środa, 21 sierpnia 2013

Epizod Krainy Podniebnych Drzew



Całe ziemie tej pięknej krainy pokryte były drzewami tak wielkimi i majestatycznymi, iż mogłoby się zdawać, że to one sprawują tutaj rządy. Ich naturalne piękno i dostojeństwo sprawiało, iż w piersi brakowało tchu, ciało drżało a oczy wstydziły się patrzeć. Jednak pomimo całej ich widocznej potęgi, to nie one sprawowały tutaj rządy. Tak, jak przyjęło się w pozostałych królestwach, to ludzie tutaj rządzą. Ich mieszkania znajdowały się najbliżej koron drzew i tylko oni potrafili się po nich poruszać. Przez inne państwa zwani byli małpami, drzewołazami lub mniej przychylnie drewnianymi barbarzyńcami. Jednak Kraina Podniebnych Drzew dorobiła się miana Małego Królestwa i tak właśnie nazywana był przez wszystkich ludzi. Kraina uchodziła za ląd nie do zdobycia, ponieważ nikt nie był w stanie mierzyć się z jej mieszkańcami na ich terenach. Tylko Drzewołazy byli w stanie swobodnie się po nim poruszać. Także zawarte pakty dyplomatyczne  dały Krainie status nietykalności, który chroniony był przez największe królestwo, które zdążyło już dawno okrzyknąć się mianem cesarstwa. Dlatego też ludzie tutaj żyli w całkowitej harmonii, nie przejmując się otaczających ich światem. Najważniejszą funkcję w Krainie, nie pełnił król jak w innych krajach, a Zielona Rada złożona z pięciu osób. Byli to: Kapłan Zdrowia, Generał Walecznych, Podszeptujący Lis, Wielki Spichlerzowy oraz Potężny Uczony. Ich imiona nadane przez rodziców już dawno zostały zapomniane. Tylko w taki sposób można było się do nich zwracać. Osoba, która wybierana zostawała na Władcę Ostatecznego mogła być powołana tylko w razie zagrożenia dla państwa, co nie zdarzyło się już od trzech tysięcy lat. I jak na razie nic nie zapowiadało tego, by owa sielanka miała się kiedyś przerwać. Dlatego też ludzie żyli swoim wolnym i dosyć rozleniwionym tempem. Jednak, jak to się czasami zdarzało, raz na jakiś czas rodził się mały wyjątek, który stanowił utrapienie dla całej społeczności. Savi, bo tak było imię „wyjątkowemu” chłopcu, uwielbiał być wszędzie tylko nie tam, gdzie musiał być. I choć powinien się uczyć jak każdy młodzian w jego wieku, to jednak nie to mu zaprzątało teraz głowę. O wiele bardziej zainteresowany był, jak on to określał, przeżywaniem życia. Savi został już zresztą okrzyknięty mianem pełzacza, co oznaczało tylko tyle, iż większość czasu spędzał chodząc po ziemni, niż skacząc po drzewach. I jak można się domyśli powodu, owo skakanie w ogóle mu nie wychodziło. Czym mogło to być spowodowane? Nikt do końca nie wiedział. Jednak na ziemi poruszał się zwinnie niczym jeleń. Aczkolwiek nikt nie nazywał go złotym dzieckiem, prędzej mu było do czarnej owcy. Także, gdy po raz kolejny został złapany na wagarowaniu, wychowawca nie miał już dla niego litości.

- Powiedz mi, który to już raz?! – warknął zdenerwowany opiekun, a surowe spojrzenie świdrowało młodego winnego.

- W zasadzie nie liczę – odpowiedział bez krzty zażenowanie. Już od dawna wychowawca nie stanowił dla niego żadnego zagrożenia. Nie obawiał się nikogo, a przynajmniej tak mu się wydawało.

- A w ogóle potrafisz? Nie pamiętam kiedy ostatnio widziałem cię na zajęciach – ostanie słowo podkreślił tak mocno, iż Savi musiał na chwilę zatkać swoje ucho. Nauczyciel natomiast westchnął głośno i pokręcił głową. Miał go serdecznie dość i dlatego też myśl o uprzykrzeniu mu życia bardzo poprawiła mu dzisiejszy humor.

