W
świecie, w którym przyszło żyć naszym słodkim bohaterem, nie
istnieje podział na związki bardziej lub mniej pożądane. Każdą
miłość traktuje się równorzędnie i na tym poprzestańmy.
Przypuśćmy, że historia rozgrywać będzie się w dźwięcznie
brzmiącym państwie Ksirks, w mieście Rojks, a następnie w
miejscowości Anarin. Aczkolwiek autor dopuszcza myśl, że czytelnik
może wybrać całkiem inne nazwy, ale jak wiadomo, nie będą tak
ładne, jak te, które wymyślił sam autor. Ale nie o tym rzecz
idzie, a zgoła całkiem o czymś innym. W wyżej wspomnianym mieście
żyje dużo różnych rodzin o rozmaitym pochodzeniu. Mówiąc
wprost, bez ładnych słówek, jedni biedni, drudzy obrzydliwe
bogaci. Klasa średnia? Nie ma. Jako że autor sympatyzuje z
pieniądzem, opowiadanie będzie o burżujach.
Na
obrzeżach miasta Rojks mieszkała pewna bogata, wpływowa rodzina,
która zapragnęła być wpływową jeszcze bardziej. Tego statusu,
najbardziej ze wszystkich domowników, domagała się głowa
rodzinnej instytucji.
***
Lorio
siedział niczym mysz pod miotłą i nasłuchiwał, sam do końca nie
wiedząc czego. Rano obudził się z potężną zgagą i wiedział,
że dzień nie zakończy się dobrze. Zawsze tak było, można by
rzec, że to pewnego rodzaju klątwa. Zgaga zawsze równała się złu
ostatecznemu. Poza tym, Lorio doskonale zdawał sobie sprawę z tego,
że ojciec knuł przeciw niemu jakąś wielką intrygę. Matka
natomiast milczała jak zaczarowana. Jak młody człowiek zauważył,
ręka ojca miała bardzo magiczny wpływ na wszystkich domowników.
Tak więc, jedynym ostrzeżeniem była zgaga, na którą nie było
mocnych. Jednak bohater, jako dziecko z ADHD, w pozycji myszy
usiedział całe piętnaście sekund. Później, niczym niezmącona
woda, dziarskim krokiem wyszedł na swe włości. Kroki skierował do
ogromnego ogrodu, w którym nie było właściwie niczego do
robienia, pogoda jednak była piękna. Lorio podszedł do stawu
wypełnionego różnokolorowymi rybkami i podciągnąwszy spodnie,
usiadł na brzegu i bezceremonialnie od ów stawiku wsadził nogi. Z
wielką radością patrzył na popłoch rybek, które pouciekały,
jak najdalej od jego kończyn. W chwili całkowitego odprężenia
zaczął wyobrażać sobie, swoją własną, skromną osobę, jako
głowę domu. Bez starego zrzędy i wiecznie milczącej matuli. Tylko
on, służba, wielki dom i rybki w stawie. Mógłby się nawet
pokusić o wizję jakiejś przepięknej połowicy, ale w to wchodziło
zbyt dużo danych, a aż tak fantazjować mu się nie chciało. Wtem,
niczym zwiastun śmierci, stanął za paniczem, wysoki, szczupły,
szpakowaty mężczyzna, którego prawdopodobnie znali jeszcze
starożytni. Ów gość, kamerdyner, wspiął się na koniuszki
palców i cieniutkim, drażniącym głosikiem przemówił.
-
Ojciec wzywa. - Lorio obejrzał się na staruszka, który przerwał
jego fantazje o własnym stawie i z wyraźnym oburzeniem
odpowiedział:
-
Przeszkadzasz. A ojcu powiedz, że wezwać może mnie jedynie pocztą.
- Kamerdyner potrząsnął z niedowierzaniem głową, słysząc tak
jawny akt niesubordynacji. Jednak nie poddał się.
- Co
też panicz mówi. - Jego piskliwy głos wdarł się go uszu chłopca,
robiąc w jego aparacie słuchowym niewiarygodne ziszczania. - Ojciec
panicza nie cierpi na tak zwaną cierpliwość, ani wyrozumiałość.
