodzi mi o to... To znaczy wydaje mi się, że jesteś zazdrosny o Emila. Chociaż tak naprawdę nic się nie stało i do niczego nie doszło. Mam wrażenie, że reagujesz strasznie impulsywnie. Rozumiem, że kumpel wydziera się na kumpla i tak dalej. Ale jakoś nigdy by mi przez głowę nie przeszło, że przyjaciel może demonstrować drugiemu, jak wygląda gwałt. To znaczy chodzi mi o tę zaistniałą sytuację w pokoju – wypowiedziałem to chyba na jednym tchu. W momencie kiedy skończyłem, zrobiłem się cały czerwony, bo głupio mi było strasznie. A co zrobił Filip? Oczywiście wybuchł śmiechem! Jeżeli jest to w ogóle możliwe, to poczerwieniałem jeszcze bardziej.
- I to ci tak siedziało w głowie? - ledwo co udało mu się spytać, bo dalej zanosił się od śmiechu. Dupek! Obyś teraz umarł! Pojęcia nie masz ile mnie to kosztowało!
- Przestań się ze mnie śmiać! - zacząłem go bezradnie okładać pięściami. Filip złapał mnie za ręce i spoważniał w jednej chwili. Zrobiłem wielkie oczy i głośno przełknąłem ślinę. Znowu coś powiedziałem?!
- Wracając do tematu. Tak masz rację, jestem zazdrosny – Ostromecki przybliżył do mnie swoją twarz, a ja znowu nabrałem kolorów dorodnej wiśni. Poczułem lekkie muśnięcie na moich ustach. Bez zbędnego wahania zamknąłem oczy i pozwoliłem, żeby Filip mnie pocałował. Zrobiło mi się tak przyjemnie ciepło. Nasz języki splotły się ze sobą, moje serce przyspieszyło. Filip przygryzł lekko moją dolną wargę, a ja bezwstydnie jęknąłem, po czym znowu zaczęliśmy się namiętnie całować. I nagle mnie olśniło. Ludzie! Przecież jesteśmy na dworze, bądź co bądź nasz kraj nie jest jakoś specjalnie tolerancyjny. Odepchnąłem od siebie Ostromeckiego i popatrzyłem na niego dosyć spłoszonym wzrokiem. Świat dalej wirował mi przed oczami.
- Coś się stało? - spytał zatroskany. Pewnie się wystraszył tego nagłego odepchnięcia, tym bardziej, że się na to nie zapowiadało.
- Jesteśmy na dworze. Każdy może sobie zobaczyć, co robimy. Ludzie zaczną gadać – powiedziałem cicho i wbiłem spojrzenie w ziemię.
- A co mnie obchodzą ludzie? No ale skoro czujesz z tego powodu dyskomfort, to możemy się przenieść do pokoju – Filip uśmiechnął się wesoło, a we mnie obudziły się jakieś głupie wyrzuty sumienia i najzwyczajniej w świecie zacząłem się wahać.
- Dobra, daj spokój. Jesteś pijany, jutro będziesz żałował. A ja bym chyba umarł, jakbyś się ode mnie odsunął – autentycznie zrobiłem się smutny. Nie ma to jak popadać ze skrajności w skrajność.
- Widziałeś mnie kiedyś pijanego? - a co to w ogóle za pytanie.
- No pewnie, że tak – popatrzyłem na niego pytająco i oczekiwałem na odpowiedź jak małe dziecko, które czegoś nie rozumie.
- To wiesz, że nie jestem pijany – pogłaskał mnie pogłowie. Jego ręka czule zjechała na mój policzek. Miał taką ciepłą dłoń, dawno nie czułem czegoś takiego.
Filip złapał mnie delikatnie za rękę i pociągnął w kierunku pokoju. Gdy weszliśmy do domku, słychać było miarowe skrzypienie łóżka z pokoju naszej parki. Zachichotaliśmy wesoło i weszliśmy do naszego lokum. Usiedliśmy obok siebie na jego łóżku.
- I co teraz? - spytałem zakłopotany. Standardowo, nie popatrzyłem mu w oczy.
- Pojęcia nie mam. To ty jesteś bardziej doświadczony jeśli chodzi o seks między mężczyznami.
- Że co?! - wrzasnąłem i spojrzałem na niego.
- Nie patrz tak na mnie. Powiedzieć ci ile razy się masturbowałem myśląc o tobie – pisnąłem niczym dziewica. Usłyszeć coś takiego od Filipa to była nowość! Mózg mi zaczął parować.
- Przestań! Przestań w tej chwili się ze mną droczyć!
- A ty przestań się zachowywać jakbyś nigdy słowa seks nie słyszał. Jestem pewien, że przygotowałeś się nawet na tę okoliczność – no i głupio się przyznać ale tak. Pewnie, że byłem przygotowany. Na dnie mojej wielkiej torby leżała sobie spokojnie wazelina, czekając aż jej użyję. I nie spakowała mi jej mama! Sam ją przemyciłem.
- No przygotowałem się. Ale nie dlatego, że mamy razem pokój! To dlatego, że lepiej być zawsze na wszystko przygotowanym – kogo ja okłamuję? Bo chyba tylko samego siebie.
- Tak, tak, gadaj sobie zdrów. To co mam robić?
- Rób co chcesz – wymamrotałem, poddając się już całkowicie. Filipa, który już sobie coś wymyśli, za nic w świecie nie przekonasz. A zresztą, ja też o nim fantazjowałem, więc powinienem się cieszyć. Jednak czemu mam wrażenie, że wyjdzie z tego jakaś komedia?