- Długo będziemy się w to jeszcze bawić? Nakrzycz na mnie, jak to masz w zwyczaju i będzie po wszystkim – bezczelny i arogancki jak zawsze Savi był pewien, że i tym razem nie poniesie jakiś większych konsekwencji.

- Nie pamiętam, żebyśmy przechodzili na ty – żachnął się opiekun.

- To nic. Mogę już iść? –Chłopak nawet nie czekał na odpowiedź. Wstał z krzesła i skierował się ku drzwiom. Jednak jedno zdanie wypowiedziane przez opiekuna natychmiastowo go zatrzymało.

- Jesteś tak sławny, że zainteresowała się tobą nawet Zielona Rada. – Na twarz opiekuna wpełzł tryumfalny uśmieszek. Och, tak dobrze było patrzeć jak twarz chłopaka zaczynała blednąć, choć na ciemnej karnacji nie było to aż tak widoczne. Niemniej jednak dalej zauważalne i tym bardziej satysfakcjonujące.

- Niby dlaczego tacy ludzi mieliby się mną interesować? – spytał niepewnie.

- Bo jesteś inny, a to co inne stanowi zagrożenie.

- A co to za staroświeckie myślenie?! – oburzył się chłopak. – Od kiedy kara się u nas za inność?

- Twój ostatni wybryk przechylił szalę. – Savi zarumienił się lekko. Prawda, ostatnim razem przesadził, jednak nie zrobił tego specjalnie. Jednak nikomu nic się nie stało dzięki szybkiej interwencji odpowiednich ludzi. Gdyby nie to, płomienie strawiłyby w najlepsze połowę mieszkań w Krainie.

- Przecież nic się nie stało! Poza tym, to nie było specjalnie…

- Specjalnie czy nie, to już nie moja sprawa. Moja opieka nad tobą skończy się dzisiaj. A dokładnie skończy się w momencie, w którym odprowadzę cię do Rady. – Nauczyciel złapał Saviego za ramię i odprowadził aż pod same drzwi. Pchną go w ich kierunku i powiedział:

- Idź, zwykłym ludziom nie wolno tam wchodzić. – Och, czyżbym był aż tak niezwykły? Pomyślał z rozgoryczeniem. Odwrotu jednak nie było. Wziął głęboki wdech i wszedł do pomieszczenia. Gdyby uważał na lekcjach wiedziałby przynajmniej kto jest kim. Niestety ta wiedza była dla niego tak odległa niczym poczucie wolności w tej chwili. Savi dosłownie gotów był zejść z tego świata z prędkością światła, gdy usłyszał zimny głos mężczyzny z ciemnym zarostem i jeszcze ciemniejszym spojrzeniem.

- O proszę, nasza gwiazda zaszczyciła nas swoją obecnością. – Mężczyzna taksował go wzrokiem tak bezczelnie, iż Savi poczuł się jak zwierzę, które właśnie szło na sprzedaż.

- Nie bądź dla niego taki oschły, wystraszy się – zachichotał szczupły mężczyzna o dość delikatnych rysach twarzy i sprytnym spojrzeniu. Przyglądał  mu się uważnie, jednak nie tak nachalnie jak pierwszy, który się odezwał.

- Zamknij się Lisie, nikogo nie interesują twoje słowa – odpowiedział mu mężczyzna, tak samo złowrogo.

- Ciebie nic nie obchodzi Generale, no chyba, że mówimy o chętnych, młodych chłopcach. – Uśmiechnął przebiegle i odskoczył błyskawicznie, gdy mężczyzna rzucił się na niego.