Więc to w gestii waszej jest, byś pojawił się w jego roboczej
komnacie. - Lorio wybuchł śmiechem. Tak naprawdę, nie chciał nie
wykonać polecenia ojczulka. Po prostu uwielbiał drażnić się z
kamerdynerem, który w nader interesujący sposób układał swoje
myśli, po czym wyrażał je tym swoim sopranowym głosem.
- Ach,
nie odczepisz się ode mnie, prawda? Już idę.
Ku
miejscu spotkania, młodzian szedł dosyć wolnym krokiem. Właśnie
miał odbyć z ojcem rozmowę, a przecież poranna zgaga nie była od
tak. Jak przystało młodemu, kulturalnemu człowiekowi, Lorio za nim
wszedł, zapukał trzy razy i posłusznie zaczął oczekiwać głosu
ojca.
-
Wejdź. - Tak więc, chłopiec wszedł do gabinetu i usiadł na
wielkim, obijanym skórą, krześle.
- O
czym ojciec chciałby ze mną porozmawiać? - spytał niewinnie i
zamrugał swoimi długimi, gęstymi, czarnymi rzęsami.
-
Jutro odbędą się twoje zaręczyny.
-
Wspaniale! - Klasnął w dłonie. - Kto wygrał talon?
-
Słuchach?! - Ojciec oburzył się na tak bezczelne zachowanie.
Jednak Lorio, świadom tego, że nie będzie mu dane już tutaj
mieszkać, nie odmówił sobie tej tak zwanej niesubordynacji i brnął
dalej.
- No
tak stary jesteś, możesz nie dosłyszeć. KTO, PYTAM SIĘ, ZAGARNĄŁ
AKT WŁASNOŚCI?
Zapadła
niewygodna cisza, a dalsze sceny były zbyt drastyczne, by umieścić
je w tak miłym opowiadanku. Dlatego też przejdziemy do sytuacji, w
której Lorio nie mieszkał już w domu rodzinnym, a znalazł się na
włościach swego męża. Co by nie gadać, mężczyzna pierwsza
klasa. Wspaniały wojskowy rodowód, posłuch wśród znajomych,
polityków, nawet władca miał do niego wielki szacunek. Jednak co z
tego, skoro dupa wołowa i dalej nie wykonał jednej, bardzo ważnej
rzeczy. Chłopiec dwa tygodnie po ślubie dalej nie zawitał w łożu
męża. W końcu Lorio nie wytrzymał i ze zrezygnowaniem spytał
służącego, którego najbardziej polubił:
- Czy
przypadkiem mój wspaniały mężulek nie jest impotentem? - Kiri,
chłopiec, który służył, zachichotał i z rozbawieniem spojrzał
na panicza.
- Ależ
skąd. Przez jego sypialnię przewinęło się już wiele osób.
- Więc
czemu nie mogę przewinąć się i ja?
- Może
gdyby panicz wzbudził zazdrość...
- Jak
mam wzbudzić zazdrość siedząc w domu? Z nudów zacząłem nawet
liczyć włosy na głowie!
- Może
panicz wyjść.
- Jak?
- spytał zrozpaczony. Dom był obstawiony jak sekretna baza
wojskowa, garnizon, czy jeszcze coś innego.
-
Pokażę – odpowiedział cicho służący, po czym skłonił się
lekko i ruchem ręki wskazał, by Lorio udał się za nim. Chłopiec
nie pamiętał ile szli, jednak droga mi się w ogóle nie dłużyła.
Uwielbiał lochy, kręte korytarze i wilgotne powietrze. Zawsze wtedy
wyobrażał sobie, że goni go jakaś nieznajoma mu istota, a on
niczym cień, bezszelestnie przemieszcza się między ciemnymi
celami. Jednak w rzeczywistości było dosyć jasno, bowiem Kiri
niczym swój oręż, dzierżył jaskrawe światło. Tak więc po
jakimś czasie znaleźli się na powierzchni, za wielkimi murami
domostwa Inszara.
- I co
teraz? - Lorio spojrzał na młodego służącego.
-
Teraz panicz pójdzie się zabawić, a ja wrócę i podniosę alarm,
że gdzieś panicz zaginął.
- Ale
gdzie mam iść?
- Do
miasteczka, prosto tą drogą. Tutejsi ludzie uwielbiają się bawić,
więc jakaś okazja się nadarzy.