- To gdzie to masz? - wyglądał jak szczeniak, który ma zaraz dostać nową zabawkę.
- Co? - spytałem elokwentnie.
- Jak to co? To co przygotowałeś specjalnie na tę okazję – uśmiechnął się do mnie przebiegle.
- No w torbie. Jak znajdziesz, to się możemy pobawić – i nagle mnie olśniło. W torbie leżał ten nieszczęsny misiek od mojej matki! Jak go Filip teraz zobaczy to zejdzie ze śmiechu, a ja umrę ze wstydu.
- Dobra – stój!
- Albo czekaj! Sam znajdę – rzuciłem się do torby, jednak Ostromecki wyczuł, że coś musiało stać za ty moim nagłym zrywem. Dosłownie zanurkował do torby i wyciągnął maskotkę. Chwila konsternacji i upadł na podłogę ze śmiechu. A ja po raz enty zrobiłem się czerwony ze wstydu.
- Znowu pakowała cię mama? - wykrztusił dławiąc się śmiechem. Zabrałem mu miśka i teatralnie pociągnąłem nosem.
- Dobrze wiesz jaka ona jest! Przestań się ze mnie śmiać,bo seks ze mną dalej będziesz sobie tylko wyobrażał – zachowanie godne obrażonej żonki, no ale tonący brzytwy się chwyta.
- Sorry, ale pomysłowość twojej rodzicielki w dalszym ciągu potrafi mnie zaskoczyć – przetarł łzę pod okiem, a ja głośno wzdychnąłem.
- Ja z nią mieszkam, uwierz, to nie jest szczyt jej możliwości – popatrzyłem na niego z wyrzutem.
- Oj już się nie gniewaj. Patrz co jeszcze znalazłem – uśmiechnął się podle. W jego ręce znajdowała się oczywiście wazelina.
- Teraz to mnie już nie obchodzi – udawałem obrażonego. Dobrze wiedziałem, że długo tak nie pociągnę, przyjaciel by mi nawet na to nie pozwoli.
- A powinno – nie zdążyłem odpowiedzieć, bo szanowny pan Ostromecki się na mnie rzucił. Moje nieposłuszne nogi się przed nim rozłożyły, a serce znowu zaczęło galopować. Tym razem do niczego mnie nie zmuszał, nie musiał. Znowu zatonęliśmy w pocałunku. Tym razem jeszcze bardziej namiętnym. Moje ręce wpełzły pod jego koszulkę, a ciało zaczęło się automatycznie o niego ocierać. Filip zaczął całować mnie po szyi. Odchodziłem od zmysłów za każdym razem, gdy przygryzał moją delikatną skórę. Jego ręce robiły ze mną co chciały, błądziły po mojej klatce piersiowej, czasami leniwie zahaczając o sutki. Wtedy też z moich ust wydobywało się przeciągłe jęknięcie. Nie chciałem być cały czas bierny, chociaż sprawiało mi to nieopisaną przyjemność. Uniosłem się lekko i pchnąłem Filipa, dając mu do zrozumienia żeby się położył. Nie oponował. Usiadłem na nim okrakiem i zacząłem zdejmować z siebie powoli bluzkę. Przeciągnąłem się jak kot, po czym się nad nim pochyliłem. Jego koszula stanowiła w tym momencie zbędny element garderoby, toteż pozbyłem się jej bardzo szybciutko. Moim oczom ukazał się świetnie zbudowany tors Filipa, aż oblizałem się na ten widok. Pochyliłem się nad nim i przejechałem językiem od brody wzdłuż jego szyi. Moje usta zaczęły bawić się jego sutkami. Poczułem jak duże dłonie Ostromeckiego łapią mnie za pośladki i zaczynają je ugniatać. Sapnąłem lekko i znów wpiłem się w jego usta. Tym razem całowaliśmy się dosyć, krótko jednak gwałtownie. Nim się spostrzegłem znów byłem na dole, z tą jednak różnicą, że tym razem wylądowałem brzuchem do łóżka. Filip uwolnił moje dolne partie ciała nie tylko ze spodni, ale także z majtek. Chyba znudził się już zabawą.
- Czekaj – wysapałem prawie mdlejąc z podniecenia.
- Hm? - mruknął mi tuż przy uchu. Twardy materiał jego dżinsów otarł się o moje nagie pośladki. W zasadzie nie tylko materiał był twardy.
- Przecież pojęcia nie masz co dalej robić.
- Kłamałem – zaśmiał się bezczelnie. A ja miałem ochotę się odwrócić i pacnąć go w ten roześmiany łeb.
- Że co? - znowu odezwała się moje dusza elokwentny.
