poniedziałek, 9 września 2013

Pewnego razu w Japonii. Czyli o bolesnej lekcji, że nie zawsze warto podglądać.



 Opowiadanie powstało, bo naprawdę miałam ochotę napisać coś nieco odmóżdżającego. Czyli znaczy to tylko tyle, że jest  tu mój ulubiony schemat: Porywczy, dominujący i silny seme, kontra mniej silny ale za to pyskaty uke. Mam nadzieję, że będziecie się dobrze bawić ^^.


Pewnego dnia obudziłem się w całkiem obcym państwie, mieście, mieszkaniu. Oczywiście nie z własnej woli. Bo niby po co? Jakbym w ogóle miał prawo decydować o własnym losie, czy jakkolwiek to nazwać. Jednak nie zagłębiając się w filozofię i inne odwieczne duperele, jak się tu znalazłem? Kto mnie zmusił? Rodzina… Surowy ojciec i ja, leniwy syn. Resztę już można sobie z łatwością dopowiedzieć. Ukochany staruszek postawił mi ultimatum. Albo wezmę się za naukę i przestanę imprezować, albo po następnej mojej hulance obudzę się w innym państwie. Serio, tak właśnie mi powiedział. Nie wierzyłem w jego słowa, aż do teraz. GPS w telefonie powiedział mi, że znajduję się, uwaga wiwaty i fanfary, w Japonii… No nie powiem, starszy się postarał. Wywlekł mnie do państwa, w którym kończy się normalny Internet i świat, a zaczyna się coś co nawet nie posiada definicji. Pięknie. Jestem w głębokiej, ciemnej dziurze. Gdyby nie to, że znam japoński, chyba bym się rozpłakał. Poza japońskim, nie chwaląc się oczywiście, znam jeszcze rosyjski, koreański, chiński, angielski i francuski. Jak to się stało? Jestem cholernym dziedzicem wielkiej korporacji mojego ojczulka. Nie bawiłem się jak inne dzieci. Tylko książki, książki i jeszcze raz książki. Więc teraz, mając lat 21 postanowiłem trochę od tej nauki odpocząć. No ludzie, serio, ile można się uczyć?! W ogóle czemu ja teraz o tym myślę? Mam większy problem na głowie. Muszę przetrwać. Tylko jak? No, coś się wykombinuje. Jeśli ojciec nie zablokował mojego konta bankowego, to powinienem to jakoś dźwignąć.

Tak więc pchany jakimś dziwnym przeczuciem, że jakoś to wszystko się ułoży, poszedłem pozwiedzać. Z tego, co się zdążyłem zorientować ojciec zakwaterował mnie w hotelu Shinjuku Prince. Mam nadzieję, że za niego płaci, bo jak nie, to przeczuwam bezdomną przyszłość. Brr, aż mnie przeszedł zimny dreszcz.  Na szczęście moje usposobienie nie pozwoliło mi się długo zamartwiać i zacząłem „ochać” i „echać” nad każdą nowa zobaczoną rzeczą. A tak na serio, nie nadążam za tym światem. Wszędzie tylko japoński jazgot, mnóstwo automatów i jeszcze więcej zanieczyszczeń. I żeby tego wszystkiego był mało, wyróżniałem się. Przeważnie mi to nie przeszkadzało, jednak tutaj przyciągałem spojrzenia. Och, gdyby to jeszcze były kobiece spojrzenia, to mógłbym to jakoś przeżyć. Ale to mężczyźni, w garniturach, umięśnieni i dosyć wysocy. Wyglądali jakby pracowali dla jakiejś ważnej szychy. No ale dlaczego ktoś ważny miałby mi się przyglądać? Bez sensu. Jednak, na wszelki wypadek sprawdziłem dzielnicę, na której się znajduję. Shinjuku Ni-chōme. Serio? Poważnie? Sprawdziłem jeszcze raz. I jeszcze raz i znów. Powtórzyłem tę czynność chyba ze sto razy. Dlaczego ja do cholery nigdy nie patrzę gdzie lezę? Przynajmniej teraz wyjaśniły się te wszystkie zerkania w moją stronę. Trudno żeby nie zerkali, skoro znalazłem się w największej w Japonii enklawie gejowskiej… No boki zrywać! Przełknąłem głośno ślinę i powoli zacząłem się wycofywać. Na sto procent wyglądam jak kretyn, bo kto normalny obraca się co pięć sekund za siebie? A kij w to! Niech sobie myślą „szajbnięty obcokrajowiec”, może nikt mnie nie zaczepi. Tak myślę… Tak na wszelki wypadek skręciłem w jedną z mniej uczęszczanych uliczek. Tak w ogóle uliczek tu od cholery, było w czym wybierać. I wybrałem prawdopodobnie najgorzej ze wszystkich udostępnionych mi opcji. Do moich uszu dobiegł dźwięk cichego pojękiwania i błaganie o litość. Wiem, powinienem zawrócić, ale moje ciało nie słuchało! Ciekawość, to ona doprowadzi mnie kiedyś do śmierci. Jednak, to co mną kierowało było oczywiście silniejsze ode mnie. Wychyliłem się lekko i spojrzałem. Moje bystre oko wyłapało trzech mężczyzn. Jeden klęczał i błagał o litość, drugi w niego celował, a trzeci trzymał w rękach drewniane pudełeczko i się przygadał. Ja pierdolę i wszyscy święci dookoła, to egzekucja! Jeśli mnie zobaczą, będę następny. Matka by chyba udusiła ojca, gdyby się dowiedziała, że to przez niego ich pierworodny wącha kwiatki od spodu. No bo niby czyja to wina, że właśnie podglądam egzekucję? No chyba nie moja… W każdym bądź razie, gość, który trzymał broń wyglądał jak demon. Ten przerażający uśmiech, ta pewność siebie, spowodowały, że prawie się posikałem ze strachu. Serio. Więc nic dziwnego, że gdy pociągnął za spust, ja debil, wrzasnąłem.

- Kto tam jest?! – Do moich uszu dobiegł japoński świergot. W tym właśnie momencie dusza opuściła moje ciało, a mózg dopiero teraz zarejestrował to, co się stało. Biegnij! Uciekaj do ojczyzny chociażby i na nogach! Jednak w chwili, w której moje nogi wystartowały do biegu, złapała mnie dłoń. Nie tego, co strzelał. Tego drugiego, co się przyglądał. Złapał mnie za ręce i przytrzymał. Moje plecy stykały się z jego klatką piersiową. Natomiast demon, który dalej trzymał broń, podszedł do mnie. Wbił we mnie swoje krwistoczerwone oczy i skrzywił się nieznacznie. Ta czerwień, to tak naturalnie? Nie pora na to kretynie! Zaraz zginiesz, a zastanawiasz się nad czyimiś ślepiami!

- Obcokrajowiec – powiedział pogardliwie i przystawił mi broń do policzka. No teraz Victor, możesz śmiało lać po własnych spodniach.

- Co z nim zrobimy szefie? – Szefie? Czego on może być szefem? Zimnokrwisty Japończyk z bronią… No jakby nie było, odpowiedź sama się nasuwa.