- Jak dzieci… - powiedział członek Rady siedzący najbliżej Saviego. Niespiesznym krokiem podszedł do mężczyzn i złapał ich za uszy, karcąc ich niczym małe dzieci. Z pewnością nie takich widoków spodziewał się Savi. Miał wrażenie, że oglądał stado małp. Chłopak przyjrzał się pozostałej dwójce. Jeden mężczyzna spał na wielkiej zielonej kanapie, pochrapując sobie wesoło, drugi natomiast czytał starą wielką księgę. Savi był w ciężkim szoku i zastanawiał się jak to się stało, że Kraina jeszcze funkcjonowała. A myślał, że to on był ciężkim wyjątkiem. Nie dziwił się, że nikt poza Małpią Radą, nie zostawał wtajemniczony w obrady. Savi niewiele myśląc, odwrócił się od zamieszania i nacisnął klamkę. Jak wielkie było jego zdziwienie, gdy wszyscy, poza śpiącym ryknęli jednogłośnie:

- Stój gdzie stoisz! – Chłopak powoli odwrócił się w kierunku rady. Ich okrzyk przebudził nawet  śpiącego, ale nie na długo. Generał podszedł do niego i złapał mocno za ramię, po czym spytał swoim ostrym i nieprzyjemnym głosem:

- Kto go bierze?

- Zabrzmiało to dosyć dwuznacznie – zachichotał Lis i na wszelki wypadek odsunął się trochę dalej. Generał jednak dzielnie starał się zignorować docinki swojego kolegi.

- Ja odpadam, w przeciwieństwie do was, zajmuję się swoją pracą – odpowiedział mężczyzna wychylając na chwilę swój nos zza wielkiej księgi.

- Ja też nie nadaję się do wychowywanie niesfornych dzieci, przy mnie rozbestwi się jeszcze bardziej – Lis popatrzył na Generała i stojącego obok Kapłana. Żaden z nich także nie wyglądał na chętnego podjęcia tego wychowawczego wyzwania.

- Ja go zabiję przy pierwszej okazji – oznajmił Generał tak beznamiętnie, jakby mówił o suchym praniu. Jego żelazny uścisk dalej wbijał się w ramię Saviego. Chłopak miał wrażenie, że za parę sekund zostanie zmiażdżone.

- To postanowione  - odezwał się wesoło Kapłan. – Twoim opiekunem będzie osoba, która nie odezwała się dzisiaj ani razu, ponieważ woli żłopać alkohol po nocach i wysypiać się na naradach.

- A kto to w ogóle jest? – spytał choć wiedział, że pytanie było kategorycznie nie na miejscu.

- Ha! Co za okaz, on nas w ogóle nie rozróżnia. – Lis roześmiał się głośno i otarł łezkę rozbawienia spływającą leniwie po jego pliczku. Kapłan westchnął cicho, a Generał aż poluzował swój uścisk.

- Na mnie macie zwyczaj wołać Potężny Uczony – odezwał się mężczyzna czytający księgę. – Człowiek, który przed chwilą chciał ci zmiażdżyć ramię to Generał Walecznych. Ten, który chichotałby na pogrzebie Generała to Podszeptujący Lis. Mężczyzna grający rolę wspaniałego i dobrego to Kapłan Zdrowia. A leń pod ścianą to Wielki Spichlerzowy, choć planujemy mianować go Wielkim Alkoholikiem. – Ton głosu mężczyzny był tak bezbarwny, iż Savi nie wiedział do końca co miał myśleć o tej dziwnej prezentacji. Jednak, jak mu się na razie wydawało, lepiej trafić nie mógł. Bo gdy Spichlerz będzie spał, on będzie sobie harcował.   

- Dobra… - powiedział, choć nie wiedział czy powinien był mówić cokolwiek.

- No, to na nas już pora! – Kapłan klasną w dłonie i wyszedł jako pierwszy. Pozostała trójka ruszyła zaraz za nim. A Savi został z opiekunem śpiochem. Przypatrzył mu się uważnie. Śpiący wyglądał na spokojną osobę, jednak kto podczas snu wygląda niczym demon pragnący dziewiczej krwi? Karnację miał ciemną, tak jak wszyscy mieszkańcy Krainy. Był także dobrze zbudowany, jednak nie wyróżniał się niczym szczególnym. Czarne, trochę przydługie włosy przykryły mu połowę twarzy. Savi podszedł bliżej śpiącego i dotknął go palcem w policzek, co oczywiście nie wywołało żadnej reakcji.