- Odrobiłem lekcje, naczytałem się, naoglądałem. Wiem co robić, poza tym nawet jak cię trochę zaboli to i tak mi wybaczysz – nienawidziłem, kiedy był taki pewny siebie. Skąd się to u niego brało? Moje psioczenie nad swoim losem, przerwał Filip, który nie miał zamiaru czekać. Otóż bez żadnych wcześniejszych zapowiedzi, poczułem jak włożył we mnie palec. Źle nie było, tym bardziej, że już byłem przyzwyczajony do tego dotyku. Z powrotem zaczęło robić mi się przyjemnie. Ostromecki dołożył drugi palec, później następny, a ja zacząłem poruszać się w wyznaczanym przez niego rytmie. Było mi już dosyć przyjemnie, co pewnie dało się zauważyć po urywanych westchnięciach i cichych pojękiwaniach. Filip wyciągnął palce, a ja mentalnie przygotowałem się na wejście potwora. Poczułem jak jego penis zaczął na mnie napierać. Skrzywiłem się lekko, już dawno nie byłem z facetem. Jednak ból minął błyskawicznie, a na jego miejscu pojawiła się powalająca przyjemność. Mój mózg prawie eksplodował, kiedy poczułem, że Filipowi udało się trafić w moją prostatę. Przeciągłe ruchy sprawiały mi niesamowitą przyjemność. Wiedziałem, że spełnienie jest blisko, gdy dodatkowo mój przyjaciel przejechał palcem wzdłuż mojego penisa, po czym zacisnął na nim całą dłoń. Po tych dodatkowych doznaniach doszedłem błyskawicznie. Filip zresztą też już długo nie wytrzymał. Opadł na mnie tym swoim wielkim cielskiem, a ja ledwo co mogłem złapać oddech.
- Gdybym wiedział, że będzie tak przyjemnie już dawno bym się za ciebie zabrał – w tej chwili ledwo poznawałem przyjaciela. Czy raczej powinienem użyć słowa kochanka? I nagle coś do mnie dotarło.
- Ty się we mnie spuściłeś?! - pisnąłem, ale ruszyć się dalej nie mogłem. Żadnemu partnerowi na to nie pozwoliłem! Żadnemu! Jak ja do cholery mogłem się tak zapomnieć?!
- Niekulturalnie nazwałbym to oznaczaniem terenu – po tych słowach otworzył mi się nóż w kieszeni, niestety spodnie walały mi się gdzieś po podłodze, więc nie mogłem go użyć.
- Złaź już ze mnie! Idę się umyć! Jak mogłeś tak zbrukać moje biedne ciało? - Ostromecki zaczął się śmiać, ale wstał ze mnie. Złapałem swój ręcznik i szybko się nim owinąłem. Ten drań był pewien, że mu wybaczę. W sumie miał rację. Ale na razie musiałem iść się wyżalić prysznicowi. W tempie natychmiastowym udałem się do brodzika. W łazience spędziłem dobre trzydzieści minut. Oczywiście mój obrażony mózg nie pomyślał o tym, żeby wziąć piżamę, toteż wylazłem z tej łazienki znowu owinięty ręcznikiem. I jakie było moje zdziwienie kiedy zostałem brutalnie wciągnięty do pokoju i to jeszcze nie do tego, który dzieliłem z Filipem.
- Co jest? - spytałem lekko zszokowany. Do pokoju wciągnęła mnie Liliana. Marcela nie było. No nie trudno się było domyślić, że pewnie siedział i gadał z Filipem.
- Opowiadaj – widziałem jak jej oczy aż się szkliły z ciekawości. Ale postanowiłem grać Greka, może nic nie słyszeli...
- Ale co mam ci opowiadać? Coś sobie znowu wymyśliła?
- Ale ty jesteś uparty! Wszystko słyszeliśmy. Nie wykręcisz się tak łatwo – wszystko by chciała wiedzieć.
- Ja się nie pytam o seksualne uniesienia twoje i Marcela. Szczerze mnie to nie obchodzi, więc moje sprawy łóżkowe też nie powinny cię interesować – postanowiłem się bronić, chociaż raz w życiu.
- Przecież ja się nie pytam ile razy ci wsadzał. Chcę tylko wiedzieć co czułeś, wiesz bardziej ta strona uczuciowa mnie obchodzi – naburmuszyła się lekko. No tak, zrobiłem z niej ciekawską erotomankę. Chociaż wydawało mi się, że nią jest i zdaje sobie z tego sprawę.
- To, czułem się dobrze, bezpiecznie. Coś jeszcze? - dlaczego do cholery ciężkiej musiałem gadać o swoich uczuciach?
- A byłeś zawstydzony?
- Trochę, w końcu długo się z nim kumplowałem. Czułem się trochę jakbym się kochał z bratem – trochę głupie myślenie, no ale szybko mi przeszło.
- A bolało?
- Spadaj, podobno to się nie interesuje – oburzyłem się trochę, tak tylko dla zabawy. Niech zostanie w niewiedzy. Wychodzą z pokoju wpadłem na Marcela.
- O Felikso, co cię do nas sprowadza? - dupek.
- Ty też spadaj, jesteście siebie warci! - ruszyłem z kopyta i wparowałem do pokoju. Filip popatrzył na mnie pytająco.
- A ty co tak paradujesz w ręczniku?
- Bo zapomniałem piżamy – warknąłem, musiałem odreagować. Chociaż na niego też byłem zły. Nie wiem czemu oni tak kochali się ze mnie nabijać i wyprowadzać mnie z równowagi. Hobby sobie kurczę znaleźli.
- Będziesz spał nago? - ten głupkowaty uśmiech chyba nigdy nie zejdzie z jego ust.
- Chyba w twoich snach.
- To na pewno – zabiję cię podczas snu, obiecuję.
- Och, daj mi już spokój. Idę spać, ty sobie rób co chcesz – wpełzłem pod kołdrę i zakryłem się nią po same uszy. Było już późno, a ta zabawa z Filipem mnie cholernie zmęczyła. Ostromecki nie dał jednak za wygraną i zerwał ze mnie moją puchową tarczę.