- Kurwa, co za utrapienie. Najbezpieczniej będzie go zdjąć.

- A jeśli to ktoś ważny? – Tak, tak! Jestem bardzo ważny. Tak ważny, że już bardziej ważnym być nie można. Jednak demon na słowa swojego kolegi tylko prychną i przyjrzał mi się z widocznym zniesmaczeniem. Serio aż taki odrzucający jestem?

- Co niby ktoś ważny miałby tutaj robić? Sam? – Dalej nie odsunął broni od mojego policzka. Ręka go nie boli?

- A bo ja wiem, może to kretyn. – Doskonale widać, że nie zdają sobie sprawy z tego, że ich  rozumiem… No ale skąd by mieli wiedzieć. W tej sytuacji mogę być nawet kretynem, byleby mnie wypuścili.

- Cóż, za kretynizm się płaci. – Zmierzył mnie wzrokiem, po czym powiedział do swojego podwładnego – Odsuń się od niego, nie chcę cię pobrudzić.  – Że co?

- Może się jednak dogadamy? – wrzasnąłem i automatycznie wyciągnąłem ręce w błagalnym geście. Chociaż przyznam, że konsternacja na ich twarzach była bezcenna, nie trwała jednak długo.

- Nie sądzę – powiedziała groźna szumowina i znów we mnie wycelowała.

- A może jednak? – Ciągnąłem to dalej, bo wydawało mi się, że w tych krwiożerczych oczach zauważyłem nutkę zainteresowania. – Twój kolega po fachu, jak mniemam, ma rację. Jestem kimś ważnym.

- Kim? – rzucił oschle dalej we mnie celując.

- Jestem dziedzicem Mayer Group. – Popatrzyłem na nich niepewnie, a oni wybuchli śmiechem. Nie uwierzyli mi, bo niby czemu by mieli? Jednak demon opuścił broń. Jest dla mnie jakaś nadzieja!

- I mam ci uwierzyć? Masz mnie za kretyna? – Podszedł do mnie, a jego dłoń owinęła się na mojej szyi. Poczułem chłód skórzanej rękawiczki i po raz kolejny tego dnia chciałem się ze stresu osikać. Co za żenada…

- Sprawdź sobie – wycharczałem. – Jeśli kłamię, to możesz mnie nawet obedrzeć ze skóry. – Mężczyzna przyjrzał mi się uważnie, po czym puścił moją szyję.

- Zgoda. Jeśli nie jesteś dziedzicem Mayer Group, to pożegnasz się ze swoją skórą.

- A jeśli mówię prawdę, to mnie puścisz? – Spojrzał na mnie jak na kretyna. Czyżbym był naiwny?

- Chyba żartujesz. – Popukał się po czole, po czym zwrócił się do swojego podwładnego. – Fuse weź go. – Mężczyzna złapał mnie za ramię i poprowadził za sobą. Tak mocno zakleszczył na mnie swoje palce, że jakbym chciał się wyrwać, to kawałek mojego ramienia zostałby chyba w jego dłoni. Jednak wolałem nie zwracać mu na  to uwagi. I tak ledwo co wywalczyłem swoje życie. Chociaż nie wiem, na jak długo. Ale pewny jestem, że zachowam swoją skórę, przynajmniej do czasu, w którym demon nie rozmyśli się ze swojej obietnicy. Jednakże, żeby nie było mi za przyjemnie i żebym przypadkiem nie poczuł się choć trochę bezpieczniej panowie zaoferowali mi jazdę w bagażniku. Z cierpieniem wypisanym na twarzy wpełzłem tam, gdzie mi kazali. Chociaż z chęcią rozdrapałbym im te szydercze twarze. Nie wiem ile jechałem, zabrali mi telefon, a nie jestem zwolennikiem zegarków. Jednak gdy dotarliśmy na miejsce, to ten Fuse, musiał mi pomóc się wygramolić, bo wszystko mi zdrętwiało.

- Gdzie jestem? – Oczywiście nie doczekałem się odpowiedzi, olali mnie. Pewnie wyszli z założenia, że wystarczy mi świadomość tego, że dalej znajduję się na terenie Japonii. Wprowadzili mnie do wielkiego, czysto japońskiego domu i posadzili na podłodze w jednym z pokoi. Demon usiadł naprzeciwko mnie i zaczął się bawić nożem, nie spuszczając przy tym ze mnie wzroku. Doskonale wiem, co mi przekazywał. Ten drugi drań natomiast grzebał coś w laptopie. Idę o zakład, że właśnie mnie sprawdza. Ciężka gula utkwiła mi w gardle. Czytałem, że obdzieranie ze skóry jest bardzo bolesne. A najgorsze to jest to, że żyje się praktycznie do samego końca tego dziwnego rytuału.

- Pobladłeś obcokrajowcu – powiedział tym swoim demonicznym głosem, a moje serce o mało nie przedarło się przez klatkę piersiową.

- Wybacz, nie przywykłem do  takiego balansowania między życiem a śmiercią. – Uśmiechnąłem się, przynajmniej tak mi się wydaje.

- I co? – Ty razem zwrócił się do tego typa Fuse. Mam nadzieję, że dobrze sprawdził, bo  tu chodzi i moje ukochane życie!

- Wszystko w porządku Shimizu-san. To Victor Mayer. – Więc demon ma na nazwisko Shimizu. Zaraz, nie to powinno mnie teraz interesować. Moja cenna skóra zostanie razem ze mną!

- Szkoda. – Zrobił smutną minkę. – A taką miałem ochotę się dzisiaj zabawić. Ale dałem słowo. Twoja skóra zostaje razem z tobą, drogi dziedzicu. – Naprawdę posmutniał w momencie, w którym okazało się, że jednak mówię prawdę. Bestia…

- Mogę już iść Shimizu-san, czy będę ci jeszcze potrzebny? – Boże, ile formalności.

- Idź. – Machnął niedbale ręką i popatrzył na mnie. Jego całe zainteresowanie znów spoczęło na mojej osobie.

- Ja też mogę? – spytałem naiwnie, chociaż znałem odpowiedź.

- Nie – powiedział automatycznie. – Powiedz mi, co robiłeś w Shinjuku Ni-chōme? – A żebym to ja sam wiedział.

- Zabłądziłem…- parsknął, nie uwierzył. Czy on w ogóle kiedyś uwierzył w czyjeś słowa bez potwierdzania ich? Naburmuszyłem się i skrzyżowałem ręce na piersi.

- Spokojnie, możesz się przyznać do swoich upodobań. – Uśmiech, bezczelny uśmiech nie schodził mu z ust. Bawił się doskonale… W przeciwieństwie do mnie oczywiście.

- Niby do jakich upodobań?! – pisnąłem żałośnie, co odebrało resztki autentyczności mojej wypowiedzi.

- A do  takich, że wolisz męskie krocze od damskiego. – Przeleciał mnie wzrokiem, dosłownie. Przez chwilę poczułem się nagi… Och, tylko mi nie mówcie, że on, że… No nie, błagam! Tak jakby mu się przyjrzeć, to nie jest dużo straszy ode mnie. Chociaż cholera wie tych Azjatów. Już dawno wynaleźli eliksir na młodość i nie chcą się podzielić z resztą świata… STOP! Znowu zbaczam z ważnych torów myślowych.