- Halo, panie Spichlerzowy! – Mężczyzna poruszył się nieznacznie, jednak dalej nie okazywał żadnych oznak obudzenia. Zdenerwowany chłopak podszedł do stołu i wziął szklankę z zimną wodą. Nie tak chciałem się zapoznać, ale ile do cholery można spać?!  Zawartość szklanki wylała się na twarz śpiącego mężczyzny, co jak można się domyślić, wywołało mały szok. Wielki Spichlerzowy poderwał się z poduszki i zaczął łapać powietrze tak gwałtownie, jakby się topił. Nieprzytomnym wzrokiem oplótł chłopaka stojącego naprzeciwko.  

- Co tu robisz dzieciaku? – spytał jeszcze zaspanym głosem. Ręką przetarł mokrą twarz i tym razem popatrzył na chłopca mniej przychylnie.

- Jestem Savi i… - nie dokończył.

- A tak ten denerwujący dzieciak. Gdzie reszta? – Mężczyzna popatrzył na puste pomieszczenie niczego się jeszcze nie domyślając. Biedak…

- Poszli sobie. Zostawili mnie pod twoją opieką – odpowiedział obojętnie.

- I co ja mam niby z tobą robić? – Spichlerzowy wstał z łóżka i przeciągnął się leniwie. Dopiero teraz Savi zwrócił uwagę na to, jak bardzo wysoki był mężczyzna. Z całą pewnością najwyższy z całej piątki. Czuł się przy nim jak krasnal, co niestety, nie dodawało mu pewności siebie. Ale zachowując pozory, dalej udawał niewzruszonego.

- A skąd ja mam niby wiedzieć? Zostaw mnie, sam sobie znajdę zajęcie.

- O, na pewno nie. Kapłan obdarłby mnie ze skóry. – Spichlerzowy złapał Saviego za rękę i poprowadził za sobą. Nic nie mówił, tylko ciągnął chłopaka za sobą. Szli zwisającymi mostami, które łączyły ze sobą wszystkie mieszkania, sklepy, bary i wszystko to, co zostało wybudowane. Savi zostawiał za sobą ciekawskie spojrzenia. Usłyszał nawet parę szeptów. „W końcu się doigrał” albo „Ciekawe co mu teraz zrobią?” Jednak biedni ludzie nie mieli świadomości, że wspaniała piątką to tylko zbieranina dziwnych, leniwych i popapranych charakterów. Savi pokręcił bezradnie głową i dalej pozwalał się ciągnąć mężczyźnie. Po dość długim marszu dotarli, jaka mniemał, do jego rezydencji. Mieszkanie zajmowało wielkie drzewo, które był przeznaczone tylko do dyspozycji Spichlerzowego. Savi otworzył aż usta. Nigdy wcześnie nie sądził, że znajdzie się w tak wielkim domu. Jedyny problem stanowiło dla Saviego dostanie się tam. Nie prowadził do niego żaden most, a jedyną drogą było przemieszczeni się na lianie. A jak było wcześniej wspomniane, Savi wolał pisze wycieczki, niż podniebne rewolucje. Spichlerzowy popatrzył w oczy chłopaka. Doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że jego podopieczny nie był biegły w sztuce „latania”.  

- Odpowiedz mi na jedno pytanie, bo cholernie mnie to nurtuje. Masz lęk wysokości? – W głosie mężczyzny dało się wyczuć nutkę rozbawienie. Takich dziwolągów jak Savi, nie spotykało się tutaj codziennie.

- Nie… Bardziej określiłbym to lękiem przed spadnięciem, tak sądzę.

- A to się nie masz czym martwić. Jest tu tak wysoko, że upadek z pewnością by cię zabił. Niczego byś nie poczuł. – Jeśli miały być to słowa otuchy, to z pewnością nie pomogły. Za nim Savi zdążył odpowiedzieć, mężczyzna dźwignął chłopaka i przetransportował się razem z nim do mieszkania. Głośny krzyk zdumienia i przerażenia wyrwał się z gardła Saviego. Dopiero po chwili zorientował się, że stoi już na pewnym gruncie.