- Feliks nie gniewaj się już. Zachowujesz się jak księżniczka podczas okresu.
- Bo może mam powód?
- Jaki znowu powód? Mogłeś mnie uprzedzić, a tego nie zrobiłeś, więc...
- Więc sobie pozwoliłeś – dokończyłem za niego. W sumie to się już nie gniewałem, ale uwielbiałem dramatyzować. Była to jednak z niewielu czynności, która wychodziła mi perfekcyjnie.
- No tak. I co teraz? Będziesz się tak na mnie gniewał już do końca naszego pobytu tutaj? - popatrzył mi głęboko w oczy. Poruszyłem się niespokojnie na łóżku i ciężko westchnąłem.
- Nie, nie będę. Ale jesteś pierwszą osobą, która sobie na to pozwoliła i ja nie bardzo wiedziałem jak na to zareagować.
- O to nawet lepiej, więc nie pozwalaj już na to nikomu innemu – uśmiechnął się do mnie promieniście i dał mi buziaka w usta. Oddał mi kołdrę i wyszedł z pokoju, zapewne do łazienki. Niestety już nie doczekałem jego powrotu, ponieważ najzwyczajniej w świecie zasnąłem.
Rano obudziło mnie trajkotanie wesołej gromady. Do jasnej anielki, co oni spać nie mogą? Popatrzyłem na zegarek, dochodziła dopiero dziesiąta. Podniosłem się z łóżka, narzuciłem na siebie pierwsze lepsze ciuchy i wyszedłem z domku. Poranne słońce prawie wypaliło mi oczy. Ale nie poddałem się, odszukałem wzrokiem swojej paczki. Siedzieli przy drewnianym stole i śmiali się w najlepsze, oczywiście piwo było już w ruchu.
- O patrzcie kto wstał! Nasza księżniczka – powiedział wesoło Marcel i uśmiechnął się porozumiewawczo w stronę Filipa.
- Daj mu spokój Marcel, zawstydzasz go tylko niepotrzebnie – o widzę, że wszystko zaczynało wracać na stare tory. Liliana znowu bawiła się w mojego obrońcę, jak miło. Usiadłem obok Filipa i przeciągnąłem się ziewając doniośle.
- Jadłeś już coś? - spytał Ostromecki.
- Nie – jak on się o mnie martwi, chyba zacznę płakać z tego powodu.
- To na co czekasz?
- Aż mi zrobisz – uśmiechnąłem się przebiegle i pokazałem mu język. Ten pomachał tylko bezradnie głową i poszedł w kierunku kuchni. Serio zrobi mi śniadanie? Ale fajnie. Jeśli sam musiałbym sobie zrobić, to chyba nie byłbym głodny aż do obiadu. Po chwili przed moim nosem pojawiła się pyszna kanapeczka. Oczywiście natychmiastowo i ochoczo zabrałem się za jej szamanie.
- Smacznego – powiedział Filip po czym cmoknął mnie w policzek. O mało co nie zadławiłem się chlebem, przez tę jego nagłą oznakę czułości.
- Jak wy słodko razem wyglądacie – zapiszczała Liliana.
- Ta, zaraz się chyba rozpłynę – nabijał się Marcel. Ale ja miałem swoją kanapkę i jak na razie wszystko ze mnie spływało.
- Ej, zaraz. A ty czemu nie robisz mi śniadania? - Liliana odwróciła się w stronę swojego chłopaka i czekała na odpowiedź.
- Przecież masz rączki, sama potrafisz sobie robić – powiedział bez namysłu i to był jego błąd.
- Dobra, dzisiaj śpię z Kijkiem a ty się dobrze baw z Filipem – popatrzyła na niego naburmuszonym wzrokiem.
- Mi pasuje – odpowiedziałem obojętnie, kończąc kanapkę.
- Ej, ja chyba też mam coś do powiedzenia w tej kwestii – wtrącił się Filip.
- Nie, nie masz. To, że jesteśmy od was słabsi wcale nie znaczy, że możecie nami pomiatać – mój rudy rycerz był już wyraźnie zdenerwowany.
- Czekaj, jakie pomiatać? Przecież ja nawet nic nie zrobiłem! - Filip dzielnie się bronił, jednak w starciu z Lilianą nie miał szans.
- Stary odpuść i tak już nic nie zdziałasz – usłyszałem zrezygnowany głos Marcela. Tym razem to mi chciało się śmiać. Dobrze im tak.
- Chodź Kijek idziemy się opalać – dziewczyna złapała mnie za rękę i pociągnęła za sobą. Och, dzień zapowiadał się pięknie, dla mnie, a to było najważniejsze.
Usiadłem sobie pod parasolem wysmarowany najmocniejszymi filtrami przeciwsłonecznymi jakie tylko istniały na naszym rynku. Popatrzyłem leniwie na tych wszystkich smażących się ludzi, Liliana oczywiście też należała do tego opalającego się grona. Ja jednak wolałem zostać tej barwy, której byłem teraz. Filip i Marcel taplali się w wodzie, a ja zacząłem się przeraźliwie nudzić. Całe szczęście odzyskałem swój telefon. Najpierw złożyłem meldunek mojej mamie, że żyję, a później zacząłem grać w jakiś głupie gierki.
- Co robisz? - Liliana spojrzała na mnie podejrzliwie. Doskonale wiem o czym pomyślała. Jednak tym razem jej kobieca intuicja nie podziałała.