- To nieporozumienie – zacząłem niezgrabnie. – Naprawdę znalazłem się tam przez przypadek. Poza tym to chyba nie jest najważniejsze. Co teraz ze mną będzie?

- Nie wiem. Przekonaj mnie, że mogę cię wypuścić. – Droczyć mu się zachciało. Sadysta. Nie pozwoli mi nawet przez chwilę poczuć się bezpiecznie. No i mógłby w końcu przestać bawić się tym cholernym nożem!

- Nikomu nie powie o tym, co widziałem . – Starałem się być poważny, jednak sądząc po jego minie nie bardzo mi to wychodziło.

- Słabo.

- To co cię niby zadowoli? – Chyba źle zadałem pytanie, bo dostrzegłem dziki blask w jego oczach.

- Mam pewien pomysł. – Shimizu wstał i podszedł do mnie uśmiechając się bezczelnie. Jego krocze znalazło się na wysokości mojej twarzy. O matko, męskie krocze tak blisko mnie nie wróżyło niczego dobrego.

- Co… co to niby za pomysł? – wyjąkałem, chociaż sprawa była tak oczywista, że nie wymagała dodatkowego komentarza. Chociaż wolałem się upewnić, żeby znów przez przypadek nie wyjść na geja.

-Jeszcze pytasz? Powiedz A i bierz się do roboty. – RATUNKU!

- Chyba żartujesz! – Mimo wszystko mój mózg nie chciał dopuścić do siebie wiadomości, że zaraz będę musiał zrobić loda.

- Nie, nie żartuję. Bierz się do roboty.

- A jeśli nie, to co? – Nie wiem gdzie znalazłem odwagę, by zadać to pytanie ale stało się. Odpowiedzi jednak wolałbym nie usłyszeć, tak mi się wydaje.

- To będę cię bił i gwałcił, a kiedy mi się znudzi oddam cię do burdelu. I tak właśnie ślad po dziedzicu Mayer Group zaginie. – Złapał mnie za włosy i pociągnął tak, bym spojrzał w jego oczy. Nie kłamał, przynajmniej szczery z niego człowiek.  – Także do dzieła. – Już nie będę polemizować. Wziąłem głęboki łyk powietrza i rozpiąłem mu rozporek. Jeszcze nigdy w życiu nie byłem tak zmieszany i zawstydzony. Moje ruchy zwolniły do minimalnych obrotów, chociaż jak dla mnie i  tak robiłem wszystko za szybko. Jednak Shimizu był innego zdania. Klepną mnie w głowę i ponaglił ruchem ręki. Teraz albo nigdy. Wziąłem – go – do ust. Zamknąłem oczy. No i zacząłem coś tam niemrawo machać językiem. Usłyszałem, jak Shimizu mruknął niezadowolony. No ale przepraszam bardzo, czego on się spodziewał? Super obciągania? Przecież mówiłem, że ja nie z tych… I nagle, na sekundę, oślepił mnie flesz. FLESZ! Ten dupek zaczął robić mi zdjęcia. Już chciałem się wycofać i rzucić malowniczym słownictwem, jednak Shimizu mi na to nie pozwolił. Zareagował szybko, za szybko. Złapał mnie za włosy i sam nadał tempo tej jakże wesołej zabawie, tym samym uniemożliwiając mi uwolnienie moich ust. Najzwyczajniej w świecie gwałcił mi teraz mój otwór gębowy. Żeby tylko nie dobrał się od innych „otworów”. I nagle poczułem jak doszedł. Zacząłem się krztusić, a do oczu napłynęły mi łzy. Całe szczęście już mnie puścił, bo bym się chyba udławił! Nie na sto procent bym umarł, jego sperma to też morderca. Wszystko w nim potrafi zabić, jestem tego pewien.

- Łał, jestem pod wrażeniem, to było beznadziejne. – Popatrzyłem na niego z wyrzutem. Właśnie splugawił moje biedne usta i jeszcze ma czelność się skarżyć!   

- Mówiłem ci przecież, że ja, że… - matko jeszcze zacząłem się jąkać – No, że to pomyłka.

- Teraz jestem w stanie ci uwierzyć, co oczywiście nie zmienia faktu, że w ogóle nie jestem usatysfakcjonowany. – O nie, niech sobie nawet nie myśli, że pozwolę mu zbezcześcić moje cudowne ciało.  

- Przykro mi – burknąłem z wyrzutem. – Ale mieliśmy umowę.

- Umowa była taka, że masz mnie przekonać. Nie postarałeś się. – Kucnął naprzeciwko mnie. A ja tak na wszelki wypadek trochę się odsunąłem.

- Też coś! Wziąłem GO do ust. – Tym razem nie miałem zamiaru ustąpić. I tak już dużo zrobiłem, poza tym te zdjęcia. Właśnie! Ten zbok zrobił mi zdjęcia. Zerwałem się, to był impuls przysięgam, żeby wyrwać mu telefon z ręki. Oczywiście okazało się to cholernie złym posunięciem. Shimizu przygwoździł mnie do podłogi natychmiastowo. Zacząłem się rzucać i wrzeszczeć, jednak nie przyniosło to żadnych pożądanych przeze mnie efektów. W końcu zaprzestałem tego przykrego precedensu. Bo ile można się rzucać po podłodze?  

- Już się wyszalałeś? – spytał z ironią i popatrzył na mnie jak na kretyna.

- Puść mnie. – To było krępujące. Leżeć pod nim, tak lubieżnie  rozkraczonym. Pewnie jeszcze jestem pięknego czerwonego koloru. Zażenowanie poziom  maksymalny!

- Dalej wmawiasz sobie, że nic więcej ci nie zrobię? – Tym razem popatrzył nam nie z politowaniem. Chyba naprawdę miał mnie za głupka. – Mam zamiar tak cię zerżnąć, żebyś przez następne trzy tygodnie nie mógł zrobić ani kroku nie wykrzywiając się z bólu. – Serce mi zamarło, przysięgam. Nawet zapomniałem na chwilę jak się oddycha i w ogóle zaniknęły mi chyba wszystkie funkcje życiowe.

- Blefujesz… - wymamrotałem w końcu, a on w odpowiedzi wpił się brutalnie w moje usta. Kiedy podjąłem próbę walki, to on tak brutalnie ścisnął mojego sutka, że momentalnie mój duch walki zniknął. Rozpłynął się dziad. Przepadł, umarł i raczej nie chciał wracać. Shimizu natomiast bawił się doskonale. Nie wiem jak, nie wiem kiedy ale byłem już nagi. Całkowicie, jak to się stało, że nie zarejestrowałem tego faktu? Mniejsza z tym. Moje ręce były unieruchomione przez jego pasek od spodni. Zostałem całkowicie zdany na jego łaskę. Dupek, złapał mnie za uda i gwałtownie rozszerzył moje nogi wpatrując się, no, w mój tyłek… Nie wiem nad czym rozmyślał, ale raczej nie nad sensem i głębią życia.