- Mogłeś mnie uprzedzić! – powiedział z wyrzutem w stronę Spichlerzowego. Ten jednak tylko wzruszył ramionami i wszedł do domu. Chłopak przewrócił oczami i udał się za swoim opiekunem. Ciężko mu będzie stąd uciekać, skoro z domem nie łączył się żaden most. Jednak o tym będzie myślał później. Teraz musiał się jakoś wkupić w łaski Spichlerzowego. Miał tylko nadzieję, że mężczyzna nie żywił do niego urazy za tak gwałtowną pobudkę. Jednak gdyby tego nie zrobił, pewnie dalej siedział by w miejscy spotkań Małpiej Rady.
Spichlerzowy wskazał Saviemu miejsce na kanapie, po czym podał mu szklankę z jakimś napojem. Chłopak popatrzył niepewnie na zawartość szklanki.

- Spokojnie, to nie trucizna – powiedział rozbawiony Spichlerzowy. Był pewien, że dzieciak z pewnością urozmaici mu życie. Z pewnością udawało mu się urozmaicać je mieszkańcom.

- Przecież wiem – odpowiedział nieco urażony, choć nie wiedział czym. Czuł się skrępowany. Popatrzył na mężczyznę, który usiadł naprzeciw niego.

- I jak podoba ci się pozostała czwórka Zielonej Rady? – zagaił mężczyzna. Nie zniósłby siedzenia w ciszy. On także był nieco zażenowany całą tą sytuacją. Jednak wiek nie pozwalał mu zachowywać się aż tak dziecinnie jak jego gość.

- Są… - Savi na chwilę zawiesił głoś i przełknął ślinę. Wydawało mu się, że w życiu nie słyszał trudniejszego pytania. – Dziwni… - Dokończył po dłuższej chwili. Jego rozmówca roześmiał się wesoło.

- Cóż za dyplomatyczna odpowiedź – jego ton głosu dalej był sympatyczny. – A jaka ci się wydaje, który z nich jest najgroźniejszy? – Spichlerzowy przyjrzał się bystro swojemu rozmówcy i prawdopodobnemu przyszłemu następcy.

- Z całą pewnością Generał – odparł energicznie, a jego cało automatycznie zesztywniało na myśl o ciężkim i mocnym uścisku.

- Błąd. Nie Generał tylko Kapłan. – Mężczyzna z rozbawieniem przyglądał się zmieniającej się mimice twarzy chłopca. Widać było, że jego słowa wybiły Saviego z tropu.

- Jak to? – spytał i z niedowierzaniem wpatrywał się w rozbawiony wzrok swojego rozmówcy.

- Z pewnością byłeś świadkiem kłótni Lisa i Generała. Kłócą się średnio co pięć minut, jeśli mam być szczery… No ale nie o tym. Kto ich rozdzielił?

- Kapłan… - powiedział niepewnie, przypominając sobie prezentację Uczonego. Miał nadzieję, że dobrze zapamięta twarze i imiona. Nie chciałby się pomylić.

- Dokładnie! A czy coś mu powiedzieli? – Spichlerzowy naciskał na chłopaka. Jeśli Savi miał sobie jakoś z nimi radzić, musiał nauczyć się myśleć i obserwować.

- Raczej nie… - chłopak dalej miła nietęgą minę. Jednak coś mu nie pasowało. – Ale czemu właściwie jest taki straszny? Nie wyglądał na szczególne zagrożenie. – Spichlerzowy na te słowa poruszył się nerwowo. Jedno wspomnienie odnawiało cały strach w stosunku do Kapłana. Jednak nie chciał o tym opowiadać, zdecydowanie wolał o tym zapomnieć.

- Lepiej żeby się nie przekonał – powiedział z nutką zdenerwowani w głosie. Savi jednak tylko wzruszył ramionami. Jak dla niego najstraszniejszy był Generał. Cały odziany w czerń wyglądał niczym śmierć, ponury żniwiarz, demon i tak dalej. Savi mógłby znaleźć na niego milion określeń i żadne z nich nie oddałoby do końca jego strachu.