- Gram w jakieś głupoty. Zaraz chyba umrę z nudów.
- Możemy iść do wody jak chcesz – odparła obojętnie.
- E, nie. Pływają tam te piranie, chyba pójdę na chwilę do domku – podniosłem się, otrzepałem spodenki z piachu i poszedłem w stronę naszego domku. Usiadłem na łóżku i otworzyłem sobie piwo. O błoga chwila spokoju. Niestety nie było mi dane długo się nią cieszyć, ponieważ mój telefon postanowił się rozdzwonić. Pewnie matka chciała się wypytać, co i jak. Jednak gdy spojrzałem na wyświetlacz, serce prawie wyskoczyło mi na podłogę. Dzwonił Emil. Spojrzałem przez okno czy przypadkiem Filip nie postanowił się wybrać po coś do pokoju. Na szczęście miałem czystą pozycję. Po chwili wahania odebrałem telefon, jednak nie byłem w stanie powiedzieć ani słowa.
- Feliks? - usłyszałem jego niski, seksowny głos i opadłem na łóżko.
- Tak – za to dźwięki wydobywające się z mojego gardła były niepewne i lekko drżące.
- Nie odpisałeś więc postanowiłem zadzwonić.
- Mhm – rozmawiam jakbym był upośledzony. Mój mózg chyba wyłączył właśnie funkcję konwersacji.
- Gniewasz się dalej, co? - jego głos zmienił się na nieco łagodniejszy, chociaż dalej było w nim słychać tę charakterystyczną agresję.
- Każdy by się gniewał – z trudem skleciłem jakieś zdanie.
- No tak, racja. Chciałbym cię za to przeprosić, ale wiesz nie chcę tego robić przez telefon. Miałbyś coś przeciwko spotkaniu?
- Emil wybacz, ale ja nie bardzo mogę – zacząłem wymijać, zamiast powiedzieć mu wprost, że nie bo Filip mnie zabije. Zabiłby mnie nawet teraz, gdyby się w ogóle dowiedział, że z tobą gadam.
- Hmmm? Masz już kogoś?
- No tak jakby... - wymamrotałem, nie wiedząc nawet czy zrozumiał, to co powiedziałem.
- To nic, naprawdę chcę cię tylko przeprosić. Jestem dupkiem i zdaję sobie z tego sprawę, ale wtedy mnie poniosło.
- No dobra, ale tylko na chwilę – wymiękłem. Ale przecież Filip nie musiał nic wiedzieć, spotkam się z nim tylko na pięć minut i później pójdę do domu. Nic wielkiego.
- Świetnie. Kiedy masz czas, ja się dostosuję – jego głos na powrót zrobił się wesoły i przyznam, że mi także trochę ulżyło. Zakończę raz na zawsze sprawy z Emilem i będę mógł sobie szczęśliwie żyć z Filipem.
- Jutro około siedemnastej, tak myślę.
- Ok, to będę czekał tam gdzie się spotkaliśmy ostatnim razem. Na razie.
- Pa – rozłączył się, a ja opadłem bezsilnie na łóżko. Teraz wystarczyło się zachowywać jak do tej pory i oczywiście usunąć z telefonu jakiekolwiek ślady, które by wskazywały na to, że rozmawiałem z Emilem. Nie ma co, pierwszorzędny ze mnie mistrz konspiracji.
Wieczór minął spokojnie. Marcel i Filip już nie pili, w końcu ktoś musiał prowadzić. Liliana dalej była śmiertelnie obrażona, Bóg jeden raczy wiedzieć za co, na swojego chłopaka. Nie pomogła nawet interwencja Filipa i mówienie, że on przecież nie ma nic wspólnego z ich kłótnią. Nie dało się jej już przekonać. I tak jak obiecała, ja spałem z nią na małżeńskim łożu a oni w drugim pokoju. Przynajmniej pod tym względem się nad nimi zlitowała. Chociaż Marcel i Filip razem w łóżku też byliby ciekawym obrazkiem. Wyłożyłem się wygodnie. Ich łoże było zdecydowanie wygodniejsze od mojego jednoosobowego. Zaczęliśmy się z Liliana wygłupiać jak małe dzieci. Najpierw walka na poduszki, później łaskotanie. Jeśli chodzi o siłę to mieliśmy wyrównane szanse, niestety. W pewnym momencie jakoś niefortunnie się zderzyliśmy i wylądowałem twarzą w jej piersiach. No wygodnie było, nie powiem, że nie.
- Chyba przeszkadzam – dotarł do mnie rozbawiony głos Filipa.
- Czego chcesz? - burknęła dziewczyna i mnie zrzuciła. Szkoda, było wygodniej niż na poduszce.
- Oj daj spokój. Na mnie nie musisz się boczyć. Przyszedłem dać buzi na dobranoc Feliksowi – Ostromecki schylił się nade mną i cmokną mnie w usta. Przeszły mnie miłe ciarki i tak fajnie zrobiło mi się w brzuszku.
- To dobranoc – powiedziałem nieco zmieszany, tym bardziej, że Liliana znowu zrobiła te swoje maślane oczy.
- Dobranoc – puścił mi oczko i wyszedł z pokoju. Popatrzyłem na rozmarzoną rudowłosą. Już otwierała usta żeby coś powiedzieć, jednak przeszkodziłem jej w tym. Szybko przyłożyłem jej palec do ust.