- Co za widok. – Kurwa serio? Co takiego fascynującego jest, za przeproszeniem, w męskiej dupie? Ale mniejsza o to! Shimizu oblizał swoje dwa palce i popatrzył na mnie z chytrym uśmieszkiem. Nim zdążyłem zadać pytanie, znałem już odpowiedź, Alleluja! Wcisnął w mój biedny tył te swoje paluchy, a ja potwornie zawyłem z bólu. Ten demon pochylił się nade mną, by patrzeć na moja zawstydzoną twarz, jednak paluchów nie wyciągnął. Posuwał mnie dwoma palcami, a ja zaczynałem czerpać z tego przyjemność. O zgrozo, moje ciało nie chciało mnie słuchać. Zacząłem pojękiwać i poruszać się zgodnie  z ruchem jego ręki.

- Chcesz więcej? – wymruczał mi seksowanie do ucha, a ja o mało nie doszedłem od samych jego słów. Ale nie ma opcji, żebym powiedział, że chce w sobie poczuć jego penisa.

- Nie… - Samego siebie tym nie przekonałem, a co dopiero jego. Jednak Shimizu uśmiechnął się przebiegle i wyjął ze mnie palce. Podszedł do szafki i wyciągnął z niej jakąś buteleczkę z płynem. Potem jak gdyby nigdy nic, wlał mi jej zawartość do ust. Po raz kolejny o mało się nie udławiłem.

- Zobaczymy jak teraz będziesz śpiewał. – Nie spodobał mi się ton jego głosu, nie wróżył on niczego dobrego. I nagle zrobiło mi się gorąco, a do mózgu dotarł jakiś dziwny impuls. Ten dupek wlał mi do gardła jakiś cholerny narkotyk! Jeśli to tylko możliwe, stwardniałem jeszcze bardziej, a zdrowy  rozsądek i duma zniknęły całkowicie. W tej chwili chciałem, by nie zaspokoił. Tylko to się liczyło. Popatrzyłem na niego błagalnym spojrzeniem i przysunąłem się do niego, siadając na nim okrakiem. Cóż, skrępowane ręce niczego mi nie ułatwiały. Jednak nie miałem żadnych problemów z tym, by bezwstydnie ocierać się o jego krocze.

- Co teraz mi powiesz? – Patrzył na mnie tymi bezczelnymi ślepiami, jednak w ogóle mnie  to teraz nie interesowało. Miałem wrażenie, że zaraz zwariuję.

- Chcę… - wyjęczałem. Nie sądziłem, że tak trudno będzie mi teraz zbudować zdanie.

- Czego chcesz? – Shimizu przygryzł moje jabłko Adama. Jego ręce natomiast zajęły się moimi pośladkami. Jęknąłem prosto do jego ucha. Mam nadzieję, że nie uszkodziłem mu słuchu.

- Chcę… żebyś… wszedł we mnie… mocno i szybko… - Moje jęczenie można by spokojnie rozpisać na pięciolinii. Chyba żaden z wydawanych ze mnie dźwięków nie był taki sam.

- Wedle życzenia – odpowiedział mi nonszalancko i rzucił mnie na deski. Znów rozchylił moje uda, tym razem jednak nie przyglądał mi się za długo. Dostałem to, o co poprosiłem. Kiedy go w sobie poczułem, wrzasnąłem, a moje plecy wygięły się w łuk. On jednak nie przestawał mnie posuwać. Poddałem się całkowicie. Nie było trudne do przewidzenia, że taka jazda długo nie potrwa. Pierwszy oczywiście doszedłem ja, a zaraz po tym poczułem, jak nasienie Shimizu dokładnie mnie wypełniło. Sapałem pod nim jak lokomotywa. On zresztą też miał przyspieszony oddech. Kiedy ze mnie wyszedł, jęknąłem niezadowolony. Cóż, przez to cholerstwo, które wlał mi do gardła, moje ciało domagało się jeszcze. Mój członek znów stwardniał domagając się, by ktoś zwrócił na niego uwagę.

- Za chwilę – powiedział wyraźnie zadowolony. Popatrzyłem na niego zdezorientowany. Jak to za chwilę? Ja chcę teraz, natychmiast! A Shimizu znowu zaczął robić mi zdjęcia. Po cholerę? Nie pora teraz o tym myśleć. Z trudem usiadłem i popatrzyłem na niego z wyrzutem.  A on prychnął i zrobił  tę swoją głupkowatą minę wyższości. Podszedł do mnie i dźwignął do góry. Oswobodził moje ręce, po czym rzucił mnie na ścianę. Moja klatka piersiowa czuła chłód ściany, plecy natomiast gorący oddech Shimizu. Wypiąłem się w jego stronę, dając mu do zrozumienia, że nie chce mi się czekać. A, że mężczyzną jest pojętnym, od razu zrozumiał. Rozchylił moje pośladki i znów we mnie wszedł. Tym razem jednak nie był tak gwałtowny. Ruszał się we mnie miarowo i intensywnie, a ja zacząłem odchodzić od zmysłów. Z tych emocji wbiłem nawet paznokcie w ścianę. Shimizu złapał mnie za członka i zaczął go stymulować. Mój mózg prawie zmienił się w galaretę i gdyby nie to, że byłem nabity na członka Shimizu, pewnie bym upadł. Doszedłem po raz kolejny i on oczywiście także. Kiedy ze mnie wyszedł, bezsilnie opadłem na podłogę. On schylił się nade mną i pocałował mnie delikatnie. Ta dziwna delikatność, nieco mnie zadziwiła, jednak z przyjemnością oddałem pocałunek.

- Na ile zostajesz? – Popatrzyłem na niego jeszcze zamglonymi oczyma. Minęła dobra chwili zanim mój mózg zajarzył, że zostało mu zadane pytanie.

- Nie wiem. Aż mojemu ojcu się odwidzi. – Dźwignąłem się, jednak gdyby nie złapał mnie Shimizu, znowu wylądowałbym na podłodze. Dopiero teraz zaczęło do mnie docierać, że zachowałem się jak frywolna dziwka…

- Rozumiem. – Dalej mnie trzymał.

- Muszę wrócić do hotelu… - Spać. Zmęczyła mnie ta cała przygoda.

- Do jakiego hotelu? – parsknął niezadowolony. – Jesteś moim gościem. Tutaj śpisz, jesz i oczywiście kochasz się ze mną. – Zrobiłem najgłupszą minę jaką tylko miałem w pakiecie. A on wziął mnie na ręce i przeniósł do łazienki. Popatrzyłem na niego groźnie. Ten jego narkotyk przestał na mnie działać. Nie miałem już ochoty na jeszcze jedną rundę.
- Sam sobie poradzę. – Shimizu prychnął i wyszedł z pomieszczenia.
Siedziałem w tej łazience długo, chyba nawet trochę za długo. Ale co tam, nie moje rachunki. Szczerze mówiąc miałem nadzieję, że ten zbok już zasnął. Jednak kiedy wyszedłem porządnie się rozczarowałem. Siedział na łóżku i bawił się moim telefonem.

- Dzwonił z jakieś dziesięć razy – powiedział, po czym rzucił go w moją stronę. Popatrzyłem na listę nieodebranych. Wszystko od ojca… Moje nienaganne wychowanie nakazuje mi oddzwonić. Tak też uczyniłem.