Takim
oto sposobem, Lorio szedł wąską ścieżynką w kierunku, który
wskazał mu Kiri. Słońce powoli zaczynało się chować, a drzewa
rzucały coraz dłuższy cień, nadając ścieżce nieco
diabolicznego wyglądu. Dlatego też Lorio przyspieszył kroku.
Jednak miasteczka nie było widać, nie było widać właściwie
niczego oprócz drzew. A noc zaczynała deptać mu po piętach,
aczkolwiek był na tyle uparty, by nie zawrócić.
Kiri
natomiast, wróciwszy na włości Karaniza, umył się i bez
najmniejszych wyrzutów sumienia poszedł spać. Wstał jak zwykle
przed świtem. Następnie udał się do kuchni i spokojnie czekał na
śniadanie, które zawsze przynosił panu domu. Do pokoju jak zwykle
wszedł bezszelestnie i z widoczną namiętnością popatrzył na
nieco zaspaną twarz swojego pracodawcy. Inszar przetarł swoje
ciemne oczy, które dalej były spowite snem i popatrzył w stronę
sługi.
-
Dziękuję – wychrypiał cicho, jak zwykło się to czynić o
wczesnej godzinie. Kiri skłonił się nisko i uśmiechnął szeroko.
Uwielbiał ten poranny głos Karaniza. A dzień wydawał mu się
jeszcze słodszy niż zwykle, bowiem wiedział, że Lorio pewnie już
się zgubił, a w najlepszym wypadku, pożarły go dzikie zwierzęta.
- Jak
czuje się Lorio?
-
Nadzwyczaj dobrze radzi sobie bez pańskiego towarzystwa –
odpowiedział uprzejmie i znów nisko się pokłonił.
-
Rozumiem. - Tak dialog się urwał.
Prawda
o Karanizie była jednak taka, że choć natura hojnie obdarzyła go
wszystkimi fizycznymi walorami, to poskąpiła mu nieco w kwestii
psychicznej i tak wielki mąż stanu, na wzmiankę o bliższych
relacjach, rumienił się niczym niewinne dziewczątko.
Jednak
wracając do chłopca, który właśnie przemierzał świat z leśnym
uczesaniem, należy wspomnieć, iż prawie stracił życie. I nie
tak, jak chciałby tego Kiri. O nie. Lorio, by rozeznać się w
terenie, postanowił wspiąć się na najwyższe drzewo. Jednak,
fatum chciało, by za wiele nie zobaczył i tak z dosyć poważnej
wysokości, panicz runął na glebę, odbijając się przy tym o
gałęzie, które być może próbowały go złapać. Obudził się
rano i cóż, szedł dalej. Nawet gdyby chciał wrócić, to nie znał
drogi, bowiem ścieżka już dawno gdzieś się zgubiła.
- Co
ja mam teraz zrobić? - jęknął zrozpaczony i przycupnął na
pobliskim kamieniu. Był głodny, obolały i zły. Jak mógł się
nie domyślić, że ten przeklęty Kiri uknuł przeciw niemu coś
takiego! Ach no tak, nie było zgagi, czyli tak zwanego jeźdźcy
apokalipsy.
- Co
tu robi dziecko? - Lorio odwrócił się gwałtownie i spojrzał na
stojącego przed sobą mężczyznę. O mało nie rozpłakał się z
radości. Jednak paniczyk siedzący gdzieś w nim, wyprostował się
dumnie i odpowiedział:
-
Żadne dziecko!
-
Widzę właśnie. To co tu robisz?
-
Zgubiłem się... - odpowiedział po chwili wahania, jednak jego stan
mówił wszystko, więc nie było sensu kłamać.
- A
dokąd szedłeś?
- Nie
mam pojęcia – przyznał skruszony.
- A
skąd? - Mężczyzna zaczął patrzeć na niego, jak na egzotyczny
rodzaj człowieka.
- A to
akurat wiem! - odpowiedział z dumą. - Z domu Karaniza Inszara.
-
Uciekłeś z jego lochów? - spytał z wielkim podejrzeniem w głosie.
- Z
jakich znowu lochów! - krzyknął oburzony. - Z sypialni, ale nie do
końca jego, bo cóż, nie kwapi się, że tak powiem...