- Tobie też dobranoc – i schowałem się pod kołdrą. Usłyszałem jak chichocze pod nosem i też wchodzi pod puchowe okrycie. Przytuliła się do mnie, a ja nie miałem nic przeciwko. W końca ja byłem gejem, a ona miała tego swojego Marcela, bez którego żyć nie mogła. Kłóciła się z nim chyba tylko tak dla zasady, albo dla urozmaicenia związku. Zresztą nigdy się tego nie domyślę. Jak już wcześniej wspomniałem, pomimo mojej dosyć kobiecej strony, szóstego zmysłu nie posiadałem.
Rano musiałem wstać tak jak wszyscy. Domek trzeba było oddać do dwunastej, a przed nami było trochę sprzątanie. Marudziłem przy tym niemiłosiernie. No ale jakoś udało nam się z tym wszystkim uporać. W zasadzie to największymi pracusiami okazali się być Filip i Liliana. Ja z Marcelem udawaliśmy, że cokolwiek robimy. No i muszę przyznać, że wychodziło nam to po mistrzowsku. Równo i dwunastej oddaliśmy klucz i pożegnaliśmy ze sobą. Filip odwiózł mnie pod same drzwi. Gdy wychodziłem zaczepił mnie jeszcze.
- Ej, mam nadzieję, że sprawę z Emilem już wyjaśniliśmy – popatrzyłem na niego dosyć zmieszanym wzrokiem.
- Tak, tak – powiedziałem pospiesznie.
- Feliks, ja nie żartuję. Nie spotkasz się z nim prawda? - oby udało mi się z tego wybrnąć.
- Pewnie, że nie. Twoje wizualizacje były dosyć dosadne. Tylko skończony idiota by tego nie zrozumiał – szkoda, że nim byłem. Ale Filipie, chociaż ten jedne raz nie musisz znać prawdy. Sam wszystko skończę, a ty nie musisz się o nic martwić.
- Mam nadzieję – popatrzył na mnie podejrzliwie, jakby badając czy aby na pewno mówię prawdę.
- To do później tak? - szybka zmiana tematu.
- Ta, bądź o dziewiętnastej – rodzicie Filipa wyjechali na wakacje z jego siostrą. Także mieliśmy przez cały tydzień wolną chatę. Los mi sprzyjał, w końcu wszystko w moim życiu zaczęło się układać.
O siedemnastej byłem w miejscu, w którym umówiłem się z Emilem. Musiałem na niego chwilę poczekać, ale warto było. Przynajmniej moje oczy były szczęśliwe jak go zobaczyły. Naprawdę, ale to naprawdę był przystojny. Szedł spokojnie, ale pewnie. W lewej ręce trzymał papierosa i powoli go palił. Podszedł do mnie, a na jego twarzy pojawił się ten uśmiech, od którego moje nogi aż miękły.
- Simka młody – powiedział wesoło i objął mnie ramieniem. Jednak zachowując resztki zdrowego rozsądku szybko wyplątałem się z tego uścisku.
- Cześć – powiedziałem nieco oszołomiony.
- Pójdziemy do mnie? - o tym razem postanowił mnie zaprosić. Chyba faktycznie chciał tylko przeprosić. Ale jakoś nie czułem się pewien ten sytuacji...
- Chyba nie powinienem...
- Jakiś ty niepewny. Nic ci nie zrobię, obiecuję – położył rękę na sercu i uśmiechnął się w moją stronę. Kiwnąłem tylko głową, na znak, że się zgadzam. Okazało się, że Emil nie mieszkał wcale daleko. Do jego mieszkania szliśmy jakieś dziesięć minut. Mój mózg eksplodował za każdym razem kiedy moje oczy patrzyły na profil mojego towarzysza, przez co miałem ogromne wyrzuty sumienia. Przypomniałem sobie nagle o tym, przed czym ostrzegał mnie Filip. W momencie kiedy drzwi od domu Emila się otworzyły ja zawahałem się i prawie udało mi się uciec.
- Chyba jednak nie powinienem był tu przychodzić – cofnąłem się ale było już za późno.
- Przestań pierdolić i właź – Emil złapał mnie za rękę i wrzucił do swojego mieszkania. Usłyszałem jak drzwi za mną zamykają się na klucz. Mężczyzna objął mnie mocno, a ja zaczynałem rozumieć, co może się niedługo stać.
- Emil, wypuść mnie, nie podoba mi się to! - wrzasnąłem zrozpaczony. Jednak nie miałem na tyle siły, żeby się wyrwać.
- Przestań miauczeć. Gdybyś faktycznie nie chciał tu być, to byś tu nie przylazł – jego ręce powędrowały na moje biodra, moim ciałem wstrząsnął strasznie nieprzyjemny dreszcz.
- Emil! - jęknąłem. Sytuacja, w której się teraz znalazłem była straszna. W dodatku to wszystko działo się przez moją wrodzoną, przeklętą naiwność.
- Przestań na mnie wrzeszczeć, nic ci to nie da, a może tylko pogorszyć twoją sytuację. A tego chyba byś nie chciał? - spytał drwiąco.
- Proszę cię przestań. Na pewno nie miałbyś problemu z tym, żeby sobie znaleźć kogoś innego, chętnego – zacząłem skomleć jak mały szczeniak. Byłem śmiertelnie przerażony.
- Widzisz problem w tym, że ja nie chcę nikogo innego – Emil odwrócił mnie twarzą do siebie, po czym mocno pchnął na ścianę. Jęknąłem cicho i popatrzyłem na niego zapłakanymi oczami.