- Coś ty robił? Jestem zapracowanym człowiekiem, nie mam czasu tak do ciebie wydzwaniać. – No, w ogóle się o mnie nie martwi. Ten jego zimny i martwy ton głosu. Skoro taki jest, to ja też nie będę gorszy.

- Och, wybacz. Ale właśnie przeżyłem najwspanialsze dwa orgazmy w swoim życiu. A i jeszcze jedno, chyba jestem gejem. – Cisza, grobowa cisza. Tylko się nie śmiej. O matko, jak ja bym chciał teraz zobaczyć jego wyraz twarzy!

- Myślisz, że to jest zabawne?! Zobaczymy jaki będzie z ciebie żartowniś, jeśli każę ci tu zostać przez następne pół roku. A i jeszcze jedno, zablokowałem twoje konto bankowe. – Rozłączył się. A mina Shimizu także była niczego sobie. No wychodzę z założenia, że zna angielski.

- Rozmawiałeś z ojcem, prawda? – Popatrzył na mnie jakoś tak surowo. Dlaczego?

- No tak i co?

- Powinieneś bardziej go szanować. – Serio? Będzie mnie teraz umoralniał, po tym co mi zrobił?  

- To nie twoja sprawa – odburknąłem urażony.

- Tu się nie ma co obrażać. I co ci powiedział?

 - No, najprawdopodobniej zostanę tu jeszcze jakieś pół roku. No i jeszcze zablokował moje konto. – Popatrzyłem na niego niepewnie. Chyba mnie teraz nie wygodni?

- I co masz zamiar z tym zrobić?

- Powiedziałeś, że… - urwał mi natychmiastowo.

- Powiedziałem, że będziesz moim gościem a nie współlokatorem. – Co z niego za człowiek? Jeśli mnie wyrzuci, to po mnie. Jak ja tu znajdę pracę? Jak się utrzymam? Nie, nie, nie. Nie może mi tego zrobić.

- To co? Poużywasz mnie sobie dwa, trzy dni, a później wyrzucisz?

- No mniej więcej. – Jak to jest, że na jego twarzy nie widać żadnych emocji? Nie mam pojęcia czy 
żartuje, czy mówi poważnie.

- To średnio gościnny z ciebie człowiek.

- Podejdź tu. – Zrobiłem co chciał. To on teraz jest na wygranej pozycji. W sumie to jest na niej od samego początku. – Pozwolę ci zostać pod jednym warunkiem.

- Jakim? – Co on znowu wymyślił? Jego uśmiech nie wróży niczego dobrego, dla mnie oczywiście.

- Będziemy nagrywać każdy nasz stosunek, który będzie odbywać się w tym domu. – Hę?

- Że co?! Po kiego diabła ci to? – krzyknąłem przerażony.

- Na wypadek gdybyś się kiedyś wygadał, o tym co widziałeś. Bądź pewien, że wszystko upublicznię, łącznie z dzisiejszymi zdjęciami. – Znowu moja dusza powiedziała wdzięczne - żegnaj!

- Ale, ale na nagraniach też będziesz widoczny… - Chociaż w dobie tak zaawansowanej techniki, bez problemu mógłby ją jakoś zamaskować.

- Wszyscy wiedzą, że jestem zboczonym draniem. – No nie da się ukryć. – To jak?

- Zgoda… - wybąkałem od niechcenia. Nie mam przecież innego wyjścia. Shimizu uśmiechnął się nagle, jakby przypomniało mu się coś niezwykle zabawnego.

- Tak w ogóle mam na imię Shimizu Eizo. Przy moich ludziach masz się do mnie zwracać Shimizu-san. Kiedy będziemy sami może być samo Shimizu. A kiedy będziesz dochodził, możesz drzeć się na całego gardło Eizo. – Zalałem się rumieńcem, automatycznie.

- Dzięki za tak szczegółową informację – wyburczałem i zacząłem błądzić oczami po ścianach. Ładnie tu ma, nie ma co.

- Proszę bardzo. – Pociągnął mnie za rękę i wylądowałem na łóżku, tuż obok niego. Eizo wsadził mi rękę między uda i wyszeptał do ucha. – Masz szczęście, że tym razem nie chce mi się iść po kamerę. – Naprawdę nie będę mógł chodzić przez trzy tygodnie, jak nie lepiej.

środa, 21 sierpnia 2013

Epizod Krainy Podniebnych Drzew



Całe ziemie tej pięknej krainy pokryte były drzewami tak wielkimi i majestatycznymi, iż mogłoby się zdawać, że to one sprawują tutaj rządy. Ich naturalne piękno i dostojeństwo sprawiało, iż w piersi brakowało tchu, ciało drżało a oczy wstydziły się patrzeć. Jednak pomimo całej ich widocznej potęgi, to nie one sprawowały tutaj rządy. Tak, jak przyjęło się w pozostałych królestwach, to ludzie tutaj rządzą. Ich mieszkania znajdowały się najbliżej koron drzew i tylko oni potrafili się po nich poruszać. Przez inne państwa zwani byli małpami, drzewołazami lub mniej przychylnie drewnianymi barbarzyńcami. Jednak Kraina Podniebnych Drzew dorobiła się miana Małego Królestwa i tak właśnie nazywana był przez wszystkich ludzi. Kraina uchodziła za ląd nie do zdobycia, ponieważ nikt nie był w stanie mierzyć się z jej mieszkańcami na ich terenach. Tylko Drzewołazy byli w stanie swobodnie się po nim poruszać. Także zawarte pakty dyplomatyczne  dały Krainie status nietykalności, który chroniony był przez największe królestwo, które zdążyło już dawno okrzyknąć się mianem cesarstwa. Dlatego też ludzie tutaj żyli w całkowitej harmonii, nie przejmując się otaczających ich światem. Najważniejszą funkcję w Krainie, nie pełnił król jak w innych krajach, a Zielona Rada złożona z pięciu osób. Byli to: Kapłan Zdrowia, Generał Walecznych, Podszeptujący Lis, Wielki Spichlerzowy oraz Potężny Uczony. Ich imiona nadane przez rodziców już dawno zostały zapomniane. Tylko w taki sposób można było się do nich zwracać. Osoba, która wybierana zostawała na Władcę Ostatecznego mogła być powołana tylko w razie zagrożenia dla państwa, co nie zdarzyło się już od trzech tysięcy lat. I jak na razie nic nie zapowiadało tego, by owa sielanka miała się kiedyś przerwać. Dlatego też ludzie żyli swoim wolnym i dosyć rozleniwionym tempem. Jednak, jak to się czasami zdarzało, raz na jakiś czas rodził się mały wyjątek, który stanowił utrapienie dla całej społeczności. Savi, bo tak było imię „wyjątkowemu” chłopcu, uwielbiał być wszędzie tylko nie tam, gdzie musiał być. I choć powinien się uczyć jak każdy młodzian w jego wieku, to jednak nie to mu zaprzątało teraz głowę. O wiele bardziej zainteresowany był, jak on to określał, przeżywaniem życia. Savi został już zresztą okrzyknięty mianem pełzacza, co oznaczało tylko tyle, iż większość czasu spędzał chodząc po ziemni, niż skacząc po drzewach. I jak można się domyśli powodu, owo skakanie w ogóle mu nie wychodziło. Czym mogło to być spowodowane? Nikt do końca nie wiedział. Jednak na ziemi poruszał się zwinnie niczym jeleń. Aczkolwiek nikt nie nazywał go złotym dzieckiem, prędzej mu było do czarnej owcy. Także, gdy po raz kolejny został złapany na wagarowaniu, wychowawca nie miał już dla niego litości.