- Doprawdy? - Mężczyzna wybuchł śmiechem tak gromkim, że z pewnością
słychać go było na krańcu lasu.
- Nie
wiem z czego się śmiejesz, bowiem nie ma w tym niczego zabawnego!
Jestem jego małżonkiem!
- Nie
możliwe. Jak niby wyszedłeś? Wszyscy wiedzą, że chłopaka nie
wypuszcza, nikomu nie pokazuje i sam go nawet nie ogląda. Podobno
szkarada nie z tej ziemi.
-
Wypraszam sobie! Może wyglądam teraz jak strach na wróble,
niemniej jednak, po kąpieli jestem całkiem niczego sobie.
- Więc
chcesz powiedzieć, że jak cię odprowadzę to twojego mężusia, to
dostanę nagrodę?
- Nic
takiego nie mówiłem.
- Więc
lepiej żebyś powiedział. - W oczach mężczyzny pojawiła się
iskierka chciwości i Lorio wiedział, że żadna polemika nie
wchodzi w grę i bez cienia walki po prostu przytaknął.
Przed
domostwem Karaniza znaleźli się w niecałe dwadzieścia minut.
- Ale
jak? - spytał z niedowierzaniem chłopak. - Przecież ja poszedłem
z całkiem inne strony.
- Nie
wiem jak, ale jesteś bardzo zdolny skoro zdołałeś zrobić takie
koło.
Ich
pogadankę przerwał żołnierz pilnujący wejścia.
-
Stać, kto idzie!
-
Pokorny sługa wraz ze zgubą szanownego pana Inszara. - Pokłonił
się nisko mężczyzna.
- Nie
słyszałem żeby coś mu się zgubiło. Co to takiego?
- Żona
na przykład? - spytał lekko kpiąco, chowając wcześniejszą
pokorę głęboko w...
-
Żadna żona! Płci jeszcze nie zmieniłem! - krzyknął zdenerwowany
Lorio. - Idź i zawołaj tego impotenta! - Żołnierz na te słowa o
mało się nie przewrócił. Jednak coś go zastanowiło i przyjrzał
się umorusanej twarzy wyszczekanego chłopca. I po chwili synapsy
załapały połączenie.
- Na
wszystkich świętych, panicz Lorio! Jak...? - Jednak nie czekał na
wyjaśnienia. Złapał chłopca za rękę i przeprowadził go przez
bramę.
- A
nagroda? - Jednak nikt już nie zwracał uwagi na nieznajomego
mężczyznę i w sumie to tyle jeśli chodzi o jego udział w
opowiadaniu.
Żołnierza
natomiast ciągnął za sobą dzieciaka, który stawiał coraz
większy opór. I gdy znalazł się przed zdziwionym obliczem swego
męża, chciał zapaść się pod ziemię.
- Co
ci się stało? - Karaniz nie mógł uwierzyć w to, że chłopiec, z
niewiadomych przyczyn, wyglądał jak krzak.
-
Przygoda... - odpowiedział bez entuzjazmu.
-
Przygoda ci się stała?
-
No... - Ze łzami w oczach Lorio opowiedział, co takiego mu się
przytrafiło. Po wysłuchaniu całej historii Inszar rozkazał
przyprowadzić do siebie Kiriego. Jednakże nikczemnika nikt nie
znalazł, bowiem, gdy tylko usłyszał, że wrócił Lorio, spakował
swój tobołek i ruszył w świat, by nie narażać się na gniew
Karaniza.
Pan
domu natomiast chodził po gabinecie wielce rozeźlony. Nerwowo
spoglądał na Lorio, który wglądał leśny duszek po silnych
wichurach.
- Co
ja mam teraz z tobą zrobić? - zagrzmiał w końcu groźnie i
spojrzał na chłopca.
- Nie
wiem, natomiast wiem czego nie zrobisz – odpowiedział dosyć
lekceważąco, po czym niedbale wyciągnął listek z włosów.
Inszar natomiast aż poczerwieniał ze złości. Podszedł do
paniczyka wojskowym krokiem i zrzucił go z krzesła, na którym sam
zaraz usiadł. Wykorzystując zdezorientowanie Lorio, ściągnął z
niego spodnie, a następnie przełożył go sobie przez kolano. I
takim oto sposobem, Karaniz po raz pierwszy zobaczył jędrną pupę
swojego małżonka. Po kilku sekundach po pokoju rozeszło się
głośne PLASK oraz rozpaczliwy krzyk chłopca. Z pewnością nie tak
Lorio wyobrażał sobie pierwszy cielesny kontakt ze swoim mężem.