- Proszę, przestań – powiedziałem roztrzęsiony. Czemu do cholery nie posłuchałem Filipa?!
- Jakbym mógł, kiedy patrzysz na mnie tymi swoimi wielkimi, zapłakanymi oczami. Kusisz a w ogóle nie zdajesz sobie z tego sprawy – przybliżył się do mnie. Jego wielka dłoń złapała mnie za gardło, a kolano wbiło się między moje uda. Emil pocałował mnie brutalnie. Zacząłem się szarpać i wierzgać, za nic nie chciałem mu się oddać po dobroci.
- Cholera jasna! - przeklął głośno i złapał mnie za włosy, zmuszając bym się schylił.
- Przestań! - wrzasnąłem i złapałem się jego ręki. Niewiele mi to dało. Emil rzucił mnie na łóżko, szybko unieruchamiając moje ciało swoim. Sprawnie sięgnął do szafki coś z niej wyciągając. Korzystając z tej sytuacji udało mi się nawet spod niego wyrwać. Sturlałem się z łóżka i z bijącym sercem pognałem w stronę łazienki, szukając w telefonie kontaktu do Filipa. O dziwo prawie mi się to udało. Emil jednak był szybszy ode mnie. Złapał mnie za rękę i wyrwał z dłoni telefon.
- Gdzieś chciał dzwonić?! - warkną po czym spojrzał na wyświetlacz. Uśmiechnął się złowieszczo pod nosem, a mną znów szarpnął nieprzyjemny dreszcz. Emil właśnie coś wymyślił...
- Nie wiem co planujesz, ale nie rób tego! - jednak on mnie nie słuchał. Zawlókł mnie z powrotem do łóżka tym razem przywiązując do oparcia. Rozsiadł się na mnie wygodnie i popatrzył z pozycji tryumfatora. Zwycięstwo miał wypisane na twarzy.
- Filip, tak? To ten twój facet?
- On nie ma z tym nic wspólnego! - popatrzyłem na niego przerażony.
- Nie miał by, gdybyś był grzeczny i spokojnie dał się przelecieć – powiedział z kpiną wybierając numer do Filipa.
- Proszę, nie rób tego – to już nie było proszenie, to było błaganie. Niestety moje wysiłki okazały się być daremne. Emil był szalony, nie miał zamiaru przestać mnie poniżać, a to był dopiero początek.
- Siema Filip. Mam zamiar zerżnąć twojego słodkiego Feliksa. Jaki słaby musi być z ciebie kochanek skoro przylazł do mnie. Ale nie martw się, bronił się dzielnie – po tych słowach się rozłączył. Wyłączył także mój telefon.
- Po co to zrobiłeś? Po co? - łzy zaczęły płynąc po moich policzkach jeszcze bardziej.
- Dla zabawy oczywiście. Wiesz, nie odezwał się ani słowem, chyba był w ciężkim szoku. Ale dosyć gadania, czas zabrać się do roboty – jego ręce zaczęły pełzać po moim ciele. Jego oślizgły język zaznaczał wilgotne ślady na mojej szyi i obojczyku. Czułem się okropnie, wcale nie było mi dobrze, nie tak to sobie wyobrażałem. Zacisnąłem powieki i przygryzłem dolną wargę. Wszystkie moje mięśnie się spięły, a ja zacząłem momentami drżeć. Emil jednak nic sobie z tego nie robił. Ściągnął ze mnie spodnie a następnie bieliznę. Przełknąłem głośno ślinę, doskonale wiedziałem, co zaraz nastąpi. Położył moje nogo na swoich ramionach i bez zbędnych ceregieli wbił się we mnie. Z mojego gardła wydarł się głuchy, niechciany jęk. Czułem jak ból rozpierał mnie od środka. Słyszałem ohydne sapanie mężczyzny i robiło mi się niedobrze. Emil poruszał się chaotycznie, agresywnie i gwałtownie. Z każdym jego pchnięciem czułem, jak robi mi się coraz słabiej. Przestałem walczyć już jakiś czas temu. Robił z moim ciałem dokładnie to, na co miał ochotę. Jego ruchy stały się jeszcze szybsze i mocniejsze. Syknąłem z bólu i otworzyłem oczy wpatrując się pustym wzrokiem w sufit. Wiedziałem, że zaraz skończy, wiedziałem, że zaraz popatrzy na mnie tym swoim nieludzkim spojrzeniem. Ten kłamliwy i dwulicowy dupek poniżył mnie najbardziej, jak tylko potrafił.
- Ciesz się, że użyłem gumki – powiedział do mnie gdy skończył. Jednak jego słowa docierały do mnie jak przez wielki mur. Popatrzyłem na jego okropną twarz. Co ja takiego w nim widziałem? Byłem aż tak głupi... Tak strasznie głupi!
- Puść mnie, zrobiłeś już co chciałeś – moje słowa były bez żadnych emocji, były jak beznamiętne puste nuty.
- Jasne, spadaj już. Nie mam zamiaru oglądać twoje zapłakanej buźki – popatrzył na mnie z obrzydzeniem i dodał. - Klucze leżą na szafce obok drzwi.