- Powiedz mi, który to już raz?! – warknął zdenerwowany opiekun, a surowe spojrzenie świdrowało młodego winnego.

- W zasadzie nie liczę – odpowiedział bez krzty zażenowanie. Już od dawna wychowawca nie stanowił dla niego żadnego zagrożenia. Nie obawiał się nikogo, a przynajmniej tak mu się wydawało.

- A w ogóle potrafisz? Nie pamiętam kiedy ostatnio widziałem cię na zajęciach – ostanie słowo podkreślił tak mocno, iż Savi musiał na chwilę zatkać swoje ucho. Nauczyciel natomiast westchnął głośno i pokręcił głową. Miał go serdecznie dość i dlatego też myśl o uprzykrzeniu mu życia bardzo poprawiła mu dzisiejszy humor.

- Długo będziemy się w to jeszcze bawić? Nakrzycz na mnie, jak to masz w zwyczaju i będzie po wszystkim – bezczelny i arogancki jak zawsze Savi był pewien, że i tym razem nie poniesie jakiś większych konsekwencji.

- Nie pamiętam, żebyśmy przechodzili na ty – żachnął się opiekun.

- To nic. Mogę już iść? –Chłopak nawet nie czekał na odpowiedź. Wstał z krzesła i skierował się ku drzwiom. Jednak jedno zdanie wypowiedziane przez opiekuna natychmiastowo go zatrzymało.

- Jesteś tak sławny, że zainteresowała się tobą nawet Zielona Rada. – Na twarz opiekuna wpełzł tryumfalny uśmieszek. Och, tak dobrze było patrzeć jak twarz chłopaka zaczynała blednąć, choć na ciemnej karnacji nie było to aż tak widoczne. Niemniej jednak dalej zauważalne i tym bardziej satysfakcjonujące.

- Niby dlaczego tacy ludzi mieliby się mną interesować? – spytał niepewnie.

- Bo jesteś inny, a to co inne stanowi zagrożenie.

- A co to za staroświeckie myślenie?! – oburzył się chłopak. – Od kiedy kara się u nas za inność?

- Twój ostatni wybryk przechylił szalę. – Savi zarumienił się lekko. Prawda, ostatnim razem przesadził, jednak nie zrobił tego specjalnie. Jednak nikomu nic się nie stało dzięki szybkiej interwencji odpowiednich ludzi. Gdyby nie to, płomienie strawiłyby w najlepsze połowę mieszkań w Krainie.

- Przecież nic się nie stało! Poza tym, to nie było specjalnie…

- Specjalnie czy nie, to już nie moja sprawa. Moja opieka nad tobą skończy się dzisiaj. A dokładnie skończy się w momencie, w którym odprowadzę cię do Rady. – Nauczyciel złapał Saviego za ramię i odprowadził aż pod same drzwi. Pchną go w ich kierunku i powiedział:

- Idź, zwykłym ludziom nie wolno tam wchodzić. – Och, czyżbym był aż tak niezwykły? Pomyślał z rozgoryczeniem. Odwrotu jednak nie było. Wziął głęboki wdech i wszedł do pomieszczenia. Gdyby uważał na lekcjach wiedziałby przynajmniej kto jest kim. Niestety ta wiedza była dla niego tak odległa niczym poczucie wolności w tej chwili. Savi dosłownie gotów był zejść z tego świata z prędkością światła, gdy usłyszał zimny głos mężczyzny z ciemnym zarostem i jeszcze ciemniejszym spojrzeniem.

- O proszę, nasza gwiazda zaszczyciła nas swoją obecnością. – Mężczyzna taksował go wzrokiem tak bezczelnie, iż Savi poczuł się jak zwierzę, które właśnie szło na sprzedaż.

- Nie bądź dla niego taki oschły, wystraszy się – zachichotał szczupły mężczyzna o dość delikatnych rysach twarzy i sprytnym spojrzeniu. Przyglądał  mu się uważnie, jednak nie tak nachalnie jak pierwszy, który się odezwał.

- Zamknij się Lisie, nikogo nie interesują twoje słowa – odpowiedział mu mężczyzna, tak samo złowrogo.

- Ciebie nic nie obchodzi Generale, no chyba, że mówimy o chętnych, młodych chłopcach. – Uśmiechnął przebiegle i odskoczył błyskawicznie, gdy mężczyzna rzucił się na niego.

- Jak dzieci… - powiedział członek Rady siedzący najbliżej Saviego. Niespiesznym krokiem podszedł do mężczyzn i złapał ich za uszy, karcąc ich niczym małe dzieci. Z pewnością nie takich widoków spodziewał się Savi. Miał wrażenie, że oglądał stado małp. Chłopak przyjrzał się pozostałej dwójce. Jeden mężczyzna spał na wielkiej zielonej kanapie, pochrapując sobie wesoło, drugi natomiast czytał starą wielką księgę. Savi był w ciężkim szoku i zastanawiał się jak to się stało, że Kraina jeszcze funkcjonowała. A myślał, że to on był ciężkim wyjątkiem. Nie dziwił się, że nikt poza Małpią Radą, nie zostawał wtajemniczony w obrady. Savi niewiele myśląc, odwrócił się od zamieszania i nacisnął klamkę. Jak wielkie było jego zdziwienie, gdy wszyscy, poza śpiącym ryknęli jednogłośnie:

- Stój gdzie stoisz! – Chłopak powoli odwrócił się w kierunku rady. Ich okrzyk przebudził nawet  śpiącego, ale nie na długo. Generał podszedł do niego i złapał mocno za ramię, po czym spytał swoim ostrym i nieprzyjemnym głosem:

- Kto go bierze?

- Zabrzmiało to dosyć dwuznacznie – zachichotał Lis i na wszelki wypadek odsunął się trochę dalej. Generał jednak dzielnie starał się zignorować docinki swojego kolegi.

- Ja odpadam, w przeciwieństwie do was, zajmuję się swoją pracą – odpowiedział mężczyzna wychylając na chwilę swój nos zza wielkiej księgi.

- Ja też nie nadaję się do wychowywanie niesfornych dzieci, przy mnie rozbestwi się jeszcze bardziej – Lis popatrzył na Generała i stojącego obok Kapłana. Żaden z nich także nie wyglądał na chętnego podjęcia tego wychowawczego wyzwania.

- Ja go zabiję przy pierwszej okazji – oznajmił Generał tak beznamiętnie, jakby mówił o suchym praniu. Jego żelazny uścisk dalej wbijał się w ramię Saviego. Chłopak miał wrażenie, że za parę sekund zostanie zmiażdżone.