- A powiedz mi, co ja właściwie mam z tobą robić? – Chłopak nie miał w zwyczaju zwracać się do starszych z szacunkiem, jeśli się ich nie bał.

- Strasznie bezpośredni z ciebie dzieciak. – naburmuszył się lekko Spichlerzowy. – Zostaniesz moim uczniem.

- Czyli też będę spać całymi dniami? Mi to odpowiada.

- Hola, hola! – przystopował go mężczyzna. – Ja już wiem, to co powinienem. Ty natomiast nie wiesz niczego. Będziesz zajmował się całą papierkową robotą, liczeniem, sprawdzaniem i referowaniem mi wszystkiego. Co tydzień będziesz robił oględziny spichlerzy i uczył się ich rozmieszczenia. Będziesz poznawał wszystkich pracowników oraz będziesz uczył się o najrozmaitszych roślinach oraz zwierzętach. A ja co miesiąc będę sprawdzać twoją wiedzę. Jeśli uznam, że się obijasz, o czymś takim jak sen usłyszysz dopiero po mojej śmierci. – Spichlerzowy uśmiechnął się tryumfalnie, a Savi po raz kolejny tego dnia nie mógł zamknąć swoich ust z podziwu. Czy naprawdę ten człowiek posiadał aż tak rozległą wiedzę? Niemożliwe! Wyglądał jak żyjąca definicja lenia.

- Ale, przecież… - zaczął jednak mężczyzna wtrącił się w jego jąkaninę.

- Już się nafiglowałeś, mój drogi. Skargami na ciebie moglibyśmy spokojnie wytapetować domy wszystkich mieszkańców Krainy a i tak jeszcze sporo by tego zostało.

- To niesprawiedliwe! – wyjęczał chłopak tak żałośnie, że normalny człowiek ulitowałby się nad nim. Niestety żaden z Zielonej  Rady do normalnych ludzi nie należał.

- Niesprawiedliwe to będzie jak cię wyślę do Generała na przyspieszony kurs skakania po drzewach. Więc pilnuj języka. – Savi zamilkł natychmiastowo i zaniechał jakichkolwiek prób pertraktowania. Spichlerzowy wykorzystując chwilowe zakłopotanie chłopaka, zbliżył się do niego błyskawicznie. Spojrzał mu głęboko w oczy, a dusza figlarza nie pozwoliła odpuścić tej drobnej psoty. Mężczyzna złożył delikatny pocałunek na ustach Saviego. Chłopak zerwał się niczym rażony prądem i uciekł w najbliższy kąt. Gromki rechot rozniósł się po całym mieszkaniu. Savi złapał się za swoje usta, a policzki piekły go niemiłosiernie. Co ten szalony darmozjad sobie myśli do cholery?! Był rozgniewany tak jak nigdy w życiu, a w jego głowie kotłowała się myśl za myślą, co było doskonale widoczne na jego twarzy. Spichlerzowy podszedł do spłoszonego chłopaka i przykucną.

- Zapomniałem dodać, że będziesz mi też usługiwać w każdy możliwy sposób. – Mężczyzna patrzył jak twarz Saviego robiła się coraz bardziej czerwona. – Więc lepiej naucz się jak korzystać z tych pięknych rączek bo lubię mieć czysto w mieszkaniu, a i pyszną strawą nie pogardzę. – Chłopak wypuścił głośno powietrze. Miał nadzieję, że ten szalenie nie odgadł jego myśli. Bo Savi z pewnością nie pomyślał o takim usługiwaniu.

- Jasne… - wyspał, tylko na tyle było go stać. Rozbawiony mężczyzna wstał i poklepał go po głowie. Za nim jednak odszedł od Saviego spojrzał na niego rozbawiony.

- A tak w ogóle, to o jakim usługiwaniu pomyślałeś mały zbereźniku? – Savi nawet nie musiał silić się na odpowiedź, ponieważ pytanie samo w sobie już ją zawierało. Popatrzył jednak na Spichlerzowego tak, jak patrzy się na coś bardzo irytującego. Chłopak już teraz wiedział, że to będzie bardzo owocna współpraca.