Mój kiziulku, pozwól, że wytknę ci parę błędów (wiem, wiem, są przypadkowe, to widać~)
OdpowiedzUsuń~ ów stawiku – owego stawiku, dziubasku, owego
~ Z wielką radością patrzył na popłoch rybek, które pouciekały, jak najdalej od jego kończyn. – gdzie mi się tu wkradł przecinek~? Po „pouciekały” powinno go nie być. Zły przecinek, niedobry.
~ (…)robiąc w jego aparacie słuchowym niewiarygodne ziszczania – tu chyba powinno być „zniszczenia”, co nie?
~ Jak przystało młodemu, kulturalnemu człowiekowi, Lorio za nim wszedł, zapukał trzy razy (…) – :o mordercze spacje atakują! „zanim”
~ - Słuchach?! - Ojciec oburzył się na tak bezczelne zachowanie. – Kiziulku mój ty, chyba wiesz :3
~ Chłopiec nie pamiętał ile szli, jednak droga mi się w ogóle nie dłużyła. – kolejna literówka, dziubasku mój słodziutki. („mi” -> „mu”)
~ Żołnierza natomiast ciągnął za sobą dzieciaka, który stawiał coraz większy opór. – cóż za niewychowane „a” się za żołnierzem czai?!
Ojejku, zakończenie! W życiu bym się nie spodziewała! Mru, chyba wydrukuję sobie twoje oneshoty i będę czytać w wolnych chwilach aż się nie nauczę na pamięć. Całkiem wprawnie napisana komedyjka. Całkiem całkiem. Naprawdę. Szkoda, że takie króciutkie ;_____;
Haha bardzo ładne sprawdzenie błędów <3 Jak będę miała czas, to poprawię xd Drukuj jak chcesz tylko poczekaj, aż ogarnę błędy ;p
UsuńHahahah XD Kocham Twoje one shoty xD Jesteś świetna :D Spodobała mi się scenka przy fontannie - najpierw przemyślenia Lorio, potem to z kamerdynerem XD Jeju. Kiri taki podstępny, hę~ Szkoda, że uciekł, byłoby zabawnie xD A zakończenie cudne <3 Komedia Ci wyszła niezła, taka sielanka xD
OdpowiedzUsuńKocham <3
Zacny one shot jak nie wiem co :D
OdpowiedzUsuń~AnkhMiss~
Powiem ci moja droga że bardzo mi się podobają twoje one shoty. Naprawdę są krótkie, zwięzłe, na temat i humorystyczne. Że tak to ujmę w sposób przedziwny lovciam to ;)
OdpowiedzUsuńFajnie by było usłyszeć o dalszych losach i cielesnych spotkań może za parę innych one shotów.
Haha... dawno się już tak nie cieszyłam do monitora. To było genialne! Tak prosto napisane... miałam wrażenie, że po prostu notowałaś wszystko co wpadnie ci do głowy i owe wszystko ułożyło się w naprawdę ciekawą i co najważniejsze bardzo zabawną całość. ;D
OdpowiedzUsuńSzkoda tylko, że Kiri zwiał. Byłoby śmiesznie jakby mu szefuncio zalazł za skórę ;D
No i współczuje Lorio, To musi być straszne Chcieć a nie móc xD
Witam,
OdpowiedzUsuńwspaniale się czytało, historia ciekawa, rewelacyjnie przedstawiona, hahha zero orientacji w terenie, obchodził cały zamek dookoła... a z tego sługi wstrętny drań...
a co do ankiety, zapieram się i po stokroć na „Prawo silnej ręki” głosuję...
Dużo weny życzę Tobie...
Pozdrawiam serdecznie Basia
ee??? KOONIEC?
OdpowiedzUsuńJa się nie zgadzam... chcę jeszcze...
Chciałam sobie ubarwić geografię, ale chyba nie mam pewnej dozy poczucia humoru... Nie podobało mi się. Z przykrością odkrywam w sobie, że nie dla mnie takie teksty.
OdpowiedzUsuń