- To postanowione  - odezwał się wesoło Kapłan. – Twoim opiekunem będzie osoba, która nie odezwała się dzisiaj ani razu, ponieważ woli żłopać alkohol po nocach i wysypiać się na naradach.

- A kto to w ogóle jest? – spytał choć wiedział, że pytanie było kategorycznie nie na miejscu.

- Ha! Co za okaz, on nas w ogóle nie rozróżnia. – Lis roześmiał się głośno i otarł łezkę rozbawienia spływającą leniwie po jego pliczku. Kapłan westchnął cicho, a Generał aż poluzował swój uścisk.

- Na mnie macie zwyczaj wołać Potężny Uczony – odezwał się mężczyzna czytający księgę. – Człowiek, który przed chwilą chciał ci zmiażdżyć ramię to Generał Walecznych. Ten, który chichotałby na pogrzebie Generała to Podszeptujący Lis. Mężczyzna grający rolę wspaniałego i dobrego to Kapłan Zdrowia. A leń pod ścianą to Wielki Spichlerzowy, choć planujemy mianować go Wielkim Alkoholikiem. – Ton głosu mężczyzny był tak bezbarwny, iż Savi nie wiedział do końca co miał myśleć o tej dziwnej prezentacji. Jednak, jak mu się na razie wydawało, lepiej trafić nie mógł. Bo gdy Spichlerz będzie spał, on będzie sobie harcował.   

- Dobra… - powiedział, choć nie wiedział czy powinien był mówić cokolwiek.

- No, to na nas już pora! – Kapłan klasną w dłonie i wyszedł jako pierwszy. Pozostała trójka ruszyła zaraz za nim. A Savi został z opiekunem śpiochem. Przypatrzył mu się uważnie. Śpiący wyglądał na spokojną osobę, jednak kto podczas snu wygląda niczym demon pragnący dziewiczej krwi? Karnację miał ciemną, tak jak wszyscy mieszkańcy Krainy. Był także dobrze zbudowany, jednak nie wyróżniał się niczym szczególnym. Czarne, trochę przydługie włosy przykryły mu połowę twarzy. Savi podszedł bliżej śpiącego i dotknął go palcem w policzek, co oczywiście nie wywołało żadnej reakcji.

- Halo, panie Spichlerzowy! – Mężczyzna poruszył się nieznacznie, jednak dalej nie okazywał żadnych oznak obudzenia. Zdenerwowany chłopak podszedł do stołu i wziął szklankę z zimną wodą. Nie tak chciałem się zapoznać, ale ile do cholery można spać?!  Zawartość szklanki wylała się na twarz śpiącego mężczyzny, co jak można się domyślić, wywołało mały szok. Wielki Spichlerzowy poderwał się z poduszki i zaczął łapać powietrze tak gwałtownie, jakby się topił. Nieprzytomnym wzrokiem oplótł chłopaka stojącego naprzeciwko.  

- Co tu robisz dzieciaku? – spytał jeszcze zaspanym głosem. Ręką przetarł mokrą twarz i tym razem popatrzył na chłopca mniej przychylnie.

- Jestem Savi i… - nie dokończył.

- A tak ten denerwujący dzieciak. Gdzie reszta? – Mężczyzna popatrzył na puste pomieszczenie niczego się jeszcze nie domyślając. Biedak…

- Poszli sobie. Zostawili mnie pod twoją opieką – odpowiedział obojętnie.

- I co ja mam niby z tobą robić? – Spichlerzowy wstał z łóżka i przeciągnął się leniwie. Dopiero teraz Savi zwrócił uwagę na to, jak bardzo wysoki był mężczyzna. Z całą pewnością najwyższy z całej piątki. Czuł się przy nim jak krasnal, co niestety, nie dodawało mu pewności siebie. Ale zachowując pozory, dalej udawał niewzruszonego.

- A skąd ja mam niby wiedzieć? Zostaw mnie, sam sobie znajdę zajęcie.

- O, na pewno nie. Kapłan obdarłby mnie ze skóry. – Spichlerzowy złapał Saviego za rękę i poprowadził za sobą. Nic nie mówił, tylko ciągnął chłopaka za sobą. Szli zwisającymi mostami, które łączyły ze sobą wszystkie mieszkania, sklepy, bary i wszystko to, co zostało wybudowane. Savi zostawiał za sobą ciekawskie spojrzenia. Usłyszał nawet parę szeptów. „W końcu się doigrał” albo „Ciekawe co mu teraz zrobią?” Jednak biedni ludzie nie mieli świadomości, że wspaniała piątką to tylko zbieranina dziwnych, leniwych i popapranych charakterów. Savi pokręcił bezradnie głową i dalej pozwalał się ciągnąć mężczyźnie. Po dość długim marszu dotarli, jaka mniemał, do jego rezydencji. Mieszkanie zajmowało wielkie drzewo, które był przeznaczone tylko do dyspozycji Spichlerzowego. Savi otworzył aż usta. Nigdy wcześnie nie sądził, że znajdzie się w tak wielkim domu. Jedyny problem stanowiło dla Saviego dostanie się tam. Nie prowadził do niego żaden most, a jedyną drogą było przemieszczeni się na lianie. A jak było wcześniej wspomniane, Savi wolał pisze wycieczki, niż podniebne rewolucje. Spichlerzowy popatrzył w oczy chłopaka. Doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że jego podopieczny nie był biegły w sztuce „latania”.  

- Odpowiedz mi na jedno pytanie, bo cholernie mnie to nurtuje. Masz lęk wysokości? – W głosie mężczyzny dało się wyczuć nutkę rozbawienie. Takich dziwolągów jak Savi, nie spotykało się tutaj codziennie.

- Nie… Bardziej określiłbym to lękiem przed spadnięciem, tak sądzę.

- A to się nie masz czym martwić. Jest tu tak wysoko, że upadek z pewnością by cię zabił. Niczego byś nie poczuł. – Jeśli miały być to słowa otuchy, to z pewnością nie pomogły. Za nim Savi zdążył odpowiedzieć, mężczyzna dźwignął chłopaka i przetransportował się razem z nim do mieszkania. Głośny krzyk zdumienia i przerażenia wyrwał się z gardła Saviego. Dopiero po chwili zorientował się, że stoi już na pewnym gruncie.

- Mogłeś mnie uprzedzić! – powiedział z wyrzutem w stronę Spichlerzowego. Ten jednak tylko wzruszył ramionami i wszedł do domu. Chłopak przewrócił oczami i udał się za swoim opiekunem. Ciężko mu będzie stąd uciekać, skoro z domem nie łączył się żaden most. Jednak o tym będzie myślał później. Teraz musiał się jakoś wkupić w łaski Spichlerzowego. Miał tylko nadzieję, że mężczyzna nie żywił do niego urazy za tak gwałtowną pobudkę. Jednak gdyby tego nie zrobił, pewnie dalej siedział by w miejscy spotkań Małpiej Rady.
Spichlerzowy wskazał Saviemu miejsce na kanapie, po czym podał mu szklankę z jakimś napojem. Chłopak popatrzył niepewnie na zawartość szklanki.