Odwiązał mnie a ja z prędkością światła ubrałem się w swoje ciuchy i wybiegłem stamtąd. Doskonale wiedziałem, gdzie teraz pójdę. I nie byłem pewien, czy przypadkiem teraz nie byłem bardziej przerażony, niż wtedy kiedy Emil robił mi te wszystkie okropne rzeczy. Jednak najgorszą myślą okazała się być ta, która cały czas szeptała, że to moja wina. Wszystko co się stało do tej pory, było tylko i wyłącznie na moje własne życzenie. Nie miałem także prawa by biec do Filipa i się mu wypłakać. Nie zdziwiłbym się w ogóle, gdyby mnie teraz wyrzucił. Na pewno był wściekły. Gdybym mógł, pobiłbym teraz samego siebie, coś bym sobie zrobił. Jednak nie miałem aż tyle odwagi. Kiedy stanąłem przed drzwiami od domu Filipa, aż coś mnie skręciło. Usłyszałem jak w jego mieszkaniu tłucze się szkło. Zawahałem się przed zapukaniem. Wziąłem głęboki wdech i wstrzymując oddech nacisnąłem dzwonek. W mieszkaniu zrobiło się cicho. Nagle usłyszałem szybki i głośny tupot stóp. Drzwi otworzyły się przede mną z impetem, a w nich staną rozwścieczony Filip. Jego nozdrza były poszerzone, mięśnie na jego ciele nerwowo drgały a oczy wpatrywały się we mnie z niekrytym zirytowaniem. Ostromecki złapał mnie za ramię i wciągnął do mieszkania, drzwi trzasnęły za mną z hukiem. Mężczyzna oparł mnie o ścianę i wycelował pięścią w moją stronę. Przerażony zamknąłem oczy, jednak cios nie nastąpił. Pięść Filipa wylądowała blisko mojej głowy.
- Filip... - zacząłem.
- Zamknij się! Miałeś swoje pięć minut! - wrzasnął niesamowicie głośno.
- Przepraszam, przepraszam, przepraszam... - zatkał mi usta dłonią, tym samym powstrzymując mój nieszczęsny skowyt.
- Adres... Dawaj mi jego adres, ale to już!
- Wyzwolenia 37/17 – powiedziałem cicho.
Filip szybko ubrał kurtkę i wyszedł z mieszkania zamykając mnie w nim. Zjechałem po ścianie i przybrałem pozycję embrionalną. Moim ciałem wstrząsnął niepohamowany szloch. Zacząłem znowu drżeć. Za nic nie mogłem się uspokoić. Moje ciało w ogóle nie chciało mnie słuchać. Zacząłem dołować samego siebie. Jesteś idiotą, naiwniakiem, kretynem, głupkiem. Sam sobie zgotowałeś ten los, więc teraz cierp nieudaczniku! Jedyne co potrafisz to pakować w kłopoty siebie i swoje otoczenie. Nie jesteś niczego wart! Jesteś kupą gruzu, nic niewartych śmieci. Nie zasługujesz na lepsze traktowanie... Byłoby lepiej gdybyś teraz przepadł, zginął, umarł. Nawet nie śmiej myśleć, że ktokolwiek by za tobą zatęsknił. Nie masz prawa żyć, skoro nie potrafisz życia uszanować!
Z tej nakręcającej się maszyny wyrwał mnie dźwięk klucza. Długo musiałem tak siedzieć, skoro Filip już wrócił...
Popatrzyłem na niego. Krew kapała na jego kurtkę, pod którą znajdował się podarty T-shirt. Jego łuk brwiowy był rozwalony, z wargi także powoli sączył się krew. Zadrżałem z przerażenia. Jednak zerwałem się do Filipa, by wytrzeć jego twarz. Jednak on odtrącił moją rękę. Podszedł do mnie i spojrzał głęboko w oczy.
- Przypatrz się dobrze – powiedział.
- Nie chcę – odwróciłem wzrok. Filip złapał mnie za koszulkę i potrząsnął mną mocno.
- Patrz do cholery! Patrz, bo ty to zrobiłeś! - wrzasnął, a ja chociaż od niechcenia, przeniosłem na niego spojrzenie. Dalej był wściekły, dalej sapał ze złości. I nie obwiniałem go o to. Gdyby nie moje głupie zachowanie, do niczego by nie doszło.
- Przepraszam – po raz kolejny. Tylko to przychodziło mi do głowy. Filip szarpnął mnie i mocno do siebie przytulił.
- Nigdy więcej tego nie rób, rozumiesz? Nigdy więcej... Jeżeli choć trochę ci na mnie zależy, to nie zmuszaj mnie do tego, bym musiał łamać kolejnego dupka. Bo jeżeli jeszcze raz zrobisz coś takiego, to nie obiecuję, że następnej osoby nie poślę do grobu... - wyszeptał mi do ucha. A ja ścisnąłem go z całych swoich siły. Moje łzy zaczęły wsiąkać w jego zakrwawioną kurtkę.
- Już nigdy, obiecuję, nie będziesz musiał się przeze mnie tak poświęcać – powiedziałem cicho dalej chowając się w jego dużych i silnych ramionach.
- Chodź, trzeba coś zrobić z tą moją głową – powiedział ciepło i uśmiechnął się do mnie serdecznie, tak jak zwykł to robić do tej pory. Ja także obdarowałem go uśmiechem. Kiwnąłem głową i przejechałem dłonią po jego zakrwawionej twarzy. Wiedziałem, że na nim będę mógł polegać do końca swojego życia.
Kocham Filipa i będę go zawsze kochać.
Obyś także i trafił kiedyś na osobę, która byłaby w stanie dla ciebie zabić.