- Spokojnie, to nie trucizna – powiedział rozbawiony Spichlerzowy. Był pewien, że dzieciak z pewnością urozmaici mu życie. Z pewnością udawało mu się urozmaicać je mieszkańcom.

- Przecież wiem – odpowiedział nieco urażony, choć nie wiedział czym. Czuł się skrępowany. Popatrzył na mężczyznę, który usiadł naprzeciw niego.

- I jak podoba ci się pozostała czwórka Zielonej Rady? – zagaił mężczyzna. Nie zniósłby siedzenia w ciszy. On także był nieco zażenowany całą tą sytuacją. Jednak wiek nie pozwalał mu zachowywać się aż tak dziecinnie jak jego gość.

- Są… - Savi na chwilę zawiesił głoś i przełknął ślinę. Wydawało mu się, że w życiu nie słyszał trudniejszego pytania. – Dziwni… - Dokończył po dłuższej chwili. Jego rozmówca roześmiał się wesoło.

- Cóż za dyplomatyczna odpowiedź – jego ton głosu dalej był sympatyczny. – A jaka ci się wydaje, który z nich jest najgroźniejszy? – Spichlerzowy przyjrzał się bystro swojemu rozmówcy i prawdopodobnemu przyszłemu następcy.

- Z całą pewnością Generał – odparł energicznie, a jego cało automatycznie zesztywniało na myśl o ciężkim i mocnym uścisku.

- Błąd. Nie Generał tylko Kapłan. – Mężczyzna z rozbawieniem przyglądał się zmieniającej się mimice twarzy chłopca. Widać było, że jego słowa wybiły Saviego z tropu.

- Jak to? – spytał i z niedowierzaniem wpatrywał się w rozbawiony wzrok swojego rozmówcy.

- Z pewnością byłeś świadkiem kłótni Lisa i Generała. Kłócą się średnio co pięć minut, jeśli mam być szczery… No ale nie o tym. Kto ich rozdzielił?

- Kapłan… - powiedział niepewnie, przypominając sobie prezentację Uczonego. Miał nadzieję, że dobrze zapamięta twarze i imiona. Nie chciałby się pomylić.

- Dokładnie! A czy coś mu powiedzieli? – Spichlerzowy naciskał na chłopaka. Jeśli Savi miał sobie jakoś z nimi radzić, musiał nauczyć się myśleć i obserwować.

- Raczej nie… - chłopak dalej miła nietęgą minę. Jednak coś mu nie pasowało. – Ale czemu właściwie jest taki straszny? Nie wyglądał na szczególne zagrożenie. – Spichlerzowy na te słowa poruszył się nerwowo. Jedno wspomnienie odnawiało cały strach w stosunku do Kapłana. Jednak nie chciał o tym opowiadać, zdecydowanie wolał o tym zapomnieć.

- Lepiej żeby się nie przekonał – powiedział z nutką zdenerwowani w głosie. Savi jednak tylko wzruszył ramionami. Jak dla niego najstraszniejszy był Generał. Cały odziany w czerń wyglądał niczym śmierć, ponury żniwiarz, demon i tak dalej. Savi mógłby znaleźć na niego milion określeń i żadne z nich nie oddałoby do końca jego strachu.

- A powiedz mi, co ja właściwie mam z tobą robić? – Chłopak nie miał w zwyczaju zwracać się do starszych z szacunkiem, jeśli się ich nie bał.

- Strasznie bezpośredni z ciebie dzieciak. – naburmuszył się lekko Spichlerzowy. – Zostaniesz moim uczniem.

- Czyli też będę spać całymi dniami? Mi to odpowiada.

- Hola, hola! – przystopował go mężczyzna. – Ja już wiem, to co powinienem. Ty natomiast nie wiesz niczego. Będziesz zajmował się całą papierkową robotą, liczeniem, sprawdzaniem i referowaniem mi wszystkiego. Co tydzień będziesz robił oględziny spichlerzy i uczył się ich rozmieszczenia. Będziesz poznawał wszystkich pracowników oraz będziesz uczył się o najrozmaitszych roślinach oraz zwierzętach. A ja co miesiąc będę sprawdzać twoją wiedzę. Jeśli uznam, że się obijasz, o czymś takim jak sen usłyszysz dopiero po mojej śmierci. – Spichlerzowy uśmiechnął się tryumfalnie, a Savi po raz kolejny tego dnia nie mógł zamknąć swoich ust z podziwu. Czy naprawdę ten człowiek posiadał aż tak rozległą wiedzę? Niemożliwe! Wyglądał jak żyjąca definicja lenia.

- Ale, przecież… - zaczął jednak mężczyzna wtrącił się w jego jąkaninę.

- Już się nafiglowałeś, mój drogi. Skargami na ciebie moglibyśmy spokojnie wytapetować domy wszystkich mieszkańców Krainy a i tak jeszcze sporo by tego zostało.

- To niesprawiedliwe! – wyjęczał chłopak tak żałośnie, że normalny człowiek ulitowałby się nad nim. Niestety żaden z Zielonej  Rady do normalnych ludzi nie należał.

- Niesprawiedliwe to będzie jak cię wyślę do Generała na przyspieszony kurs skakania po drzewach. Więc pilnuj języka. – Savi zamilkł natychmiastowo i zaniechał jakichkolwiek prób pertraktowania. Spichlerzowy wykorzystując chwilowe zakłopotanie chłopaka, zbliżył się do niego błyskawicznie. Spojrzał mu głęboko w oczy, a dusza figlarza nie pozwoliła odpuścić tej drobnej psoty. Mężczyzna złożył delikatny pocałunek na ustach Saviego. Chłopak zerwał się niczym rażony prądem i uciekł w najbliższy kąt. Gromki rechot rozniósł się po całym mieszkaniu. Savi złapał się za swoje usta, a policzki piekły go niemiłosiernie. Co ten szalony darmozjad sobie myśli do cholery?! Był rozgniewany tak jak nigdy w życiu, a w jego głowie kotłowała się myśl za myślą, co było doskonale widoczne na jego twarzy. Spichlerzowy podszedł do spłoszonego chłopaka i przykucną.

- Zapomniałem dodać, że będziesz mi też usługiwać w każdy możliwy sposób. – Mężczyzna patrzył jak twarz Saviego robiła się coraz bardziej czerwona. – Więc lepiej naucz się jak korzystać z tych pięknych rączek bo lubię mieć czysto w mieszkaniu, a i pyszną strawą nie pogardzę. – Chłopak wypuścił głośno powietrze. Miał nadzieję, że ten szalenie nie odgadł jego myśli. Bo Savi z pewnością nie pomyślał o takim usługiwaniu.

- Jasne… - wyspał, tylko na tyle było go stać. Rozbawiony mężczyzna wstał i poklepał go po głowie. Za nim jednak odszedł od Saviego spojrzał na niego rozbawiony.

- A tak w ogóle, to o jakim usługiwaniu pomyślałeś mały zbereźniku? – Savi nawet nie musiał silić się na odpowiedź, ponieważ pytanie samo w sobie już ją zawierało. Popatrzył jednak na Spichlerzowego tak, jak patrzy się na coś bardzo irytującego. Chłopak już teraz wiedział, że to będzie bardzo owocna współpraca.